2007-06-04
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Super Lednica, czyli jak nie dotrzymałem słowa (czytano: 438 razy)
Przed rokiem, wracając z Lednicy zarzekałem się, że ,,nigdy, przenigdy więcej tu nie przyjadę''. Wystartowałem w maratonie papieskim raz i to miało wystarczyć. Długo by opowiadać dlaczego, ale powodów było aż nadto. Nie dotrzymałem danego sobie słowa i nie żałuję. Niech żałują ci, którzy nie biegli razem z nami od Poznańskich Krzyży.
Nie ma wątpliwości, że tegoroczny Maraton Papieski Poznań-Lednica był wyjątkową imprezą. I to nie tylko ze względów religijnych, które na pewno były szczególnie ważne, a może nawet najważniejsze, dla tej mniej wolnomyślicielskiej części uczestników. Dla mnie był to przede wszystkim bieg zrobiony z sercem, tak jak biegi robione przez biegaczy dla biegaczy.
Sam pomysł wspólnego truchtania jest mi bliski. Podczas Cross Maratonu Adama Mariana Walczaka zawsze pierwsze kilometry przebiegamy wspólnie. I sa to najfajniejsze kilometry. Tu dochodził start spod Poznańskich Krzyży - miejsca symbolicznego a jednocześnie prawdziwego serca Poznania, tuż przy św. Marcinie i Uniwersytecie.
Do tego dodajmy, że organizacja i zaopatrzenie punktów odświeżania były wzorowe. Wszędzie woda, pamarańcze, kiwi, gdzie niegdzie słodkie napoje, kompoty własnej roboty (!), mięta, ciasto (placek z rabarbarem) i ciastka, czekolada i inne słodkości. Na mecie pyszny żurek
Trasa - po raz pierwszy bocznymi drogami. Doskonały pomysł. Wszędzie pełno ludzi, wikt przy kościołach, zawsze parę miłych słów od miejscowego proboszcza.
W pakiecie maratońskim koszulka, w pomaratońskim słodycze i gadżety - po dwa prezenty od sponsora. Mnie przypadły plecak i pas do biegania adidasa. Do tego wyjątkowy medal w kształcie krzyża i aplauz dziesiątków tysięcy ludzi, gdy z pochodniami wbiegliśmy na Rybę.
Czegóż jeszcze chieć od życia...
***
Podczas bardzo długiego biegu - 7 godzin i na pewno ponad 45 km, przyszła mi do głowy taka myśl. Jestem jak inżynier Mamoń z Rejsu, bo lubię biegać z tymi ludźmi, których znam. Tym razem była to silna - jak zwykle grupa - wrocławska, a nawet dwie, w tym biegnący 99 maraton Jer-zy, jeszcze silniejsza poznańska z maniacami i zielonymi gepardami, Mirek Lasota pokonujący bodaj 187 maraton, i wielu, wielu innych. Także ich obecność uczyniła ten bieg tak bardzo sympatycznym.
No i maratońskie historie. Najbardziej śmieszne to te Jurka Wyki z biegów... nieprzebiegniętych. Nie uwierzycie, ale Jurkowi (30 lat, 100 maratonów, 20 ultra) zdarzało się spóźniać na bieg parę godzin, ale też przyjeżdżać tydzień wcześniej. Z jego opowiadań można napisać książkę. Zabawną.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |