2012-06-14
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Rozmowa z Bogiem na wysokosci (czytano: 1122 razy)
Żeby zachować chronologie powinienem napisać coś o Krakowie i zmaganiach z pierwszym dystansem maratońskim. Ale nie napisze. Parę rzeczy muszę jeszcze przetrawić.
Przeskoczę Kraków I napisze co się działo na krótkim urlopie w górach.
W Roku Pańskim 2011 pobiegłem w biegu Władysława hr Zamoyskiego z Polanicy Białczańskiej na Morskie Oko. Wtedy był to mój ostatni dzień urlopu i musiałem wracać do domu. Postanowiłem, ze za rok przyjadę na cały Weekend Biegowy z “Sokołem”.
Rok minął bardzo szybko. Zapisałem się na oba biegi: Władysława hr Zamoyskiego i Druha Franciszka Marduły. Okazało się, ze ten drugi bieg to będą I Mistrzostwa Polski w Skyrunningu.
Jak nieświadome dziecko cieszyłem się, ze pobiegnę w tych mistrzostwach. Nawet nie zraził mnie profil trasy. Po jakimś czasie zaczęły napływać wątpliwości. Po analizie czasu przejścia, zrobionej przez Tytusa zacząłem się bać, ze nie zmieszczę się w limicie czasowym na Kasprowym Wierchu (3h).
Trasa wyglądała następująco: START pod kinem Sokół, około 3,5km po Zakopanem w stronę Kuźnic, następnie skręt na Nosal, zbieg z Nosala prawie do Kuźnic, podbieg na Murowaniec przez Kopy, z Murowańca na Czarny Staw Gąsiennicowy, przejście przez przełęcz Karb w stronę Zielonego Stawu do kolejki narciarskiej pod Kasprowym Wierchem, podbieg pod Kasprowy, zbieg pod kolejka linowa (zielonym szlakiem) I w końcu podbieg na Kalatówki META. Suma podbiegów 1784m, suma zbiegów 1436m, odległość 25,4km.
Do Zakopanego przyjechałem w czwartek z cala rodzinka. Spacerując Dolina Chochołowską zacząłem się trochę denerwować, ze może za wcześnie ten bieg, ze mogę go normalnie nie ukończyć. No nic co będzie to będzie.
Zapisałem się to wystartuje i zrobię wszystko żeby ukończyć.
Dzień pierwszy. W piątek pierwszego dnia Weekendu biegowego z Sokołem test Coopera na stadionie. Co prawda trochę się naszukałem, ale przed czasem bylem już zapisany, przebrany I gotowy do startu. Dostałem bardzo równy numer startowy ”30”. Generalnie wszystkich moich numerów startowych zazdrościli mi zawodnicy podczas wszystkich biegów ;-). Rozgrzewka I wyczytują mnie ze będę biegł w pierwszej serii. No to super, wcześniej skończę, wcześniej będę wolny i będę odpoczywał przed sobota. Po chwili okazuje się, ze będą puszczać po 10 osób (wcześniej była mowa o 12) i niestety pobiegnę w drugiej turze. Tez dobrze, rozgrzeje się bardziej. 12min minęło szybko i ustawiam się w okolicach startu. I nagle nie ma mnie w drugiej serii. No co jest, ja się grzecznie pytam. Nie lubię takich sytuacji, bo nie lubię się upominać I wtranżalać, ale za chwile może się okazać, ze pobiegnę nie w trzeciej, a w czwartej serii co oznacza jeszcze około godzinki oczekiwania. Podchodzę do Pana, który wyczytywał, tłumaczę, ze miałem biec w tej serii. Pan mi tłumaczy, ze tak dostał kartki z nazwiskami i on nic na to nie poradzi. Ok, nie mam pretensji, idziemy dalej, bez nerwów, wszystko da się załatwić. Zauważam organizatora biegów i zagaduje czy dałoby się mnie wcisnąć jednak do drugiej tury. Okazuje się to w miarę łatwe tym bardziej, ze miejsca ustępuje mi jedyna dziewczyna z puli startujących zawodników. Na starcie ustawia się siedmiu zawodników, którzy widać, ze biegają i to mocno, chłopak, który widać ze chce się sprawdzić, a także trochę starszy kolega tez Piotr – z którym w następnych dniach będę się widział na pozostałych biegach i ja. Podejście do linii startowej i start. Od początku widać było, ze tych siedmiu trenuje. Ja Piotrem pozostaliśmy asekuracyjnie z tylu. Doświadczenie z biegów i znajomość swoich możliwości “bezcenne”. Pierwsze kółko troszkę lepiej niż oczekiwałem, lekko zwalniam. Drugie, trzecie jak cie mogę, na czwartym zaczynam czuć bieg, ale wyprzedzam Piotra. W miedzy czasie zostałem zdublowany przez ścigaczy. Gdzieś w okolicach piątego kółka dubluje młodszego kolegę. Kończę szóste kółko i słyszę ze już za chwile koniec. Ostatni wysiłek, na plecach znów czuje ścigaczy. Jednak doganiają i dublują drugi raz. Gwizdek, koniec biegu. Wynik 2555m, no cóż chciałem lepiej, myślałem coś w granicach 2700, ale i tak nie jest najgorzej. Tuz za mną, jakieś 50m staje Piotr. Chwila dla sędziów. Truchtam na start. Oddaje koszulkę I idę z wynikiem do biura po odbiór dyplomu. Rozmawiam chwile z Piotrem, gratulujemy sobie nawzajem ;-). Szybkie przebranie i z rodzinka idziemy na Krupówki. Odbieram pakiet startowy na Bieg hr Zamoyskiego (numer 25) I odpoczywam…czynnie :-). Nie da się inaczej przy dzieciach.
Dzień drugi. Wstaje wcześnie, nawet bardzo. Wychodzę na taras, zjadam szybkie śniadanie i przygotowuje mleko dla księżniczek. Po pewnym czasie budzę żonę i szykujemy się do wyjazdu na Polanicę Białczańską. Na miejscu jesteśmy 7.30. Mam trochę czasu, rozbieganie i przygotowanie do startu. Rodzinka zasiadła w powozie zaprzężonym w koniki czekają na innych turystów. Zakładam jednak jeszcze bluzę z długim, jest zimno. Z podsłuchanych rozmów dowiaduje się, ze nad Morskim Okiem jest około 2 stopni. Nie biorę mp3ki. Z reszta takie miałem założenie, żeby mieć czas dla siebie i posłuchać trochę przyrody. Wybór czasu biegu jest wręcz idealny. Na trasie, oprócz biegaczy i obsługi, nie ma żywej duszy. Błogosławieństwo kapelana Towarzystwa Gimnastycznego Sokół i w drogę. Pętelka za około 700m powrót do Polanicy i z powrotem pod górę.
Jednak nie pamiętałem tej trasy tak dobrze jak mi się wydawało. Jakaś taka za bardzo pod górę. W tamtym roku była jakby bardziej plaska. Znowu wątpliwości dotyczące biegu niedzielnego. Głowa po prostu za dużo myśli I to przeszkadza.
Chwila rozmowy z Bogiem, przecież tutaj do Niego najbliżej.
Zastanowienie się gdzie jestem, nie tylko biegowo, ale tak w życiu. Co zyskałem, co jeszcze mam do osiągnięcia.
Widoki są nie do opisania. Pomału zdaje sobie sprawę, ze ze złamania godziny nici, zagrożony jest wynik na 1h05min. Na 7km jakbym stanął. Za chwile ucieka mi Pani Małgosia, z która ścigałem się w poprzednim roku. Zaczynam odczuwać braki w przygotowaniu siłowym. Za mało podbiegów, za mało ćwiczeń ogólnorozwojowych, za mało długich wybiegań w dobrym tempie. Ale już nikt mnie nie pogania jak poprzednio. Na 700m przed meta, słyszę że niedaleko, kolejny zawodnik osiąga “wyczekiwane”. META, medal picie, buła, tym razem słodka. Wynik 1:09:57. Poprawiony o ponad 3minod poprzedniego roku, ale nie cieszy do końca. Brak grochóweczki odbije sobie na obiedzie. Schodzę 1km po rodzinkę. Chwile siedzimy w schronisku, delektujemy się widokami. Przed 12 jesteśmy na dole.
14.30 rozdanie nagród w kinie Sokół. Losowanie obrazu z Morski Okiem. Jest blisko 28 (nie ma), 23 (nie ma), jednak wygrywa numer chyba 66. Odbiór pakietu na niedziele. Przede mną panowie raczej z czołówki biegu, przymierzają koszulki załączone w pakiecie, dobierają rozmiar. Chłopaki proszą rozmiar M. Taaaaaaaak, jestem za duży na biegi górskie. Pytam o XL, nie ma. Największa L. Ubaw mam po pachy. Biorę L-kę bez przymierzania, w domu okazuje się dobra. No nieźle się skurczyłem :D. Z XXL na L. Humor roku. Ostatnie przygotowania do niedzielnego biegu. Bidon przygotowany, figi w kieszonce i oscypek. Zjem, jak mnie puszcza na Kasprowym Wierchu. Przygotowanie nr startowego, równe 69 :-). I spać. Cały czas chodziła mi po głowie zmiana trasy na ta lżejsza 7,5km.
Dzień Trzeci. Wyszykowany, po śniadaniu idę na start. To co widzę przechodzi moje oczekiwania. Sama śmietanka biegów górskich. Zaczynam się bardzo mocno zastanawiać nad sensem startu w tym biegu. Jednak decyduje się. Staje do pamiątkowego zdjęcia. Na starcie ustawiam się z tylu. Założenie na początek nie za szybko, a później jak się da.
START I biegniemy przez Zakopane. Tempo nie najgorsze. Czuje ze się rozgrzewam. To już trzeci dzień, a zawsze w trzeci dzień biegowy w tygodniu biega mi się najlepiej. Dobiegam do tamy i zaczynają się schody. Podbieg pod Nosal. Idzie dobrze zgodnie z założeniami na szczyt docieram po 45min od startu. Zbiegam, wyprzedzam jedna osobę z krótszego biegu. Na zbiegu obsługa kieruj mnie na Kopy. Długi podbieg do Karczmiska. Widzę przed sobą osoby walczące tak jak ja. Wiem, ze będzie bardzo ciężko, ale dotrzeć do Murowańca.
Rozmowa z Najwyższym.
Mijam Karczmisko i wiem, ze z czasem nie jest najlepiej, choć pociesza mnie Andrzej, ze w czasie się zmieścimy. Murowaniec, 1:45 od startu, uzupełniam wodę w bidonie, gryz czekolady i naprzód. Do Czarnego Stawu Gąsiennicowego z grupka biegaczy, w sumie do samego końca będziemy się trzymać razem. Mniej lub bardziej. Obok Stawu widzę podejście na przełęcz Karb. I już wiem, ze będzie bardzo ciężko. Zaczyna się wspinaczka. Z bieganiem ma to niewiele wspólnego. Wybieram szlak miedzy kamieniami. Osoby z TOPRU zabezpieczają w tym miejscu trasę. Poręcz przez cala szerokość śnieżnego płata. Jestem na szczycie przełęczy. Teraz w dol. Biegniemy z Andrzejem i co…nagle trawa, nie ma szlaku. Zgubiliśmy szlak. Na dole wśród śniegu widzę wydeptana scieżke…nasi tu byli :D. Kierujemy się na ten płat śniegu i na widoczny Zielony Staw. Nie tylko my zboczyliśmy z trasy. Zjeżdżamy na tyłkach miedzy skalami i kosodrzewiną. Po prostu bomba. Będzie co opowiadać wnukom, żeby tylko moc opowiedzieć. Po chwili wracamy znowu na szlak. Biegniemy w grupie. Zbieganie idzie mi super mogę przyspieszyć. Punkt kontrolny pod Kasprowym Wierchem. Sprawdzam czas 3:10 od statu. Nie zdąże mam 10 min, a droga pod gore wskazuje na jakieś 30min. Psychika siada. Nogi zresztą tez. Jednak wdrapuje się. Dwa razy siadam i zaczynam podziwiać widoki. Dziękuję, ze nic mi nie jest. Zastanawiam się, czy zwiozą nas kolejka czy pozwolą kontynuować bieg. Andrzej przekonuje mnie ze raczej pozwolą “Co im zależy”. Docieram na szczyt jako ostatni z grupy i chyba ostatni z biegu. Czas 3:45, 25min po limicie czasu (został wydłuzony do 3:20) widzę, ze póścili Andrzeja i kolegę przede mną. Upewniam się czy i mnie puszczą. Dostaje zgodę. Ciesze się jak małe dziecko, choć chwile temu ledwo chodziłem. Podchodzę pod stacje meteorologiczna, siadam na schodach i wyciągam oscypka. Pol zjadam, popijam wodą. Rozmawiam krótko z turystami. Są pełni podziwu dla nas, ze podjeliśmy się tego wyzwania, a przecież jestem w tym momencie ostatni. Oddaje im pusta butelkę i proszę o wyrzucenie do kosza. Nie chce rzucać na trasie. To w końcu Park Narodowy.
Zaczynam zbieg. Andrzej dzwoni do zony. Dowiaduje się, ze jest wielu poszkodowanych: połamane palce, ręce, omdlenie (wzywano śmiglowiec TOPR), rozcięcia stop i kolan. A my, nam nic nie jest, oprócz bólu nóg i pleców, wszystko ok. Z użyczonego telefonu dzwonie do żony. Prawie płacząc ze szczęścia mowie ze nic mi nie jest i że póścili nas z Kasprowego. Schodzę w dol. Od Myślenickich Turni zaczynam dość szybko biec. Wyprzedzam cztery osoby. Po jakimś czasie zostaje znowu sam na szlaku.
Chwila refleksji nad tym co się stało.
Z przeciwka idzie para turystów, pytam czy daleko do Kuźnic. Mówią że idą godzinę. Tuz za nimi dziewczyna o kijach, mówi, ze ona podchodzi 20min. Uśmiecham się i myślę jeszcze 10min i podbieg pod Kalatówki. I faktycznie na zakręcie dostaje wodę I informacje ze już tylko 1,4km do mety.
Ja przepraszam ileeeeee. Po krótkim podbiegu już tylko idę. Widzę biegaczy schodzących na dol. Klaszczą, dopingują, a ja nie mam na nic siły. Niektórzy wpychają pod gore :-). Jeszcze chwila, na 200m przed meta wyprzedza mnie chłopak z grupy, z która biegłem. Gratulujemy sobie. Miejsce nie ma znaczenia, ważne jest ukończenie.
Widzę schodzącego kolegą z centrum Polski – Piotr Kon- mówi ze byl piaty. Super wynik.
Jeszcze chwila, widzę metę, rodziców, żone, zbieram się do biegu. Truchtem przekraczam linie mety 5:20:59. Nie dostaje medalu, poźniej zona prosi prezesa TG Sokół o medal. Dostaje. Czuje się jakbym wygrał. Kładę się na trawie. Odpoczynek, kąpiel i droga w dol na obiad (zapomniałem kuponu z pakietu startowego – ale i tak raczej nic bym nie przegryzł). Nogi bolą gorzej niż po maratonie.
Rozmowa z Bogiem na wysokości. Tam wysoko, daleko od zgiełku, postrzegałem to trochę inaczej, jakby zdjąć okulary. Nic nie jest od nas zależne. Chwila nieuwagi i cie nie ma. W dniu rozgrywania zawodów zginęła 50-letnia kobieta, która wyszła w góry ze swoim mężem. A ilu z nas zawodników przytrzymał Ktoś i nie pozwolił spaść.
Ojcze Nasz, który jesteś w Niebie,
Święć się imię Twoje,
Przyjdź Królestwo Twoje,
Bądź wola Twoja jako w Niebie, tak i na Ziemi…
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu robaczek277 (2012-06-14,12:15): Super relacja, oby takich wiecej sugar32 (2012-06-14,12:33): są emocje!! super się czytało .Moje gratulacje!!! Inek (2012-06-14,18:34): Duże Brawa! ,a po takim fascynującym opisie aż chce się jechać w przyszłym roku, pooddychać atmosferą tych biegów...
|