2010-09-29
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Berlin 2010 - Od startu do mety (czytano: 862 razy)
Kiedy przekroczyłem linię startu zacząłem...biec.
Było tłoczno, ale nie aż tak jak myślałem, że będzie.
Plan był taki.
Pierwsze 30 km po 5.10/km a później ile sił w płucach i nogach starczy, czyli na mecie ok. 3.30 – 3.35.
Zresztą te plany czasowe „wymusiła” na mnie Krysia, która w zgłoszeniu napisała ,że biegnę na 3.30 :)
Miałem biec z Robertem, ale Trebi, który też atakował życiówkę, stwierdził ,że musi zacząć po 4.50/ km , bo inaczej nic z tego nie będzie.
Przybiliśmy wiec piątkę i kilkaset metrów po starcie nasze drogi się rozeszły.
Pierwszy kilometr mi gdzieś umknął, ale na drugim miałem 9.38 a więc po 4.49/km, więc...za szybko.
Zwolniłem.
Następny kilometr wyszedł 4.45 ...?????....
Zwolniłem.
Na 4 km zmierzyłem 4.46/km.
Cholera JASNA!!!! CO SIĘ DZIEJE???!!!
NA 5 km nabiegałem ok... 4.40.
Zacząłem tracić pewność siebie.
Przecież jak pobiegnę tym tempem , to się zajadę – pomyślałem i starałem się w dalszym ciągu aby delikatnie zwolnić.
Kiedy zdawało mi się ,że się udało- ponieważ wszyscy zaczęli mnie wyprzedzać - następny kilometr znowu przyniósł niespodziankę w postaci 4.46/km.
Nie wiedziałem co robić.
Ludzie naprawdę wyprzedzali mnie setkami a ja ciągle nie mogłem dobić nawet do 5.00/km.
Kiedy na 10 kilometrze zmierzyłem sobie 47min37sek. Zacząłem się bać , że to się na mnie zemści.
Tymczasem na trasie działy się wspaniałe rzeczy.
Kibice pomimo okropnej pogody zachowywali się fantastycznie.
Oprócz tysięcy ludzi stojących przy trasie grały też przeróżne zespoły muzyczne a szczególnie wyróżniali się - że ich tak nazwę – „bębniści”.
Wystukiwane przez nich rytmy zagrzewały do walki jak mało co, a przynajmniej na mnie to tak działało.
Jako, że na numerach mieliśmy powypisywane imiona, co pewien czas słyszałem:
Go, go, go Radoslaw !!!
Kiedy widziałem polską flagę, to aż serce rosło i darłem się co sił w gardle
- BRAWO POLSKAAAA!!!!
Na co nasi kibice natychmiast gorąco i żywiołowo reagowali zagrzewając do dalszej walki.
Na piętnastym kilometrze utrzymywałem średnie tempo 4.50/km i właśnie wtedy postanowiłem, że już nie zwalniam, tylko próbuję w tym tempie przebiec cały maraton.
Do 20 km dobiegam a tempo nieco mi spadło ( do 4.56) i zacząłem odczuwać pierwsze oznaki zmęczenia.
- Czy dam radę?! –cały czas przewijało mi się przez głowę to pytanie.
Na zwalnianie było już i tak za późno, więc dalej postanowiłem utrzymywać stałe tempo.
Od 20 do 30 km biegnę jak robot. Każdy kilometr po 4.49.
Na 26 km dopada mnie jednak mały kryzys, z tym, że jedyną częścią ciała, która zaczęła mi odmawiać posłuszeństwa była...głowa.
Po krótkiej z nią rozmowie dochodzimy do porozumienia i znowu zaczynam się cieszyć biegiem.
Kibice nadal są genialni.
Przecież byłem na 5 tysięcyktóryśtam miejscu a oni wciąż grali, krzyczeli, dzwonili, trąbili…
NA 28 km odezwała się – a jakże – łydka.
- Błagam, tylko nie teraz – prowadziłem sobie teraz rozmowę z moją nogą
– Na 38 tak, ale nie teraz, błagam!!!
Choć te słowa mówiłem głośno nikt na mnie nie zwracał uwagi.
Może inni też tak sobie ze swoimi członkami rozmawiali?
Bóle łydki okazały się na szczęście fałszywym alarmem i już po 300-400 m ustąpiły.
UFFF!!!
Na 31 km idę w krzaczki na siusiu i trwa to dokładnie 52 sekundy :)
Zauważyłem, że tak jak mnie do 10 km wszyscy wyprzedzali, tak na 15 zaczęliśmy biec równo a po 20 to ja zacząłem delikatnie wyprzedzać.
Kiedy dobiegłem do 30 km w czasie 2godz.24min25sek. zacząłem dokonywać „błyskawicznych” obliczeń.
- Jeśli przez następną dychę utrzymam to tempo to polecę ok. 3.30(!).
SZOK!!!
- Ale jeśli osłabnę ,to będzie ciężko – pojawiło się zwątpienie.
- Ale 3.30 to by było COŚ, muszę dać radę.
Byłem coraz bardziej zmęczony ale postanowiłem podkręcić tempo.
Następne 5 km przeleciałem po 4.37.
Od 35 -40 to już była prawdziwa walka.
Zdawało mi się ,że zwalniam, ale kiedy do mózgu dochodziła myśl, żeby odpuścić znowu podkręcałem.
Do 40 dobiegłem biegnąc średnio po 4.36 , ale to już nie był równy bieg.
Jeden kilometr 4.45, drugi 4.13.
Zaczęło do mnie docierać ,że mam szansę pokonać maraton w 3.20 a nawet poniżej.
Od 40 km to już nie była walka .
To była BITWA.
Bitwa za samym sobą, ze swoimi myślami, ze swoją głową, która ciągle mi sączyła.
- PO CO??? NIE KATUJ SIĘ!!! 3.20 to przecież i tak więcej niż się spodziewałeś,
JA jednak uczepiłem się tej myśli:
- 3.19.59 – i zacząłem gryźć asfalt.
Doping kibiców niósł WSPANIALE a ja robiłem takie straszliwe miny i tak głośno stękałem( co mi bardzo pomagało), że doping wydawał się być jeszcze większy.
- Jeszcze tylko 5 min i koniec – krzyczałem do siebie w myślach, kiedy przekraczałem 41 km.
I kiedy wydawało mi się ,że przyspieszam nagle mnie zatkało.
Dopadła mnie cholerna kolka, z tym , że ból umiejscowił się gdzieś wysoko pod żebrem.
Z trudem łapałem oddech, ale parłem do przodu.
Giąłem się w pół i na boki mając nadzieję ,może to coś poprawi niestety nie było lepiej.
Kiedy zdawało mi się ,że staję w miejscu zrywałem się jeszcze do walki przebierając szybko nóżkami i bardzo drobiąc.
Później okazało się ,że na tym ostatnim kilometrze zrobiłem 4.35
Kiedy przebiegałem pod Bramą Brandenburską spojrzałem na zegarek i już wiedziałem , że 3.19.59 nie zrobię.
Walczyłem jednak do końca o jak najlepszy wynik.
Wśród REWELACYJNIE dopingujących kibicach wpadam na metę.
KONIEC!!!
Patrzę na zegarek i ...ciągle nie mogę uwierzyć.
3.20.27.
O całe 26 minut lepiej niż w rekordowym Wrocławiu.
Padam na kolana, aby w tradycyjnym już geście ucałować ziemię.
Momentalnie podbiega do mnie gościu z obsługi – myśląc ,że coś mi się stało – i chce mi pomóc wstać.
Kiedy widzi, że nic mi nie jest i uśmiech od ucha do ucha rozjaśnia mi twarz , mówi „prawie poprawną polszczyzną”: – Brawo Polak – i ściskamy się serdecznie.
Takich serdecznych uścisków jest zresztą więcej.
Co rusz wpadamy sobie w ramiona i bez słów gratulujemy sobie ukończenia tego wspaniałego biegu.
Wszyscy zawodnicy, którzy ukończyli bieg przemieszczają się teraz w stronę depozytu.
Zakładają mi na szyje medal.
Sprawdzam jeszcze raz, czy się nie pomyliłem.
NIE!!!
Zegarek wskazuje niezmiennie 3.20.27.
Całuję medal i krzyczę na całe gardło.
Ich choć stojącym bliżej pękają bębenki, to nikt nie zwraca na mnie uwagi, a nawet jeśli, to uśmiechają się do mnie i podnoszą uniesiony do góry kciuk.
Czuje mocny ból w nogach , ale po krótkim rozciąganiu zaczynam się czuć zdecydowanie lepiej.
Niektórzy zawodnicy ledwo chodzą , ale są szczęśliwi.
Niektórzy nie mają sił aby być szczęśliwym.
TO BYŁ PIĘKNY BIEG!!!
I nie chodzi tu tylko o wynik……
Maraton się zakończył, ale nasz pobyt w Berlinie jeszcze nie, wiec dalszy ciąg sklecę jak wrócę ze szkolenia :))
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Marysieńka (2010-09-29,16:09): Radku....WIELKIE GRATKI I SZACUN....o cholerka, ale poprzeczka wysoko "wylądowała":)) Kedar Letre (2010-09-29,16:39): Marysiu, dla Ciebie to żadna poprzeczka kokrobite (2010-09-29,17:17): Super, brawo, genialnie!!! :-))) Zuch chłopak ;-)) Wielkie gratulacje! :-) shadoke (2010-09-29,18:24): Cudownie:) GRATULACJE PRZEOGROMNE! Choć stałam w Warszawie, to moje myśli ciągle uciekały do Waszego Berlina! mamusiajakubaijasia (2010-09-29,19:25): Choć słyszałam już to wszystko przez telefon, to jednak w czasie lektury łzy stanęły mi w oczach...moja Ty miłości platoniczna i całkiem legalna:) Jasiek (2010-09-29,20:27): Brawo!... Jesteś niesamowity!... a w Dębnie poproszę Cię o kilka lekcji na temat "Rozmowy Polaków z członkami" :))) golon (2010-09-29,20:39): gratki wyniku ! tak 3maj :) Zulus (2010-09-29,21:57): Wiesz wszak,gdzie straciłeś bezcenne 52 sekundy?!I nad tym musisz popracować;) adamus (2010-09-29,22:34): Nieznośna lekkkość biegu!!! Brawo Radek, następnym razem jak nie będziesz siusiał padnie "trójka":))) ewulka (2010-09-29,23:11): To był piękny bieg Radku,ile bólu a ile szczęścia dał,sam wiesz,BRAWO. TREBI (2010-09-29,23:12): Morena, Morena, Morena. I give you my love:))
Radeczek - wielki szacuneczek:)
Cała przygoda berlińska była piękna ze wszech miar.
Było super! mkmilosz (2010-09-30,02:04): wielkie gratulacje :) zdobyles Berlin ... i to w jakim stylu :) szlaku13 (2010-09-30,21:25): Nooo... czas niebanalny. Gratki! Progres o 26 minut?! Życzę podobnego podczas kolejnego maratonu... ;))) jacdzi (2010-10-01,11:41): Radek, 3h20" to wrecz niewyobrazalny wynik! O ponad 20 minut poprawiles zyciowke! No a gdybys jeszcze nie siusial to kolejna minute bys urwal. Moze nastepny maraton w pieluszce? tdrapella (2010-10-01,20:50): Radku, wielkie gratulacje! Maraton pokonany w takim stylu! Życzyłbym sobie takiej umiejętności rozmowy z własnym obolałym ciałem. Marysia ma rację jak zwykle. Maraton biega się głową i to właśnie zrobiłeś. Kedar Letre (2010-10-02,18:20): DZIĘKUJĘ WAM WSZYSTKIM za gratulacje i ciepłe słowa.Szkoda,że nie mogłem z wami "na żywo" podyskutować, ale dopiero dzisiaj wróciłem ze szkolenia ewa178 (2010-10-08,20:30): Ależ ze mnie niezguła! dopiero teraz przeczytałam ten pasjonujący wpis:)Radosławie!! serdeczne gratulacje!!!!!! dario_7 (2010-10-11,15:13): Radziu, przeczytałem!!! A po tym jak mi śmignąłeś w Katowicach to już jestem pewien, że wkrótce i te 3:20 będzie rozmienione ;) Czytając czułem się jakbym tam był z Wami... Takie są właśnie te maratony... Im więcej bolą, tym bardziej ich pożądasz... ;))) dario_7 (2010-10-11,15:16): ___G_R_A_T_K_I___Ś_C_I_G_A_C_Z_U_!_!_!___
|