2010-10-26
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Dębno 2010 czyli jeszcze bardziej skrócona opwieść o przeżyciach podczas maratonu (czytano: 911 razy)
To był mój najcięższy maraton( z 6 przebiegniętych).
Pierwszego w Poznaniu nie liczę, bo to inna bajka była.
W Dębnie nie nastawiałem się na jakiś konkretny wynik a w przedbiegowych wypowiedziach mówiłem, że satysfakcjonuje mnie rezultat od.3.30 do 4.30 :)
Tak naprawdę liczyłem na wynik w granicach 3.40-3.45, ale z powodu dokuczającego bólu w łydce, który całkiem niepotrzebnie pojawił się na trzy dni przed maratonem, samo ukończenie biegu byłoby dla mnie sukcesem.
Kiedy padł strzał startera staliśmy z Elą niemal na końcu stawki.
Ze spokojem jednak przedzieraliśmy się przez zawodników.
Przez moment nawet starałem się robić miejsce dla Rufi , ale nie za bardzo to wychodziło.
Nagle gdzieś tak po 500 m, zaczęła mnie boleć górna część łydki.
Ból zaczął narastać i obejmować całą łydkę.
Pomyślałem, że zaraz rozbiegam, ale nic z tego.
Było coraz gorzej.
Chciałem się wyżalić Eli, ale... , co ja Jej będę głowę swoją nogą zawracał, jak dziewczyna walczy w debiucie.
Najgorsze przyszło na 2 km.
Zaczęło mnie bardzo ostro kłuć i z każdym krokiem było coraz gorzej.
Bolało tak bardzo, że...popłakałem się z bólu...a może trochę z bezsilności , która mnie ogarnęła.
- Skończyć maraton na 2 km?! - myślałem a łzy płynęły mi jak grochy.
Ból był okropny.
Kiedy chciałem zejść z trasy, nagle zobaczyłem tabliczkę z czerwonym krzyżem.
- Może mnie trochę rozmasują? – pomyślałem i zagadnąłem w tym temacie siedzących na rowie ludzi.
Pokręcili przecząco głowami.
Ból jakby nieco odpuścił, więc biegłem dalej i myślałem intensywnie co tu robić.
Postanowiłem oszczędzać lewą nogę i zaczęło delikatnie mniej boleć, jednak natychmiast przypomniałem sobie rady bardzo doświadczonego biegacza, który mówił, że nie można tego robić na maratonie, bo wtedy załatwi się tą zdrową, bardziej obciążaną nogę.
Trzeba po prostu zacisnąć zęby i stawiać nogi jednakowo mocno, a jak się nie da tak biec , to zejść z trasy.
Postanowiłem zrobić tak jak radził.
Zacząłem stawiać nogi jednakowo mocno.
Ból zaczął narastać, ale już nie do tego poziomu co wcześniej.
Przebiegłem tak zaciskając zęby - i o dziwo utrzymując tempo - do 10 km.
Teraz ból jakby jeszcze osłabł, a po następnych 2 km niemal całkowicie ustąpił.
Takich dziwów to ja dawno nie widziałem.
Kiedy dobiegałem do końca pierwszej pętli byłem zadowolony i w głowie zaświtała iskierka nadziei na skończenie tego biegu.
Kibice mocno dopingowali a wyróżniali się Iwona, Beata, Wojtek, Łysy no i najwspanialszy kibic pod słońcem czyli Kasia.
Kiedy po 15 km wybiegaliśmy z miasta w twarz uderzył nas bardzo mocny wiatr.
Zresztą uderzał nie tylko w twarz, ale smagał bezlitośnie po całym ciele utrudniając bardzo bieg.
Niektórzy zawodnicy mieli nawet problemy nie tyle z utrzymanie równowagi, ale z utrzymaniem rytmu biegu.
Ja z powodu swojej wagi nie miałem takich problemów, ale wiaterek zdecydowanie nie pomagał.
Niestety wiatr był ciągły i wiał tak przez następnych 5 km aż do miejsca , kiedy skręcaliśmy w lewo do lasu.
Na 18 km łydka znowu zaczęła boleć, ale tym razem ból był znośny( choć dokuczliwy)
Dużym problemem było to, że w żaden sposób nie potrafiłem biec luźno.
Nogi były jakieś takie sztywne, a co ciekawsze, podwijały mi się palce od stóp.
Nie wychodziła mi żadna próba rozluźniania, bo po kilku sekundach paluszki podwijały się pod siebie i z luzu nici.
Biegłem wiec tak na wpół sztywno obawiając się, że może mi nie starczyć pary do 42 km.
Kiedy na 28 km odebrałem żelek od nieocenionej, kochanej i – nie boję się tu napisać – mojej Shadoczki wydawało mi się ,że biegnę całkiem normalnie.
Jednak po biegu Iwona powiedziała mi ,że wyraźnie kulałem.
Bardzo podobała mi się mijanka, bo fajnie było poobserwować najpierw tych z przodu i zazdrościć im ,że są już o 1 km dalej a później oglądać tych z tyłu i rozkoszować się myślą ,że to my mamy nad nimi taka przewagę.
Oczywiście przy okazji można było pooglądać znajome twarze.
Na pierwszej mijance …minąłem Elę i widząc jak lekko biegnie i dobrze wygląda cieszyłem się ,że jak na razie wszystko idzie jej dobrze.
Na drugiej mijance już jej nie widziłem, wiec też się cieszyłem, bo utwierdziło mnie to w tym,że dalej jest dobrze.
Przed skrętem w prawo zauważyłem jeszcze wyluzowaną i biegnącą lekko jak piórko Truskawkę, ale na mój szalony wrzask:
- TRUUUUUS-KAAAAAW-KAAAAAAA!!!!!!! - obejrzało się 20 przerażonych moim krzykiem ludzi z nią biegnących, ale nie Truskawka.
Walka trwała dalej.
Od 29 km znowu czekała mnie 5 km przeprawa przez wiatr.
Na tym odcinku chyba troszkę przegiąłem, bo tak się skupiłem na walce z wiatrem, że wzrosło dość znacznie tempo:)
Już nie biegłem równo z innymi, tylko wszystkich wyprzedzałem.
- Byle do 32 km – powtarzałem sobie w myślach a potem to już tylko dyszka.
Cały czas trzymałem tempo na 3.30.
Łydka stała się …drewniana.
Bolała, ale nie był to ból, który przeszkadzał.
Po 37 km przestałem ją w ogóle czuć i miałem odczucie, że biegnę z protezą, która służy mi jedynie do podpierania.
Co prawda łydki nie czułem, ale zaczęły ze mnie uchodzić siły.
Może zaowocowało to „sztywne” bieganie, może 6 dni antybiotyków przed Dębnem, może maraton w Berlinie…a może wszystko na raz ?!.....
W każdym razie na tym odcinku stoczyłem najcięższą walkę z sobą ( nie licząc 2 km)
Tempo zaczęło systematycznie spadać i zacząłem kombinować co by tu zrobić ,żeby się zatrzymać.
Z jednym ramieniu siedział diabełek i mówił:
- Zatrzymaj się , i tak się zmieścisz w 4 godz. Po co się katować.
Na drugim zaś siedział aniołek i spokojnie powtarzał:
- Jak się zatrzymasz , to po Tobie.
Na 38 km. dogoniłem idącego zawodnika i choć słabym głosem, ale jednak zachęciłem go do walki.
Ten natychmiast skorzystał ze słów zachęty i przejął inicjatywę.
Zaczął biec i przekonywał mnie , że na pewno damy radę.
Po 800m znowu zaczął iść ale BARDZO mu za te 800m dziękuję.
Na 39 km byłem już chyba tak zmęczony, że powiedziałem sobie…..NIGDY WIECEJ!
Tak, tak . powiedziałem sobie nigdy więcej, i w tym momencie byłem o tym święcie przekonany, że tak będzie( choć z drugiej strony, to dlaczego w takim razie nie zacząłem iść?)
Do zielonej tabliczki z napisem „40” myślałem, że nie dobiegnę.
Zobaczyłem sikającego na poboczu faceta.
Nagle olśnienie!
- To może ja też się wysikam - pomyślałem
- Tak , wysikaj się - powiedział siedzący dalej na moim ramieniu diabełek.
- Nie, nie sikaj – odpowiedział z drugiej strony aniołek – Przecież tobie się nie chce siku, ty chcesz po prostu stanąć.
Czułem, że muszę się zatrzymać, a z drugiej strony coś nie pozwalało mi przestać biec.
Czułem, jak uchodzą ze mnie resztki energii.
Gdzieś kiedyś przeczytałem, że po 30 km potrzebna energia czerpana jest z każdej cząstki organizmu.
Ja to czułem.
Czułem jak coś wysysa ze mnie resztki energii i za chwilę ledwo tląca się lampka zgaśnie jak świeczka na wietrze, który - nota bene – (trzeba przyznać) tym razem trochę pomagał.
Powłóczyłem już nogami choć tempo jak się później okazało nie było takie tragiczne( 5.40/km)
Od 41 km przestały mnie już nachodzić myśli, żeby stanąć i zacząłem się zbliżać do upragnionej mety.
- Jeszcze 4 min.......jeszcze tylko 3.30......jeszcze 3......jeszcze tylko 2min i koniec......jeszcze tylko ten zakręt i meta......jeeeeest......ostatnie metry pokonuję z...chciałem napisać, że z uśmiechem na ustach, ale właśnie zdałem sobie sprawę , ze ja w ogóle nie pamiętam ostatnich 100 metrów.......
Wpadam na metę.
Zupełnie zapominam o zmęczeniu.
Widzę czekającą Iwonę
Jak to dobrze ,że jest.
Klękam i całuję asfalt, ten sam, który mi tak zmasakrował łydkę, ten sam, który przed chwilą przysporzył mi tyle bólu i cierpienia.....ktoś zakłada mi medal na szyję…..chowam twarz w rękach i....płaczę....idę w kierunku Iwony i znów zginam się w pół rycząc jak małe dziecko.....podchodzę chwiejnym krokiem do Iwony i...chyba wpadam w jej ramiona...Boże, ja mało co pamiętam...
Dochodzę do siebie i (chyba) opowiadam Iwonie o przeżyciach z trasy.
Natychmiast zapominam, że już „nigdy więcej” więcej idę kibicować Jaśkowi , Truskawce i wszystkim , którzy zbliżają się do mety .Gardło boli mnie do dzisiaj
Jasiek jest bardzo zmęczony ale dzielnie walczy do końca, Truskawka też ma chyba dosyć , lecz jakby przyspieszyła……
No to ja też przyspieszę...pisanie
Idziemy się przebrać opowiadając sobie o przeżyciach z trasy.
Teraz podążamy do stołówki na żarełko.
Ze stołówki udajemy się na plac przed scenę, gdzie czeka na nas nagroda w postaci wspaniałych ludzi tam czekających.
Czuję się tak dobrze w ich towarzystwie, że żal się rozstawać .
Dziękuję WSZYSTKIM za wspaniałe chwile, które dzięki wam spędziłem w Dębnie.
Aby tych WSZYSTKICH wymienić i opisać co dzięki nim przeżyłem, musiałbym napisać 3 cz. a tego moje palce i oczy czytających mogłyby już nie wytrzymać.
Myślę , że podczas tego maratonu jeszcze lepiej poznałem siebie, swój organizm.
Nasuwają się jednak pytania:
- czy mądrze zrobiłem kontynuując bieg na 2 km ?
- czy nie narażałem się na groźną w skutkach kontuzję?
- czy w ogóle powinienem w tym maratonie startować?.............
Ciężko znaleźć mi w tej chwili na te pytania znaleźć odpowiedź.
Jedno jest jednak pewne.
Niczego nie żałuję!
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Hepatica (2010-10-27,00:23): :) A ja żałuję... Zjadłbyś mniej makaronu i karpatki ( bo musiałbyś podzielić się ze mną), nóżka byłaby mniej obciążona i by się nie rozbolała:))). Chciałabym żebyś zawsze miał w sobie tyle samozaparcia:))) GRATULUJĘ:))) Twoja pierwsza żona:D szlaku13 (2010-10-27,00:32): Nie kasuj wpisu... jutro poczytam, bo już idę spać... ;))) Kedar Letre (2010-10-27,00:47): I tu nasuwa się pytanie, czy gdybyś się odwróciła to: -nie złamałabyś sobie nogi, - złamałabyś nogę innemu zawodnikowi etc, etc. Trudno teraz znaleźć na te pytania odpowiedź , ale ....żałuję ,że się nie obróciłaś :)) mamusiajakubaijasia (2010-10-27,06:35): Nie zdążyłam się z Tobą pożegnać:( Hm....kto późno i tak dalej.... Marysieńka (2010-10-27,07:07): Cholerka...wróciły wspomnienia z Apeldoorn, jak to ze swoja łydka walczyłam....dokładnie tak samo...jak przebiegłam linię mety...nie mogłam kroku zrobić, ale jak zobaczyłam finiszujących Trebiego i Daria....zapomniałam o wszystkim...i dokładnie takie same pytania sobie zadawałam:))) Gratki Radziu, wielkie gratki...To teraz Kościan prawda??? No muszę Tobie "dołożyć"..te kilka sekundek z maratonu(hahaha):)) Kedar Letre (2010-10-27,07:49): Gaba, jest takie powiedzenie( od kilku sekund): Kto się nie pożegnał, będzie się często witać :) Kedar Letre (2010-10-27,07:53): Marysiu, tak się cieszę ,że biegamy na ten sam czas,że do Kościana nie przyjadę aby tego nie zmieniać :))))A tak poważnie to w tym czasie będę w Gdańsku, wiec odłożymy ten pojedynek. Dołożysz mi innym razem, co z wielką przyjemnością - choć nie bez walki - przyjmę na twarz. :)) Kedar Letre (2010-10-27,07:54): Tak Wiesiu. Nic dodać , nic ująć.TO JEST WŁAŚNIE MARATON. mamusiajakubaijasia (2010-10-27,07:54): Ładne powiedzenie, nie powiem ;) Kedar Letre (2010-10-27,07:56): Prawda,że ładne?Mam nadzieje,że nadrobimy wszystko w Toruniu shadoke (2010-10-27,07:59): Pewnie, że Twoja Shadoczka:)))) kokrobite (2010-10-27,08:01): Na 42 kilometrze miałeś jeszcze siłę powiedzieć mi: "Dawaj do końca!" :-) A na mecie na fotkę z Wiesiem i ze mną. Dzięki! I gratulacje :-) Marysieńka (2010-10-27,08:13): Radeczku.....ja jeszcze do Torunia się wybieram...może tam będziemy sobie "dokładać"?? :))) Rufi (2010-10-27,08:46): Radek, podziwiam Cię, że dobiegłeś z takim bólem. I przykro mi, że nie zdążyłeś się wyżalić :-( jagódka (2010-10-27,09:02): Radku gratki wielkie i nie żałuj niczego, dałeś radę mimo wszystko:)))) Kedar Letre (2010-10-27,11:10): To "dawaj do końca" to pamiętam , ale - pokrój mnie na kawałki - nie pamiętam tej fotki."Chyba" jednak byłem zjechany.
Podeślij mi proszę fotkę, to...uwierzę :)) Kedar Letre (2010-10-27,11:12): Co tam Ela, wypłaczę Ci sie w kołnierzyk przy innej okazji :) Rufi (2010-10-27,11:21): Wlasnie sie zastanowilam czy mam cos z kolnierzykiem hmmm, jakas koszula sie znajdzie :-)...ale na zawody w koszuli??? :-) Kedar Letre (2010-10-27,11:24): Nie żałuję Karolina, chociaż łyda boli i biegać nie mogę.Chociaż na siatkówkę dzisiaj pójdę....no co , rozgrywał tylko będę:)) Kedar Letre (2010-10-27,11:25): Trzeba Ela wprowadzać nowe do mody biegowej. I koniecznie musi być wykrochmalony :) dario_7 (2010-10-27,11:26): Łobuzie! Nie pochwaliłeś się, że staliśmy razem na pudle!!! :/ ... Ale i tak Cię lubię... ;) ... Gratulacje Radziu! Nie poddałeś się. Nie wiem czy to rozsądne było, ale dzięki temu widać ile zależy od naszej psychiki... Jesteś TWARDZIEL! Szacun chłopie! :) Kedar Letre (2010-10-27,11:30): Dareczku, jak już Ci mówiłem wcześniej, stać na pudle z Tobą to dla mnie zaszczyt. Przed startem nawet o tym nie myślałem będąc pewnym, że to niemożliwe. jak się jednak okazuje w sporcie nie ma rzeczy niemożliwych. I to jest piękne ! Aurora (2010-10-27,13:25): Radziuuuu, a kto to plotkuję że ja bez czapki chodziłam???
Plotkarka z Ciebie... oj! oj! oj! :-))) kudlaty_71 (2010-10-27,15:53): ...jeszcze raz wielkie gratulacje i ogromny szacun, że mimo przeciwności dałeś radę... Jasiek (2010-10-27,18:38): Wiesz co Izka... lepiej od razu powiedz Marcinowi, że będzie musiał się z tym pogodzić, bo ja już zaniechałem prób oduczenia Iwonki mówienia do mnie Raduś!... ale patrząc na tą fotkę powyżej, to cóż się dziwić dziewczynom?! ;) Toya (2010-10-28,14:03): Pogłębione, dotykające humanizmu czytelnika studium bólu hehehe Kedar Letre (2010-10-28,14:08): Luiza, nic z tego nie rozumiem, ale....pięknie powiedziane :)) Kedar Letre (2010-10-28,14:10): Zgodnie z sugestiami Truskawki odpisuję Łysemu: Ty juz tak masz i że tego nie da się nauczyć. :)) Kedar Letre (2010-10-28,14:13): A poza tym, to nie wszystkie niestety tak mówią.... np. moja pierwsza żona......... kokrobite (2010-10-28,16:18): Tę fotkę w strefie mety zrobiła nam miła dama, którą często widywałem w Dębnie w Twoim towarzystwie, a której osobiście niestety nie miałem przyjemności poznać, więc nie wiem, jak ma na imię ;-) Renia (2010-10-28,17:06): Radziu, wiedziałam, że jesteś twardzielem, ale nie wiedziałam, że masochistą;) Wielki szacun! Kedar Letre (2010-10-28,21:59): No to będę miał problem , bo tych dam chyba ze 40 było :) Kedar Letre (2010-10-28,22:00): Też tego Reniu nie wiedziałem :) tdrapella (2010-10-29,08:59): Oj Radku. Tylko się uczyć od ciebie jak walczyć w własnymi słabościami i jak się nie dać. Szacuneczek! Super było na tym maratonie :) Ja chcę więcej!! A już mówiłem nigdy więcej :) dyzio1t (2010-10-29,11:21): Przeżyłeś ,znaczy się dobrze,bo co cię nie zabije to wzmocni. Toya (2010-10-29,12:55): Oczywiście, że potrafię jaśniej: mazgaiłeś się na blogu aż miło hehehe Kedar Letre (2010-10-29,15:42): O! I teraz rozumiem.....Co!!! Ja się mazgaiłem?! :)))) Kedar Letre (2010-10-29,15:44): Oj nie wiem Tomek, czy ja na pewno jestem godnym do naśladowanie obiektem. Kedar Letre (2010-10-29,15:45): Wzmocniło mnie Dyzio, jak jasna cholera....i to tak, że biegać teraz nie mogę :) di (2010-11-02,09:55): to się nazywa silna wola ;) tam gdzie ciało już nie może, musi móc umysł... ;) jacdzi (2010-11-02,12:28): BRAWO!!! Prawdziwa walka, walka z dystansem ale i z wlasnym cialem. Walka z dokuczajacym bolem. No i zwyciestwo! Jestes wielki! Kedar Letre (2010-11-02,14:48): I tym razem umysł dał radę, chociaż na kryzysowym odcinku ten umysł niemal błagał , żeby zejść z trasy :) Kedar Letre (2010-11-02,14:49): Walka Jacku była , ale żeby od razu "wielki"
|