2013-04-09
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 13 kilometrów dojrzałości (czytano: 2612 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://www.youtube.com/watch?v=Yy3ZhHC11A4
„Twoje ciało nie chce tego robić. Kiedy biegniesz ono mówi Ci, aby się zatrzymać. Dlatego twój umysł musi być silny. Zawsze posuwasz się za daleko dla Twojego ciała. Musisz znieść ból, obrać odpowiednią strategię na pokonanie go… Tu nie chodzi o wiek, nie chodzi o dietę. Chodzi o to jak bardzo chcesz osiągnąć sukces” Jacqueline Gareau biegaczka długodystansowa.
Dotychczas bieganie odwzajemniało mi się tym samym uczuciem, jakie ja do niego żywię. Tym razem miało być inaczej. Dzień wstał piękny, słoneczny i na pozór bezwietrzny. Ja jednak nie czułam tego nerwowego podekscytowania, które zwykle towarzyszy mi przed maratonem. Tak, byłam mniej spokojna niż zwykle, ale raczej rozdrażniona niż rozemocjonowana. W biurze zawodów „dobry samarytanin” rozwiesił na kolorowych kartkach hasła motywujące, między amatorami przechadzała się elita, jednak czułam, że to nie jest mój dzień. Tuż przed startem jeszcze tylko szybko zmieniłam ubranie, bo podmuchy wiatru były zimne i coraz silniejsze i podjęłam walkę. Na 15 km poczułam, że brakuje mi tej euforii, którą pamiętałam z Wrocławia, nie na długo pomogły dopingi „jaskiniowców”, zrozumiałam, że zbyt wysoko ustawiłam sobie poprzeczkę, choć półmaraton w Żywcu dawał inne sygnały. Na 20 km postanowiłam odłączyć się od Tomka. Już wiedziałam, że nie zrobię „życiówki”, że założone tempo przy tym wietrze i moim nastawieniu psychicznym odpada. Nagle zostałam sama, bez możliwości kontrolowania tempa, bez jakiejkolwiek wiedzy o przebytym dystansie, bo oznaczenia były praktycznie niewidoczne. Tylko las i ja. Wokół śpiewały ptaki, szumiał wiatr, rozlegał się mój oddech, jednak ja czułam się jak w bańce powietrza, beznadziejnie wyalienowana. Zaczęły mi się przypominać filmy bez happy endu, ale wbrew wszystkiemu powtarzałam sobie, że dam radę. Kiedy około 30 kilometra uporałam się z negatywnymi emocjami złapał mnie skurcz łydki. Niesamowite uczucie, którego dotychczas nie doświadczyłam. Moja noga żyła własnym życiem, falowała i kurczyła się w tak dziwnych momentach, że zaczęłam wątpić czy dotrę na metę przed założonym limitem 5 godzin. Przyjęłam ostatni żel, tak jak ostatni posiłek skazańca i walczyłam dalej. Na 33 km zrównał się ze mną mężczyzna, nie bardzo chciało mi się wydobywać z siebie głosu, ale zapytałam o dystans. W końcu dzięki temu mogłam określić, w jakim czasie prawdopodobnie zakończę bieg i kiedy moja udręczona łydka odnajdzie spokój. Zyskałam nie tylko odpowiedź, ale też magnez i towarzysza aż do mety. To było 9 najłatwiejszych kilometrów maratonu, mimo bólu nogi i zmęczenia. Dotarła do mnie taka porcja pozytywnej energii, że zamiast zwyczajowej ściany na 36 km zaczęłam przyspieszać, ba nawet wyprzedzać, choć wcześniej wydawało się, że zawieszę na plecach tabliczkę „koniec biegu”. Zegar na mecie wyświetlił 03:30:30. Czyż to nie jest piękny układ cyfr, zwłaszcza po takiej walce z samym sobą? Nie, nie jestem zadowolona. Trudno być w takich okolicznościach, ale życie najlepiej weryfikuje nasze plany i uczy pokory. Taką lekcję z pewnością zapamiętam na długo tak samo jak bezinteresowność człowieka, który wyciągnął do mnie rękę. Mam nadzieję, że kiedyś na trasie będę mogła się zrewanżować w podobny sposób.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu mamusiajakubaijasia (2013-04-09,13:02): Fajny wpis:) Ciepły taki... Kaja1210 (2013-04-09,13:20): Dziękuję :) snipster (2013-04-09,13:57): każdy maraton jest specyficzny, niektóre bardziej ;) czasem trzeba przyjąć klapsa żeby wiedzieć, że to jest maraton, a nie krótka dyszka ;) tu wszystko jest inne bartus75 (2013-04-09,14:32): bardzo ładny czas mimo wszystko :) jann (2013-04-09,14:34): Jeśli mi się uda, to zawsze staram się z kimś biec, rzadko cały dystans częściej tylko fragment, czasem ja pomogę czasem sam potrzebuję wsparcia, z tego wspólnego trudu zostają później piękne przyjaźnie , gratulacje dobrego wyniku i maratońskiej twardości. Biegnąc Rzeszów też myślałem, że tam w Dębnie biegną teraz maraton. Pozdro -) Kaja1210 (2013-04-09,17:41): Powiada się, że co nas nie zabije to nas wzmocni i tego będę się trzymała :) Dzięki za wsparcie przyda się przed kolejną próbą w Krakowie, o której nie omieszkam napisać :) DamianSz (2013-04-09,22:18): Być może w Krakowie pobiegniemy na podobny wynik, bo złamania 3 h na razie zrezygnowałem. Z tym, że ja przed CM mam jeszcze dwa maratony do zaliczenia a na razie kuśtykam -( Jacek Księżyk (2013-04-09,23:49): Bardzo czekałem na Twoją relację z Dębna. Ja ten bieg wspominam „ciepło” ale jest to bardzo indywidualne odczucie. Cieszę się, że mimo wszystkich przeciwności wybiegałaś bardzo przyzwoity rezultat, obawiałem się że tak wyśrubujesz rezultat, że w Krakowie tylko śmigniesz do mety ;-) A tak jest przynajmniej szansa, że choć przez pewien czas będę mógł dotrzymać Ci tempa. Sama relacja biegu, jest bardzo fajna. Dało się wyczuć tę walkę którą stoczyłaś na trasie. Teraz życzę dużo odpoczynku i pozytywnego nastawienia do następnego biegu. Do zobaczenia w Krakowie ;-) Kaja1210 (2013-04-10,06:46): Nie ma tego złego... wreszcie podjęłam decyzję o kupnie garmina. Dojrzałam do samodzielnych biegów, ale jeśli zobaczymy się w tym tłumie w Krakowie to chętnie za Wami "pogonię". Kaja1210 (2013-04-10,07:09): Dodam jeszcze coś specjalnie dla Damiana
"Pamiętaj!
Nigdy się nie poddawaj:
kiedy upadasz - wstawaj
Błędy popełniają wszyscy
I ja też, pamiętaj
(.......) Nie masz się czego obawiać
Świeci słońce, gdy przestaje padać deszcz"
i dbaj o nogę, nawet ją rozpieszczaj! Z pewnością odpłaci Ci tym samym :) Krzysiek_biega (2013-04-10,08:55): fajny wpis, czas całkiem całkiem, ja na początku swojej przygody biegowej też w takim czasie pokonywałem maratony, zatem masz szansę mnie dogonić:) kwitka (2013-04-10,09:06): Gratuluję ukończenia w takim czasie mimo przeciwności losu :) Mam pytanie- w jakiej formie przyjełaś ten magnez na trasie ? W tabletce? rozpuszczony? Pozdrawiam Kaja1210 (2013-04-10,09:10): Krzysiek Twoje osiągnięcia to dla mnie.... marzenie ściętej głowy. Ale dziękuję :) Kaja1210 (2013-04-10,09:14): Magnez był w tabletce. Rozgryzłam ją "brutalnie", a przy wodopoju popiłam. Nie smakował dobrze, ale był prawdziwym balsamem dla mojego "jestestwa" :) rotka (2013-04-10,14:21): włsnie sobie przypomniałam jak zawsze dobrze sie czytało Twoje teksty ;)A ten wpis czytałam z niezwykłym zainteresowaniem, biorąc pod uwagę zbliżający się wielkimi krokami maraton krakowski, no i co tu ukrywać - stresik się coraz częściej pojawia. Gratuluję wytrwałości i samozaparcia, a Twój wynik i tak robi na mnie wrażenie Kaja1210 (2013-04-10,18:09): Ewa sama sobie jestem winna, chciałam zbyt szybko i zbyt dużo. Nie bierz ze mnie przykładu :) bieganie trzeba smakować jak wykwintną potrawę, tylko wtedy można docenić jego smak. W Krakowie dasz radę, jak zwykle zresztą, w końcu biegasz po górach. To dopiero jest szkoła! Jarro73 (2013-04-10,18:58): Bardzo fajny czas! Grunt to nie dać się złamać niezależnie od przeciwności losu. Pozdrawiam :-) Kaja1210 (2013-04-10,19:45): Tak, maraton świetnie nas wszystkich "weryfikuje". Z jednej strony to przykre zakończyć go z kontuzją, a z drugiej ogromna duma, że dało się radę, wiem bo w zeszłym roku w Łodzi złapałam kontuzję kolana. Asiu życzę szybkiego powrotu do formy:)
Jarku dziękuję za miły komentarz:) a.czykinowski (2013-04-11,22:51): Dla mnie czas bardzo dobry,chciałbym taki mieć w Krakowie.Każdy z nas stawia sobie cele ale ważne jest by się nie poddać i biec do mety dalej!Pozdrawiam i gratuluję Kaja1210 (2013-04-12,07:13): Jak ja Was wszystkich odnajdę w Krakowie? Tylu znajomych, to może ustalimy jakieś miejsce zbiórki, żeby zobaczyć się w "realu" a nie w "tesco" (taki żarcik z wąsami i brodą).
|