2010-03-30
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Dzień u "Pyr" dzień zwycięstwa (czytano: 718 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://www.facebook.com/profile.php?ref=profile&id=100000918607816
W ostatni weekend 28.03.2010 roku wybrałem się z kolegą, Kamilem na 3 Półmaraton Poznań. Przygodę swoją zacząłem już 27 marca w sobotę. Nic nie zapowiadało niespodzianek jakie miały mnie spotkać na imprezie biegowej. Do pociągu weszliśmy jakieś 5-10 minut przed odjazdem (już można było coś podejrzewać). Podróż przebiegła bardzo szybko jak na nasze warunki. PKP zafundowało nam tylko 2 godziny i 40 minut podróży. Co wychodzi tylko 55 km/h. Swoje miejsce na lokum znaleźliśmy w Hostelu Retro (www.retrohostel.pl/). Po zostawieniu gratów wyruszyliśmy w podróż do miejsca startu/mety, gdyż należało odebrać pakiety startowe z numerkiem i chipem do pomiaru czasu. Organizacja bardzo wzorowo przeprowadzona. Numerek i rejestracja bardzo szybko przebiegła. Nawet nie zapomniałem dowodu jak to się zdarzyło w biegu Między Mostami we Wrocławiu (tutaj niestety nie pozwolili mi być sklasyfikowanym). Tradycyjnie jak na większości takiego typu imprez było jeszcze Pasta Party :D oraz wystawy różnych sklepów sportowych. Można było również zbadać sobie profil stopy. Niby to jest potrzebne do dobrania odpowiedniego obuwia dla biegacza. (ja osobiście nie jestem przekonany co do tego typu badań). Jeszcze malutki spacer rozpoznawczy po maltańskim jeziorku i czas na powrót w rejony noclegu. Zanim poszliśmy wszamać kolację wybraliśmy się na poznański rynek. Niestety było już ciemno i całych uroków nie zdołałem zobaczyć. Lecz to co zobaczyłem bardzo mi się podobało.
Po powrocie do hostelu jeszcze jakaś kolacyjka. Atmosfera w tym miejscu rewelacyjna. Obsługa bardzo miła i pomocna. Nawet konsole Wii mieli :D , fajna sprawa. Boks jest najlepszą, rzeczą do wykorzystania na tej konsoli:) Można nawet przez przypadek samemu oberwać :)
Niestety z soboty na niedzielę był zmieniany czas. Patrząc na zegarek, gdzie pokazywał mi godzinę 23.00 myślałem, że jest jeszcze dużo czasu aby się wyspać. Niestety to było tylko złudzenie. Dobrze, że sobie przypomniałem bo bym sobie wystartował. Ale na dworzec główny w Poznaniu, na pociąg powrotny do Wrocławia.
Nocy niestety nie było można zaliczyć do udanych. Chrapanie współlokatorów, jakieś dzwonki, jakieś krzyki na dworze. A w nocy każdy szmer brzmi jak bombardowanie Londynu. Ogólny problem z zaśnięciem. Ale jak to mówią: „Co nas nie zabije to nas wzmocni”.
Rano pobudka, myciu i dobre śniadanko przygotowane przez hostel. Niestety długa rozmowa ze współmieszkańcami spowodowało troszkę późne wyjście na przystanek tramwajowy. Okazało, że tramwaj, który miał nas zawieść pod jezioro Malta dzisiaj albo nie jeździł albo się spóźniał. Była godzina 9.10, do startu jeszcze 50 minut. Na moje szczęście przyszli jeszcze inni biegacze, dzięki którym trafiliśmy inną drogą na jezioro Malta. Ale jeszcze zostało jeszcze jakieś 4 km do przebieralni. Więc była przymusowa rozgrzewka z plecakiem, w dżinsach i całym osprzętem niebiegowym. Po dotarciu nie było już czasu na jakieś ślimaczenie, szybkie wskoczenie w ciuchy biegowe, niczym chinendeils (tylko, że on to robi w drugą stronę :D ). Lecę na linię startu. Zadowolony z osiągnięcia celu jakim było niespóźnienie się na bieg, na linii startu okazało się, że nie założyłem chipa do pomiaru czasu. Do startu jeszcze jakieś 20 minut. To znowu jakieś 2 km wracania do miejsca depozytu i z powrotem. Uradowany przybiegnięciem na start, z chipem, przebrany, już troszkę podmęczony i z nadzieją na malutki odpoczynek okazało się, że starter odlicza czas do puszczenia biegu. No to nie było odpoczynku tylko od razu start. Plan taki: Biec z pecemakerem na 1:30:00, w połowie dystansu przyśpieszyć i zaatakować czas poniżej rekordu życiowego (1:30:00).
Po starcie od razu banan na twarzy. Zadowolony z udziału w takim wielkim biegu. Czując się silny. Wiedząc, że można góry przenosić. W tym momencie nic nie jest ważniejsze od biegu. Nie ważne, że nie zrobiłem programu na laboratorium, nie zacząłem projektu, że mnie kolano boli, że mam odcisk na stopie. To jest nieistotne. Ważne jest to, że w ogóle było mi dane uczestniczyć w biegu, że mogę zmierzyć się z innymi zawodnikami. Skonfrontować swoje poczynania treningowe. Że mogę pokonywać swoje słabości. To jest w tym momencie najważniejsze.
Połowa dystansu była trochę nudna, większość osób jakaś taka spięta. Nie dało się porozmawiać. Pilnowali pecemakera jak łowca zwierzynę. Dobrze, że się tam nie pozabijali. Ja w zależności od potrzeb biegłem sobie jakieś 2-3 metry przed „grupką pilnującą zająca”. Po połowie dystansu znalazłem 2-ch kompanów do rozmowy. Okazało się, że lecimy mniej więcej na te same czasy. Więc czemu się nie połączyć. Po 12 km ruszyliśmy. Jeden chciał przyśpieszyć do tempa 4:05 na km. Niestety nie wytrzymałem (troszkę stchórzyłem biec takim tempem). I tak pomalutku do przodu mknąłem mijając zawodników, a potem oni mnie mijali. Takie samonapędzające się koło. Nie ukrywam, że na 18 km było mi już ciężko. Nie wiem niestety z jakiego powodu. Ale myślę, że nie straciłem swojego tempa. Podczas zawodów nie używam zegarka, gps-a, i innych nowinek technicznych. Może to i źle bo jak bym biegł na czas to może bym biegł szybciej. Nie wiem, kiedyś spróbuje.
Na horyzoncie pojawia się tabliczka 20km. W głowie myśl: „Jeszcze sobię troszkę przyśpieszamy”. Walczymy, walczymy i już widać jeziorko, już wpadam na dróżkę prowadzącą do mety. I jeszcze z górki, przyśpieszam. Patrze na zegarek, jest!, jest! Czas poniżej 1:30:00, gonie, włączam 6 bieg. I jest!!! Wpadam na metę z czasem 1:28:34, Rekord! Czwarty występ w półmaratonie i 4 z kolei rekord! Aż chce się biegać! To jest to! Jestem coraz lepszy, czuje moc. I znowu nic się nie liczy. Teraz jest euforia pokonania około 2400 zawodników, którzy byli za mną. Euforia pokonania własnego siebie. I myśl czy mnie stać na więcej?? TAK!! Stać mnie na więcej i będę do tego dążył.
Na mecie dla zawodników piwko, spaghetti, herbatka i miła atmosfera.
Po powrocie do hostelu Retro jeszcze pochwalenie się wynikiem, wspólne zdjęcie pożegnalne i deklaracja przyjazdu za rok.
Wyjazd ogólnie zaliczam do udanych. Dla osób, które nie wiedzą gdzie się zatrzymać w Poznaniu polecam Hostel Retro (www.retrohostel.pl/), unikalny klimat z konsolą Wii, miła i przyjazna obsługa. Warunki wzorowe. A dla ludzi, którzy nie wiedzą na jaki półmaraton pojechać polecam Półmaraton w Poznaniu.
Następny cel? Może Półmaraton w Jaworze. Czas? Teren górzysty... może 1:30:00. Ale na pewno będę walczył o czas poniżej 1:28:00.
To pisałem ja, Liegnitz Runner
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |