2012-05-19
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| W końcu start w tym roku. (czytano: 424 razy)
Tyle kilometrów, tyle wspaniałych walk stoczonych z samym sobą, tyle wyczekiwania na okazję na start i w końcu pojawiła się sprzyjająca okoliczność aby znowu wystartować. 10 km w Morągu. Nie biegłem nigdy na dychę i nie biegam szybko, do tego za tydzień półmaraton w Ostródzie współorganizowany przez naszą Ostródzką Grupę Biegową i strach aby nie wypsztykać sił przed tymi zawodami. Niech to będzie sprawdzian pomyślałem sobie i zdecydowałem, że pobiegnę na luzie. Do tego czasu w moich biegach na Szafrankach, na 12-sto kilometrowym odcinku biegłem godzinę i pięć minut i po cichu liczyłem na złamanie godziny na dychę. Wiedząc jednak jak to różnie może bywać na zawodach, raczej nie chwaliłem się nikomu na co liczę. Przed samym startem jak zwykle motywował mnie mój teść mówiąc, że w godzinę to on by na piechotę przeszedł jednocześnie dając mi kopa na szczęście. Wystartowaliśmy i radość z wyczekiwanego startu zmieniła się w skupienie. Byle nie za szybko kołatała mi się myśl przez pierwsze kilka chwil. Ocknąwszy się zauważyłem, że biegnę szybko i to bardzo (jak na mnie). Trzeba sprawdzić między czas po pierwszym z czterech kółek. Sprawdzam i mam wrażenie, że jest za wolno 2,5km w 13:21. A tu zadyszka jakby chciała łapać. Po chili próbuję liczyć 4 razy 13 - czterdzieści... dwanaście i ponad minutę jakieś 53 minuty - no to daje około 53 min jeśli nie spuchnę. Mijam bufet na drugim okrążeniu i nie korzystam z niego - za szybko i nie potrzebuję. Biegnę dalej tym tempem i zaczynam mijać tych, którzy zwalniają. Jakie to wspaniałe uczucie pomyślałem . Dobiegam do grupy, której już nie jestem w stanie wyprzedzić. Biegnę jakiś czas równo z grupą i zauważam, że zaczyna lekko zwalniać dziewczyna przede mną. Podbiegam i mówię " biegnę jakiś czas za tobą i widzę, że trochę zwalniasz- chcesz się zabrać? Proponuję." Musiałem ją tym zdenerwować bo nic nie odpowiedziała i lekko przyśpieszyła utrzymując poprzednie tempo. Biegnę zatem za nią razem z kilkoma osobami. Kończę drugie kółko - mierzę czas - drugą pętlę biegnę 11:19 !? Szybciej niż pierwszą - niemożliwe? Dopiero teraz uzmysławiam sobie, że pierwsza była przecież kilkaset metrów dłuższa. No to jest super. Trzymam tempo z całych sił mijam kibicującego teścia i żonę. Zastanawiam się pierwszy raz czy aby nie będę pierwszym, który wypadnie z naszej grupki. Na przemian wyprzedzam się z chłopakami a dziewczyna równiutko biegnie ze mną. Próbuję zagadać, że zapachniało ciastem drożdżowym z któregoś z okien ale nie odzywa się do mnie. Muszę chyba ją naprawdę denerwować i postanowiłem się nie narzucać ale rywalizować dalej jak najbardziej. Lecimy w naszej grupce dalej a ja czuję jak mnie przysypuje. Jak tu dać radę? W przypływie pokory ponownie odzywam się do mojej rywalki - " dla mnie za szybko będę leciał dokąd dam radę. Znowu pada ta sama milcząca odpowiedź. Pod sam koniec trzeciego do kibiców dołącza szwagier kiwając głową z uznaniem jednocześnie zachęcając studzącą się flaszką. Znowu mierzę czas - trzecią pętlę przebiegłem w 11:36 troszkę wolniej ale jest zaskakująco dobrze jeśli chodzi o czas bo samopoczucie naprawdę kiepskie. Biegnę na dużym dyskomforcie i chyba tętnie też. Mijam kolejne metry i zaczynam karmić się myślą, że chyba jednak wytrzymam. Równo biegniemy i nikt z naszej grupki nie odpuszcza. Podoba mi się myśl o możliwym sukcesie i daje mi to siły na kolejnych metrach. Słyszę za sobą mocne i szybkie dyszenie. Nagle ktoś mnie wyprzedza tak ostro idzie, że wybijam sobie z głowy myśl, że może to ktoś, kto do tej pory biegł spokojnie z tyłu i postanowił teraz przyśpieszyć. Szybko dochodzę do konkluzji, że spotkało mnie właśnie nowe doświadczenie - jestem dublowany. Do mety coraz mniej i powoli zaczynam myśleć o finiszu. Na jednym z ostatnich zakrętów jeden z chłopaków ostro skraca po trawniku. Kątem oka widzę jak dziewczyna słysząc tego innowatora sprawdza kto wycina taki numer i widzę zdziwienie, że tym gościem nie jestem ja. Ja z kolei pomyślałem -oj bardzo tego nie lubię - bieg można wygrać lub przegrać o kilka centymetrów a tu ktoś sprytny chce zaoszczędzić kilka metrów. Leć kolego sobie - zaraz cię łyknę pomyślałem. Do przodu wyrywa moja rywalka . Za kolejnym zakrętem podrywam się do finiszu. Mocno przyspieszam i mijam dziewczynę i potem tego kolesia. Dziewczyna troszkę zostaje ale po chwili czuję że jest tuż za mną. Przyspieszam jeszcze mocniej na ostatnim podbiegu prowadzącym do nawrotu, z którego już tylko ze 40 m do mety. Mijam żonę i szwagra robią mi zdjęcie próbuję się uśmiechnąć ale mam na twarzy grymas zmęczenia. Dziewczyna ambitnie nie odpuszcza i zaczyna ścigać się ze mną. Absolutnie czuję respekt dla jej formy. Za nawrotem aby wygrać pojedynek równomiernie przyspieszam. Mam wrażenie, że drugi raz wprawiam w zdziwienie koleżankę, która na ostatnich metrach najwyraźniej postanowiła mnie zjeść. Walka trwała do samej mety i biegnąc coraz szybciej. Wpadając na metę zauważyłem jak razem depczemy matę. Zapominam o oddaniu chipa o zatrzymaniu stopera. Szukam żony znajdują się wszyscy. Czas :47:40 Nie mogę uwierzyć. Dużo lepiej niż w najśmielszych oczekiwaniach. Potem okazuje się że 4 koło pobiegłem szybciej niż pierwsze i trzecie. Wszystko bardzo równo i szybko (jak na mnie). Jestem bardzo szczęśliwy i zadowolony. Oj co to będzie się działo za tydzień w Ostródzie. Pewnie powalczę o złamanie dwóch godzin -trzeba w końcu pokazać, że stać mnie na to. Pożyjemy, zobaczymy.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |