2012-06-17
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Toruński półmaraton - mój mały Koniec Świata (czytano: 1572 razy)
Zajęty przygotowaniami do ostródzkiego półmaratonu kompletnie ominęła mnie informacja o przełożeniu zawodów w Toruniu na 20 go maja. Dzień po starcie w Ostródzie szukając wyników odkryłem ku mojemu zdziwieniu możliwość startu w tym pięknym mieście. Natychmiast chwyciłem kalendarz i sprawdziłem terminy imprez do zagrania. Przypadek a może właśnie dobry znak bo niedziela była wolna. Mało tego sobotni wieczór zajęty ale jest możliwość zastępstwa. Oznajmiam żonie i mówię o wizji wspólnego spacerowania po uliczkach Torunia. Odpowiada - czyś ty zwariował? Zgłupiałeś do reszty! Mogę jechać ale jeśli nie będziesz biegł. Jedyny argument jaki przychodzi mi do głowy to fakt, że do września nie będę miał czasu aby wystartować - zatem go wykorzystuję. A teraz może masz czas? Człowieku zobacz w kalendarz. Poniedziałek impreza, rano we wtorek na 7 do pracy, we środę impreza a w czwartek rano od razu z imprezy jedziesz na szkolenie do Stargardu szczecińskiego jak wrócisz w piątek idziesz grać a rano w sobotę na 8 do pracy. W sobotę po robocie też grasz. Nazywasz to sprzyjającymi okolicznościami? Rozpaczliwie szukam czegoś na obronę. Odpieram zatem: owszem jadę na szkolenie ale samochód prowadzi kolega a nie ja - to może się zdrzemnę. W piątek rano pośpię aż do 10 tej to dłużej niż zwykle o kilka godzin. Dorzucam, że piątek jakoś przetrwam a w sobotę między 13 a 19stą się zdrzemnę- to odeśpię, a w sobotni wieczór zagram do północy a resztę zagra szwagier. No i jeśli będę się źle czuł to po prostu tylko pokibicuję Sławkowi, którego wcześniej namówiłem na start. W końcu jakimś cudem przekonałem żonę na kilka dni przed startem do mojego pomysłu i z potwornym deficytem snu znowu stoję na linii startu zadając sobie pytanie : co ja tu robię. Tym razem stanąłem praktycznie na końcu stawki. Odpowiednio ubrany w oddychającą koszulkę i krótkie spodenki trzymam butelkę izotoniku bo już jest upalnie a ma być około 30 stopni. Moje słynne już na całą Ostródzką Grupę Biegową grube dresy grzecznie czekają na zimę. Mam także dwa żele jeden z pakietu a jeden od kuzyna .Jestem pewny, że wyeliminowałem błędy z Ostródy. Ponownie odczuwam niemal euforię z uczestnictwa w tym biegu. Równocześnie obok radości po raz pierwszy towarzyszy mi strach. Strach o samego siebie. Po takiej dawce iście wycieńczającej pracy zamiast spać kilkanaście godzin mam zamiar pobiegać sobie ponad dwadzieścia kilometrów. Gdzieś głęboko rozsądek poszeptuje, że to ryzykowne. Świadomość startu w tym biegu razem z maratończykami kusi ogromnie i szala przechyla się na korzyść szaleństwa - decyduję się biec. Ten start poprzedził ogromny wysiłek na treningach. Tydzień przed samym startem samotnie pobiegłem całą trasę naszego ostródzkiego półmaratonu Św. Jerzego. W debiucie ku mojej rozpaczy miałem 2:09:33 a tydzień temu znacznie poprawiłem ten rezultat. Chciałem wiedzieć na ile mnie stać tak naprawdę. Rezultat tego treningu rozpalił nadzieje na Toruń i moja determinacja na start sięga desperacji. Odliczanie i lecimy. Bardzo delikatnie, nie za wolno ale bez wysiłku. Odmienny stan świadomości z powodu niewyspania, brukowane uliczki starego miasta, wyczuwalna wielowiekowa tradycja tego miejsca jeszcze bardziej dodaje irracjonalności togo co robię. Wpadam we właściwy rytm. Doskonale to wiem. Całe ciało daje znaki o dobrym samopoczuciu. Mam wrażenie, że znika zamulenie z przed startu. Nawet myśli mi się łatwiej. Biegnę i dzięki uprzejmości wielu biegaczy w każdej chwili mówią mi jakie mamy tempo. W przeciwieństwie do biegu w Ostródzie wszyscy operują właśnie czasem na kilometr, którym lubię się posługiwać. Biegnę tak jak założyłem. Przez pierwszy kwadrans wolniej od założonego tempa o kilka sekund na km. Po wejściu organizmu w bieg postanawiam minimalnie przyspieszyć. Doganiam grupkę, która imponuje mi swoim spokojem. Zamieniamy kilka słów i przez długi czas wyprzedamy się nawzajem co kilka kilometrów. Przez ten czas mijam bardzo wielu biegaczy czego nie doświadczyłem jeszcze nigdy. Mam świadomość, że nie jest to do końca moją zasługą. Po pierwsze biegnę razem z maratończykami, którzy spokojnie rozkładają siły na bardzo długie kilometry. Po drugie na starcie byłem na samym końcu. Po trzecie jest strasznie gorąco i wielu zawodników się ukisiło ale o dziwo ja czuję się rześko i naprawdę dobrze. Zastanawiam się, kiedy zacząć spożywać żele. „Piję zanim przypomni mi o tym pragnienie” to może postąpię tak samo z żelami i przed nawrotem na półmetku otwieram pierwszy pamiętając aby popijać. Nie znam reakcji na żel w czasie biegu bo pierwszy raz jadłem żel dwie godziny po półmaratonie w Ostródzie ale mam przeświadczenie, że nic mi nie zaszkodzi. Wszystko dziś miało być przeciwko mnie a tu naprawdę idzie z górki. Wszystko składa się na moją korzyść. Rozmawiam ponownie z dwójką chłopaków . Zapewniają mnie, że nie przeszkadza im moje dopytywanie o tempo. Dowiaduję się, że robią dziś maraton. Wyglądają na niezmęczonych i równiutko biegniemy do przodu. Podane przez nich tempo pasuje mi z prognozami podają mi chwilowe i średnie wskazania. Pytają nawet co biegnę i dowiedziawszy się podpowiadają żeby śmiało lecieć do przodu. Odpowiadam im że na takim dystansie podane przez nich tempo to moje maksimum. Wiem i czuję, że biegnę w tej chwili na 100% moich możliwości. Nieprawdopodobnie miłe doświadczenie. Mijam kolejne kilometry i zbliżam się do końca dużej pętli i jestem ponownie na starówce Torunia. Szukam moich najbliższych. Pierwszą dostrzegam żonę potem córeczkę. Dopingują mi bardzo mocno. Przy odgradzających płotkach widzę Igora –mojego siostrzeńca , który krzyczy: wujek, chcesz się napić? Tak, tak odpowiadam. Biegnie ze mną jakieś 400 metrów kibicując mi i przy okazji uczestnicząc w maratonie toruńskim. Jak na 11 lat to jest dobry. Mówi, że ciocia prosiła go abym trzymał butelkę bo może zechcę pić. Wszystko dobrze się układa – ten izotonik na ostatnie kilometry to też dobry znak. Wiem dobrze kiedy przyjdzie u mnie kryzys gdzieś na 17 stym. Od początku biegu dużo piję i wiem, że dobrze robię, tempo nie jest tak duże aby woda w żołądku zabuzowała i zaszkodziła. Mała pętla mocno mi się dłuży. Nadchodzi zmęczenie i delikatnie zwalniam. Doganiają mnie dwaj od międzyczasów i wyprzedzają mnie. Ostatnia okazja aby im podziękować za pomoc. Po nawrocie małej pętli ledwie zipię. Dobiega do mnie jakiś młody chłopak W rozmowie uzewnętrzniam całe moje chwilowe zwątpienie. Nie w to czy dobiegnę ale w utrzymanie tempa. Kryzys wdzierał się w każdy zakamarek mojej świadomości jak woda do Tytanica. Rzucam mu te wątpliwości niczym plecak, który pewnie teraz ciąży i jemu. I oto od zupełnie nieznanej mi osoby otrzymuje ogromne wsparcie. „Dasz radę tylko spokojnie. Zostało jakieś 4 może 3 kilometry” – powiedział z ogromnym spokojem. Jego wiara w mój sukces była tak wielka, że wystarczyło jej aby napełnić i moje serce. W takim razie przez chwilę nic nie będę mówił i skupię się na walce o każdy krok odparłem. Polecę tyle ile zdołam oświadczyłem. Towarzyszył mi długi czas i wyprzedził mnie na podbiegu. Za podbiegiem on zwolnił a ja odzyskałem siły. Dogonił mnie drugi raz jakieś 800 metrów przed metą i klepnął mnie po ramieniu mówiąc – widzisz dałeś radę i pognał dalej. Pognał bo ja bardzo wolno robiłem ostatnie metry. Biegnę po wąskiej uliczce w pobliżu kościoła Św. Jakuba. Pewne jest to, że obiecałem sobie, że dziś tu chcę zajść. Dzisiejszy bieg traktuje jak moje małe Camino do katedry Jakubowej. Toruń leży przecież na średniowiecznym szlaku pątniczym . Do mety musi być bardzo blisko .Byłem tak zdezorientowany, że musiałem zapytać wbiegając na rynek ile do mety. Ktoś z obsługi pyta mnie - duża była? - Tak.- A mała? -Tak .- To masz dosłownie z dwieście trzysta metrów. Nie chce mi się wierzyć. Jestem teraz potwornie zmęczony a jednocześnie tak bisko mety. Zawsze kiedy zbliżałem się do mety wstępowały we mnie dodatkowe siły, o których istnieniu nie zdawałem sobie sprawy. Dziś nie mam siły. Wyprzedza mnie kilka osób. Albo tak słabnę albo jest tak blisko i wszyscy finiszują pomyślałem. Zdobywam się na odwagę i spoglądam na zegarek Boże zostało tak mało czasu. Nie, nie oddam tego tak łatwo. Podrywam się. To już nie jest nawet walka to raczej trwanie w wierze przy realizacji marzenia. Przyspieszam jednocześnie nie mogąc w żaden sposób ustalić czy wysiłek ma jeszcze sens. Nie wiem ile do mety. Jestem blisko ale ile minutę, dwie trzy? Przestaje o tym myśleć. Kalkulacja zdaje się być bluźnierstwem. Widzę jak strażnik miejski strofuje jakąś babinkę przecinającą mi drogę. Widzi mój brak przytomności i nie chce kolizji. Myślami jestem teraz przy żonie i córce. Dostrzegam za zakrętem metę. To teraz kilkadziesiąt metrów. Finisz na ostatnich 30 metrach w biegu na 21km jest po prostu groteską, powinien być znacznie dłuższy ale ciało tym razem samo pragnie się wykazać. Zapominam o wszystkim i lecę do mety. Widzę dwie maty. Stać mnie aby radośnie podskoczyć na jednej i drugiej. Z uniesionymi rękami przekraczam upragnioną linię mety. Dopada mnie wolontariusz i zakłada medal na szyję. Patrząc mi w oczy mówi o oddaniu chipa i dodaje – „za chwilę” mając pewnie na myśli – jak odpoczniesz człowieku. Siadam na ławce. Zatrzymuję stoper. Jestem potwornie zdyszany. Dobiegłem. Udało się. A przez chwilę wątpiłem czy to możliwe. Spoglądam na zegarek 1:59:15. Jedynka z przodu. Dociera teraz do mnie ta informacja – mniej niż dwie godziny. Nagle spływają na mnie tak wielkie emocje, że czuje jak do oczu napływają mi łzy a z gardła wydobywa się szloch. Zaskoczony własna reakcją czuję się zażenowany i chowam głowę w dłonie. Wglądam na kogoś, komu coś się stało złego ale tak naprawdę wypełnia mnie szczęście. Nieoczekiwana reakcja skończyła się równie szybko jak zaczęła. Po chwili byłem już z powrotem na ziemi. Oddałem chip i dostałem wodę od żony. Odprowadza mnie do miejsca gdzie mogłem dojść do siebie. Po odebraniu prowiantu spotykam zawodnika, z którym rozmawiałem na parkingu przed biegiem. Pyta mnie czy mi się udało. Z radością odpowiadam.. Gratulujemy sobie nawzajem. Obu nam się udało. Po krótkiej rozmowie kręci mi się w głowie. Jestem bardziej wycieńczony niż początkowo oceniałem . Myślę, że żele maskują ubytki wody i mikroelementów. Węglowodany są ale reszta ucieka i może być to niebezpieczne. Korzystam z pryszniców i jem resztę. Wypijam bardzo dużo. Jeszcze przez kilka godzin kręci mi się w głowie co jakiś czas. Sławek jest 22 w open jestem pod wielkim wrażeniem – jeszcze raz stwierdzam, że to magik a cały czas twierdzi, że biega tak dla relaksu. Musiałem go namawiać na wspólny debiut w Iławie. Teraz razem z resztą rodziny zaczynamy zwiedzać starówkę. Odwiedzam Jakuba. Przy wejściu na posesję katedry pielgrzymów wita wysoko postawiona rzeźba Jakuba Starszego informując tym samym że są na właściwej drodze do celu. Charakterystyczna sylwetka apostoła z jego atrybutami jest wystarczającym znakiem dla wtajemniczonych. Rozglądam się wokół aby odnaleźć informacje dla turystów o tym, że katedra znajduje się na szlaku i czym on właściwie jest. Niestety tak jak w Olsztynie, Gietrzwałdzie tak i tu w Toruniu nie ma ani słowa jakby miało to być jakąś tajemnicą dostępną tylko zainteresowanym. Szukam zatem znaku. Mówiąc to wszystko Sławkowi i żonie rozglądam się i twierdzę, że gdzieś tu musi być znak szlaku muszla przegrzebka skierowana ostrym końcem na lewo. Promienie symbolizują drogi prowadzące z całej Europy na sam skaj kontynentu . Do miejscowości w Hiszpanii leżącym nad brzegiem oceanu zwanym Finisterre (Finis Terra) (Koniec Świata). Po chwili na potwierdzenie moich słów odnajdujemy pod nogami granitową płytę z wykutą muszlą i napisem Camino De Santiago. Ciszę się dziś tak bardzo, jakbym dotarł do owego przylądku. Wchodzimy do katedry. Stare wnętrze zachwyca i nadaje osobliwy klimat. Jest msza. Liturgia sprawowana jest po łacinie co jeszcze mocniej przenosi nas do średniowiecza. Dziękuję za wspaniały bieg i za fantastycznie spędzany czas z najbliższymi. Spacerujemy jeszcze przez cały dzień. Toruń pozostawi niezatarte wspomnienia.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora darianita (2012-06-21,15:08): Świetnie opisane wrażenia biegowe. Gratuluję serdecznie Jedynka z przodu !
Toruń to doskonałe miejsce na bicie rekordów...i relaks.
|