2011-03-23
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Moja przygoda z bieganiem (czytano: 1172 razy)
Moja przygoda z bieganiem zaczęła się właściwie od przymusowego biegania w wojsku już w 2008 roku od tzw. zaprawy, która wtedy nie spawała mi jakiejś ogromnej przyjemności delikatnie mówiąc. Mimo przymusowych porannych tortur, jakie nam fundowano moja waga szła w górę, pewnie przez to, że w wojsku spało się ile się dało a jak się nie spało to się jadło. Gdy nadarzyła się taka możliwość unikałem porannego biegania zastępując je porannym papieroskiem. Doprowadziło mnie do niebagatelnej wagi 85 kg, przy 169, czyli brzuszek niczego sobie, fajki i alkohol nie poprawiały mojej sytuacji zdrowotnej. Gdy już zacząłem uświadamiać sobie maja nie ciekawa sytuacje przychodziły mi do głowy nieśmiałe myśli by może jednak zacząć coś ze sobą robić, wiec postanowiłem!!! Jak wrócę z wojska to zacznę biegać?
Z wojska wyszedłem w sierpniu 2009 i zanim zacząłem się ruszać minęło sporo czasu, zawsze coś… a to nie miałem odpowiedniego dresu, a to padała, a to słońce za mocno świeciło, a to tamto, a to siamto, no a waga nie szła w dół jak można się było spodziewać. W październiku skończyły mi się wymówki i nie pozostało nic innego jak tylko założyć swój nowy dresik, butki i wyruszyć w swoją pierwsza przebieżkę. Myślę ze nie zapomnę jej do końca życia, choć trwała zaledwie 15 minut i chyba więcej w niej przespacerowałem niż biegałem, no, ale gdy wróciłem do domu upocony jak świnia, zasapany jak koń po westernie i z obolałymi nogami spojrzałem w lustro i zauważyłem uśmiech na twarzy… Pomyślałem udało mi się! Mój pierwszy jogging. To chyba była endorfina.
Poza brakiem wymówek w październiku drugim istotnym czynnikiem, jaki wpłynął na decyzje o bieganiu był rodzaj pracy, jaki zacząłem wykonywać. Zostałem ochroniarzem, wiec moja praca polegała w dużej mierze na siedzeniu. Nawiasem mówiąc gdyby mi ktoś kiedyś powiedział ze tym będę się zajmował w życiu zawodowym natychmiast przyłożyłbym mu rękę do czoła, z troski czy czasem nie ma gorączki. No, ale jak mi ktoś kiedyś powiedział „Chcesz rozśmieszyć Boga? Opowiedz mu o swoich planach”
Bieganie z dnia na dzień dawało mi coraz więcej przyjemności, piszczele dokuczały mi coraz mniej, systematycznie, choć nie mocno zwiększałem dystans i udało mi się po jakichś dwóch miesiącach przełamać granice 80 kg. Znajomi zauważali, że wyszczuplałem, a ja wpadłem w samo zachwyt, opadłem na laurach, robiło się coraz zimniej wiec stwierdziłem, że nic złego się nie stanie, jeśli zrobię sobie przerwę do czasu aż nie zrobi się cieplej. Nie wziąłem pod uwagę zbliżających się świąt Bożego Narodzeni… chyba nie muszę rozwijać tematu… Częste pizzę na nocnych zmianach z kolegą sprawiły, że zanim się zorientowałem nowy rok przywitałem z tym samym bagażem, jaki towarzyszył mi na początku mojej przygody z bieganiem. To było straszne, ale prawdziwe. Nie pozostało mi nic innego jak zacząć wszystko od nowa, choć już z pewnym małym doświadczeniem.
Runda druga zaczęła się dopiero w połowie lutego 2010 roku, do końca roku nadrobiłem to, co udało mi się wypracować rok wcześniej a nawet udało mi się zbić kolejne 5 kg. Byłem z siebie zadowolony bardzo, choć wiem ze przy odpowiedniej diecie mógłbym zrobić dużo więcej, no, ale poza bieganiem kocham też słodycze. W miedzy czasie zacząłem studnia, dorobiłem się mojej wymarzonej perkusji i, wszystko wyglądało wspaniale, na dodatek w szkole poznałem kobietę swojego życia. Pierwsze skojarzenie raj na ziemi. Waga oscylowała mi mniej więcej przy 75 – 76 kg nie zmieniając się zbytnio, wtedy nie wiedziałem, dlaczego, teraz już wiem ze monotonne treningi oraz brak odpowiedniej diety były przyczyna zahamowania postępu, ale to stało się dla mnie sprawa drugorzędna… byłem szczęśliwy.
Sielanka trwała gdzieś do wakacji, gdy sprawy sercowe mocno się skomplikowały, a właściwie utknęły w martwym punkcie… Wrócił alkohol, papierosy, a nawet zakochałem się na nowo w Marry Jane. Zmuszałem się do biegania, ale udawało mi się z siebie wykrzesać jedynie 30 – 40 min przebieżki, a właściwie marszobiegi średnio raz na tydzień, a przecież jeszcze kilka miesięcy wcześniej byłem w stanie przebiec godzinny trening bez przystanku… śmiałem się przez łzy ze mimo wszystko jestem systematyczny… Dużo bardziej systematycznie sięgałem po Jazz. Waga?… Można strzelać… poraź kolejny dobiłem 85 kg., Gdy sprawdzałem swoje BMI wychodziło mi ze mniej więcej przy tej wadze zaczynam wchodzić w I etap otyłości… To już jest naprawdę grubo.
Należę do grona introwertyków, którzy długo borykają się ze uczuciami, ale na szczęście mam przyjaciół, którzy z czasem zauważyli, że jestem w gównie… Zimny prysznic, jaki mi sprawiono obmył mnie z kupy i pod koniec roku a dokładniej po tym jak Lech ograł Manchester City rzuciłem fajki. Założyłem się z sobą, że jeśli Lech zremisuje to od jutra nie pale. Lech wygrał wtedy 3: 1, a ja do dziś nie pale. Tydzień przed końcem roku zaprzestałem ziołolecznictwa, i po raz już kolejny zacząłem bieganie.
2 I 2011 runda III, mówią do trzech razy sztuka, mam nadzieje ze bieganiu tez to można przypiąć. Moje treningi znów stały się systematyczne, średnio 4-5 treningów tygodniowo, zacząłem czytać artykuły na temat biegania, stosuje się do planu treningowego na maraton. Od lutego zacząłem używać bardzo przydatnej aplikacji Free Runstar, która mierzy za mnie dystans, czas i takie tam różne rzeczy. Mogę się pochwalić ze w lutym udało mi się przebiec 120 km, z czego jestem bardzo dumy.
Teraz jestem na ostatniej prostej by 3 kwietnia wystartować w półmaratonie, i choć trochę doskwiera mi ból łydki ( przypuszczam ze to od przetrenowania) to jestem bardzo optymistycznie nastawiony. Teraz mam przerwę na zregenerowanie przeciążonej nogi, ale myślę ze już pod koniec tygodnia znów zacznę normalnie trenować, choć bardzo ostrożnie, bo moje pierwsze zawody już za dwa tygodnie.
Miało być tylko o bieganiu, no, ale najwidoczniej się tak nie da, a może ja nie umiem, nie chce, nie ważne. Bieganie poza poprawa kondycji i wieloma innymi korzystnymi aspektami zdrowotnymi daje mi dość mocnego kopa w pracy nad samym sobą. Jestem szczęśliwy ze mam te moje giry i mogę nimi machać i… „pokonywać mile niebezpieczne jak wylew” „30 cm ponad chodnikami”
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |