2009-10-26
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Maraton numer 5 - Kamus Toruń 2009 (czytano: 1520 razy)
W przeciwieństwie do Sztokholmu, Poznania i Wiednia Kamus był pełn± improwizacj± – trochę jak jak Solidarno¶ć w 2008. Bez wielkich planów i przygotowań. Bez rezerwacji hoteli i dojazdów. Szybka i niekoniecznie przemy¶lana decyzja, żadnych specjalnych założeń – i w obu wypadkach ciekawe efekty :-) Ale po kolei.
Nie dało rady pobiec w Lęborku, Gdyni/Gdańsku ani we Wrocławiu. Plany na 2009 spaliły przez rozcięgno na panewce i Kamus wyskoczył jako ta ostatnia szansa na dorzucenie do kolekcji jeszcze jednego maratonu w 2009. W końcu postanowiłem przecież zostać kolekcjonerem maratonów.
Wyjazd w dniu biegu (po drodze zabrałem Grażynkę i Anię więc nie było smutno). Grażyna to przesympatyczna gaduła więc cała drogę słuchali¶my barwnych opowie¶ci naszej koleżanki.
Dojechali¶my do Torunia na ponad godzinkę przed startem. W sam raz aby się zarejestrować, rozgrzać i pogadać ze znajomymi. Wkrótce pojawił się Suchy ze swoj± brygad±, Leszek z żon± i inne znane twarze.
Do końca nie wiedziałem czy pobiegnę cały czy pół. Na zgłoszeniu napisałem ze idę na maraton, ale w głowie miałem różne warianty. Pobiegniemy – zobaczymy. Przynajmniej pogoda jest „w dechę”. Lekki wiaterek, chłodno – w końcu nie pali słońce. Żyć (biegać), nie umierać.
Po raz kolejny los zetkn±ł nas z Leszkiem na jednym biegu. Razem zaczynali¶my w 2008 Solidarno¶ć – razem postanowili¶my przetruchtać Kamusa. Obaj nie wiedzieli¶my czy cały czy pół, obaj nie mieli¶my żadnych planów czasowych. Obaj chcieli¶my po prostu dobiec spokojnie do mety.
Powiedziałem Leszkowi, ze nie wiem czy dobiegnę i wtedy pamiętam jak powiedział – pobiegnę z Tob± niezależnie od tego jak Ci będzie szło. Od startu do mety.
Ustawili¶my się na 6 min/km i tak poszło. Spokojnie zrobili¶my jedno kółko, potem drugie. W międzyczasie doł±czył się do nas kolega/debiutant – chyba z Torunia i tak w trójkę przemierzali¶my le¶ne rozstępy. Szło nieĽle więc postanowili¶my walczyć do końca i zaliczyć pełny maraton. Ale w moich maratonach nie może być tak po prostu nudno. Wtedy też stało się co¶ dziwnego. Leszek tuż przed połówk± musiał skoczyć w krzaki „za potrzeb±” a my zwolnili¶my i spokojnie biegn±c 6:30 zamiast 6 czekali¶my na niego. Dogonił mnie po kilku kilometrach i powiedział, ze ciężko było do nas doł±czyć. Ten krótki odcinek kiedy musiał przyspieszyć okazał się brzemienny w skutkach. Po następnych kilku kilometrach zacz±ł po prostu słabn±ć. I to nie ja tylko on zacz±ł mieć problemy. Tego się nie spodziewałem.
Po czwartym kółku stanęli¶my na chwilę odpocz±ć i się porozci±gać. Nie ukrywam, że nie protestowałem :-). Po pi±tym mieli¶my już obaj wszystkiego do¶ć i prawie skończyli¶my nasz bieg. Znów rozci±ganie i krótka przerwa. Ale wtedy Leszek przekonał mnie aby dotrzeć do mety (nawet marszem). I wtedy dotarło do mnie że niezależnie od sytuacji wci±ż mam szansę na życiówkę. Tylko troszeczkę jeszcze musimy pobiec. Nie mogę Leszka opu¶cić, zwłaszcza po tym co obiecał mi przed biegiem, więc jedyne co mi pozostało to motywacja. Ruszyli¶my do ostatniego kółka i ja cały czas marudziłem – spróbuj jeszcze trochę – do tego drzewka, do tego zakrętu, do tamtej polanki. Pewnie miał mnie już do¶ć, ale nie protestował. I takim wymuszanym marszobiegiem skończyli¶my ostatni± pętlę a ja wpadłem na metę w czasie 4:33 !
Jest nowa życiówka. I to tak naprawdę dzięki Tobie Leszku. Gdyby¶ Ty się nie poczuł gorzej pewnie znów bym się zajechał w końcówce, a tak odpocz±łem z Tob± i dałem radę dobiec maraton w dobrej formie.
Dziękuję.
Ale na przyszły rok walka będzie inna. Zrzucam minimum 5 kilo (najlepiej 7-10), dobrze przepracuję zimę i do boju :-)
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |