2012-07-23
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 4daagse (czytano: 1610 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: www.4daagse.nl
Goede morgen...
Po kontuzji w lutym (na biegu Urodzinowym Gdyni na mecie przewrócił mnie finiszujący za moimi plecami biegacz) i po operacji kolana w kwietniu nastał czas "niebiegania"...
Cztery tygodnie poruszałem się za pomocą dwóch kul potem dwa tygodnie z jedną. Jakieś zabiegi rehabilitacyjne...
Ponieważ kolano boli ciągle do teraz w zasadzie o bieganiu staram się zapomnieć. Ale nie do końca mnie się to udaje, bo na gdyński Świętojański poszedłem. Biegać oczywiście. Kompletnie bez przygotowania jeśli nie liczyć dwóch prób przed imprezą : 1,5km - i decyzja "dosyć, idę do domu" oraz następnego dnia 3,5km - "nie, to nie dla mnie"...
Jakoś przetruchtałem gdyńską "dyszkę" głównie dzięki młodej nowicjuszce którą dogoniłem na pierwszym okrążeniu i potem "nie honor" było nie dotrzymać jej kroku :-) Ale czas ok. 70 minut mówi sam za siebie.
W związku z tym, że bieganie (chwilowo, mam nadzieję) jest nie dla mnie, wróciłem do pomysłu marszu w Holandii. Na trop tej imprezy wpadłem jakoś rok temu z powodu artykułu w lokalnej gazecie : 4 gdynian uczestniczyło w marszu itd. Tak ? To ja też, poproszę...
Okazuje się, że w imprezie ustanowiony jest limit startujących : 45000. Ponieważ w roku obecnym zapisało się ponad 49 tys. to konieczne było losowanie. Szczęśliwie dla mnie zostałem wylosowany i mogłem wziąć w tym udział.
Jest to największa marszowa impreza na świecie. Ja wystartowałem na dystansie 4 x 50km bo taką mam naturę : ledwo "łażę" na własnych nogach ale wybrać krótszy dystans to przecież " nie honor"...
Impreza polega na przejściu przez kolejne 4 dni dystansu około 50 km (każdego dnia jest inna trasa siłą rzeczy innej długości). Jest limit czasowy np. "chodziarze" na 50km mogą startować od 4:00 rano i na mecie oczekiwani są do 17:00. Zaliczenie dnia jest przepustką do startu dnia następnego. Liczy się ukończenie trasy, nie są mierzone czasy poszczególnych zawodników.
No i na końcu czwartego dnia medal od królowej Beatrix :-)
Oprawa imprezy jest rewelacyjna. Startując o 4:20 zawsze widziałem grupę dopingujących kibiców. Co prawda z flaszkami piwa w rękach ale zawsze. I nie były to małe grupki kibiców. I tak jest przez większość trasy (we wszystkich nawet najmniejszych miejscowościach). Dzieci stojące wzdłuż trasy i częstujące tym co miały w koszyczkach : cukierki, żelki, ciastka, ciasto, owoce, ogórki...
Ostatniego dnia długi "finish" (około 7-8 km) ulicą Via Gladiola do mety (uczestnicy dostają od kibiców kwiaty : mieczyki czyli gladiole ) - kibiców szacowano na setki tysięcy osób - to jest święto w Holandii. To nie jest jeszcze jedna impreza sportowa, to jest 96-edycja (od 1908 roku),to jest radość, śpiewy, tańce - po prostu święto.
Ja ukończyłem ten marsz. Jestem teraz dużo mądrzejszy w temacie właściwego dobory butów, peleryny p-deszczowej i ...kompanów.
Teraz, jako "weteran" nie będę podlegał już losowaniu w przypadku chęci startu w przyszłym roku. A taka chęć jest...
Niosłem polską flagę na plecaku. Służyła za "wędkę". Dziennie kilka osób podchodziło, żeby porozmawiać. Nikt nie przyjechał tak jak ja z Polski... Prawie wszyscy to efekt emigracji po stanie wojennym w naszym kraju.
Ale był też młody Holender:
- Jesteś z Polski?
- Tak - pokazuję na flagę.
- Wiesz, moje miasto podczas wojny wyzwalali Polacy. Gen. Sosabowski, wiesz ?
- Tak, wiem - zełgałem na poczekaniu, obiecując sobie po powrocie zajrzeć w wikipedię na temat Market Garden.
- Jestem Wam bardzo wdzięczny - rzekł mój rozmówca i uścisnął mi ręke.
Moja mina była prawdopodobnie bezcenna...
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |