Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Co dzieje się na lotniskach w Europie Zachodniej? Panika, wyprowadzanie podróżnych z samolotów, zamykane granice. Polacy pozostawieni sami sobie bez pomocy placówek dyplomatycznych. Mateusz i Karolina, podróżnicy i maratończycy opowiadają o wstrząsających przeżyciach z ostatnich 48-godzin.

Bilety na portugalską Maderę, słynną Wyspę Wiecznej Wiosny, kupiliśmy na początku kwietnia 2020 roku na jednej z licznych promocji organizowanych w pierwszych miesiącach pandemii przez linie lotnicze. Skusiła nas cena biletu z Berlina do stolicy Madery – Funchal. Brytyjska linia lotnicza EasyJet oferowała styczniową podróż w obie strony za zaledwie 280 złotych. Żal byłoby przegapić taką okazję. Pozostało poczekać dziewięć miesięcy na wakacje.

Oboje jesteśmy maratończykami, więc postanowiliśmy połączyć naszą podróż z udziałem w odbywającym się w połowie stycznia Funchal maratonem. Szansa na taki udany podróżniczy dublet istniała bardzo długo: Madera zdawała się do ostatniej chwili przed wyjazdem istną oazą spokoju w opanowanym przez covidową gorączkę świecie. To prawdziwa enklawa dzisiejszych czasów – głosiły reklamy biur podróży. Jedynym wymogiem spędzenia tam błogiego tygodnia było wykonanie testu na lotnisku docelowym. Testu należy zaznaczyć wykonywanego bezpłatnie przez władze wyspy.

Oboje w listopadzie przechorowaliśmy w domowych warunkach wirusa, więc jako osoby posiadające przeciwciała byliśmy pewni, że test będzie dla nas formalnością. Pozostało tylko czekać. Na podobną wyprawę – i udział w maratonie – zdecydowało się wiele osób z Polski nawet „na ostatnią chwilę”. Organizatorzy wydarzenia wciąż podkreślali, że maraton na sto procent odbędzie się 23 stycznia 2021. W naszym kraju wydarzenia sportowe od wielu miesięcy były wygaszone, więc amatorzy biegania byli głodni udziału i szukali maratonu w którym można byłoby wystartować.

Wszystko zaczęło sypać się 21 grudnia, przed świętami. Otrzymaliśmy oficjalną informację od organizatorów, że maraton zostaje… przesunięty na 11 kwietnia 2021. Wszyscy uczestnicy, którzy opłacili 35 euro za start zostali przepisani na nowy termin. Oczywiście dla nas ta informacja była zła – biletów lotniczych przecież nie przesuniemy. Mówi się trudno, mimo to postanowiliśmy lecieć: pozwiedzać słynne lewady, odpocząć od covidowej rzeczywistości oraz od panujących akurat na początku stycznia w Polsce mrozów.

22 stycznia zameldowaliśmy się pełni pozytywnych emocji na lotnisku Berlin-Brandenburg. I to był nasz ostatni moment dobrych humorów. Zostawiliśmy samochód na lotniskowym parkingu i przeszliśmy kontrolę na bramkach. Start i powrót na berlińskie lotnisko miał także ten wielki plus, że nie obowiązywała nas kwarantanna. Gdybyśmy wracali z Portugalii samolotem do Warszawy – wtedy automatyczna kwarantanna. Powrót z Niemiec: kwarantanny brak.

Na terminalu okazało się, że praktycznie wszystkie lotniskowe sklep z posiłkami są zamknięte. Ze względu na ograniczenia oraz małą liczbę lotów najemcom nie opłaca się otwierać stoisk. Jako że podróżujemy zwykle wyłącznie z bagażem podręcznym, więc nie mieliśmy żadnego jedzenia ze sobą. W samolocie, podczas 5-godzinnego lotu także nie było można skorzystać z żadnego serwisu. Pierwszy raz podczas tych „wczasów” zaczynamy być głodni. Jak się okaże, pomimo że jesteśmy w środku Europy, w 2020 roku… głód będzie naszym wiernym towarzyszem.

Podczas lotu dochodzi do pierwszego niemiłego wydarzenia. Jeden z pasażerów zsuwa na chwilę maseczkę by napić się wody którą ma w małej buteleczce. Siedzący obok pasażerowie podnoszą alarm: wśród krzyków w kilku językach stewardesy ostrzegają pasażera, że jeszcze raz tak zrobi a samolot wyląduje i zostanie on z niego wyprowadzony. Sytuacja surrealistyczna, sprowadzająca się do zakazu picia wody…

Wczesnym wieczorem lądujemy bezpiecznie w Funchal na Madeira Airport. Ze względu na położenie na stoku wzgórza oraz częste silne wiatry od morza jest to jedno z najniebezpieczniejszych lotnisk na świecie. Niestety udaje nam się wylądować bez przeszkód. Czemu „niestety”? Gdybyśmy zawrócili na kontynent europejski ta wyprawa skończyłaby się bez większych nerwów.

Na lotnisku zaczyna się kocioł. Wszyscy zostają poddani testom, które trwają bardzo długo. Ubrane w kosmiczne kombinezony służby medyczne wpychają każdemu w nos 20-centymetrowe patyczki. Czuję się, jakby ktoś w sam środek mózgu wciskał mi drut. Kolejka do tej niemiłej procedury trwa ponad godzinę. Chce mi się wymiotować, dostaję ataku kaszlu i łzawienia. Zdenerwowana pielęgniarka wykonująca ten niemiły zabieg krzyczy na mnie że nie mam prawa kichnąć, bo zostanę izolowany. Inni pasażerowie mają podobne problemy.

Dosłownie kilka dni przed naszym wylotem, gdy walizki były już spakowane, w Portugalii wprowadzono godzinę policyjną. Obowiązuje ona w weekendy od 18:00, a wszystkie sklepy zamykane są już o 17:00. Gdy w końcu udaje nam się wydostać z lotniska do godziny policyjnej zostaje zaledwie 30 minut. W ostatniej chwili docieramy do pensjonatu w którym mamy zarezerwowany pokój. Niestety po drodze wszystkie sklepy są już zamknięte. W hotelach i pensjonatach także nie jest wydawana żywność. Głodujemy.

Lituje się nad nami właścicielka pensjonatu i sprzedaje nam starą mrożoną pizzę oraz karton soku. To nasz pierwszy posiłek od prawie doby. Ale to niestety koniec dobrych informacji: do nadejścia wyników testu jesteśmy traktowani jak trędowaci. Mamy siedzieć w pokojach, nie wolno nam używać wspólnej przestrzeni, wychodzić na zewnątrz możemy wyłącznie w maskach i tylnym wyjściem.

Czekamy na wyniki testów. Przychodzą w nocy sms-em i na maila. Oba negatywne, jesteśmy „oficjalnie” zdrowi. Pomimo tego okazuje się, że i tak musimy używać masek. Mamy specjalne naklejki z kodem paskowym identyfikującym nas i nasze testy. Mamy je mieć cały czas przy sobie i okazywać na żądanie. Coraz bardziej przypomina nam to bardziej obóz niż wakacje.

Każdego dnia otrzymujemy mailowo formularz do wypełnienia z pytaniami „jak się czujemy?”. Spacerujemy, zwiedzamy, biegamy po przepięknych trasach. O takiej właśnie Maderze czytaliśmy. Jednak każdego dnia musimy pamiętać o godzinie policyjnej. O 18:00 właściciele hoteli sprawdzają czy goście są w pokojach i potrafią zgłaszać „braki” na policję. Na drogach dużo wozów policyjnych łapiących spóźnialskich. Lepią mandaty. Dwa razy zdarza nam się nie zdążyć na czas (każdy kto był na Maderze wie, jaka to górzysta wyspa i jak długo trwa powrót autem do Funchal z nieodległych wiosek). Policjanci są bardzo stanowczy ale starają się być mili.

Jednak w końcu mamy te upragnione chwile normalności. Można usiąść na promenadzie, zamówić w restauracji jedzenie, kawę, popatrzeć na ocean. Gdzieś tam daleko pozostał za nami świat pełen covidowych ograniczeń… Wróć! Rzeczywistość uderza niczym grom gdy patrzymy na rachunki. Ceny wzrosły 2-krotnie, za burgera i trzy kawy płacimy 37 euro. Mimo to kilka spędzonych w takim reżimie kolejnych dni będziemy wspominać bardzo dobrze. Żeby uniknąć koszmarnych wydatków, korzystając z tego że mamy apartament z kuchenką, postanawiamy zaopatrzyć się w zapasy jedzenia na cały wyjazd w markecie – w ten sposób wychodzi dużo taniej. Gorzej mają Ci, którzy w hotelowych pokojach nie mają aneksów kuchennych. Większość hoteli posiłków nie wydaje i muszą żywić się „na mieście”.

Sielanka kończy się 28 stycznia, w czwartek, na dwa dni przed lotem powrotnym do Berlina. Rozpoczyna się nasze piekło.

Wieczorem w telewizji widzimy komunikat: Portugalia zamyka granice. Niemcy zamykają granice. Hiszpania zamyka granicę. Nasze bilety są na 30 stycznia, wylot za dwie doby. Zaczynamy się niepokoić co to może oznaczać dla nas. Okazuje się, że żeby wrócić samolotem do Niemiec, a to przecież nasz powrotny rejs na który mamy bilety, musimy okazać negatywny wynik testu na covid. Bez tego nasz bilet staje się bezwartościowy. Gdzie zrobić test na Maderze? Zbieramy się z grupą innych Polaków i zaczynamy szukać. Niestety takich jak my turystów na wyspie są setki. Momentalnie znika możliwość bezpłatnego testowania, a kolejki robią się takie, że na wykonanie płatnego testu trzeba czekać… do następnego tygodnia. A my mamy samolot w sobotę!

Nikt nie umie powiedzieć jaki test trzeba wykonać. Wystarczy tani i szybki antygenowy, czy musi być drogi PCR? Koszt to 125 euro. I kolejki. Wszyscy dzwonimy po ambasadach, po lotniskach, po liniach lotniczych. Nikt nic nie wie, wszyscy zaskoczeni decyzją Niemiec. Turyści z tego kraju których poznaliśmy – mieszkają w naszym pensjonacie – pocieszają nas: na pewno wsiądziecie do samolotu bez problemu, przecież nie mogą z dnia na dzień wprowadzić zakazu, na pewno będzie obowiązywał dopiero od poniedziałku!

Tymczasem w piątek wieczorem, na kilkanaście godzin przed odlotem, gdy już udaje nam się załatwić testy po godzinach w prywatnej klinice, dostajemy wiadomość, że na pokład samolotu będą wpuszczani wyłącznie osoby narodowości niemieckiej oraz mieszkające na stałe w Niemczech. Panika. Jedna z Polek ma w Niemczech znajomego policjanta – dzwoni do niego z hotelu, a ten zapewnia że wszyscy pasażerowie tranzytowi zostaną wpuszczeni do Niemiec do północy 30 stycznia. Problem w tym, że my nie jesteśmy tranzytowi, bo nie przesiadamy się w Berlinie w kolejny samolot do Warszawy, tylko mamy tam na lotniskowym parkingu samochód!

Sytuacja robi się zła. Staramy się znaleźć rozwiązanie i przekonać kogokolwiek, że mamy w Berlinie samochód, i nie zamierzamy nim jeździć po okolicy i zarażać. Zresztą jak, przecież mamy negatywne testy sprzed trzech godzin. Odpowiedź: ok, nie będzie problemu jeżeli zdążymy do Berlina przed północą.

Rano zjadamy ostatnie śniadanie. O 14:00 meldujemy się na lotnisku. Zaczyna się horror. Okazuje się, że poprzednie samoloty odlatujące do Niemiec zabrały wyłącznie obywateli tego kraju. Wszystkich innych pozostawiono na lotnisku i odmówiono im lotów. Jest totalny amok i kocioł. Operatorzy Lufthansy mówią, że na tranzyt można, obsługa lotniska na bramkach: że nie można.

Z kolei EasyJet którym lecimy twierdzi, że nie może nas wpuścić na pokład. Wywiązuje się awantura w której bierze udział kilkanaście osób – podróżnych z różnych krajów. Udaje się połączyć z Niemiecką policją i ta przekonuje telefonicznie obsługę naziemną, że jednak możemy wejść !!! Udaje nam się wynegocjować wejście dla wszystkich Polaków: obsługa wpuści każdego kto jest z Polski i ma aktualny negatywny test na koronawirusa, oraz udowodni że ma auto blisko lotniska którym może wrócić do domu. Zwycięstwo!

Oddajemy bagaże, część z nas wsiada już na pokład samolotu. Część jest w kołnierzu. Nagle przybiega ta sama pani która wcześniej nam udzieliła pozwolenia i mówi że dzwonili do nich z federacji niemieckiej i EasyJet ma zakaz wpuszczania osób nie mieszkających w Niemczech lub nie będących Niemcami. Chaos i panika wybuchają na nowo. Część pasażerów jest wyprowadzana z samolotu, mimo że już siedzieli na swoich miejscach.

Jedni zrezygnowani wracają do hotelu, inni, w tym my decydujemy się dalej próbować. Dzwonimy do Ambasady Polskiej w Lizbonie (+35 1913254442). Dowiadujemy się, że „ambasada nie zajmuje się takimi sprawami”. Zaczyna się gorączkowe poszukiwanie jakichkolwiek lotów na kontynent. Do Hiszpanii, Francji, Czech, Włoch. Ktoś łapie bilety na Kanary. Pojawiają się informacje, że zamykane są kolejne granice: o północy z 30 na 31 stycznia Hiszpania zamyka granicę z Francją. Zamykają lotnisko Czesi. Co jest prawdą, a co fikcją? Nie wiemy. Część zgromadzonych na lotnisku podróżnych z całego świata chce szturmować bramki. To zupełnie „odjechany”, surrealistyczny pomysł. Patrzymy i nie wierzymy własnym oczom: zaraz zacznie się porywanie samolotów. Z kolejnych samolotów wyprowadzani są pasażerowie. To się dzieje dziś, 30 stycznia 2021, w Europie, w Unii Europejskiej.

W akcie desperacji decydujemy się kupić za duże pieniądze lot do Porto. Lepiej być mimo wszystko już na kontynencie niż na wyspie. W dodatku do samolotu wpuszczają, bo to lot wewnątrzkrajowy. W Porto lądujemy w sobotę, 30 stycznia o 19:30. Mamy cztery godziny czasu do zamknięcia granicy z Hiszpanią. Wraz z czwórką innych Polaków bierzemy w sześć osób taksówkę, i za 250 euro każemy się wieźć na najbliższą granicę…

Już w trakcie jazdy znajdujemy w Internecie ogłoszenie: pewien Polak rano będzie jechać busem z Hiszpanii do Polski. Ma miejsca i może zabrać kilka osób! Musimy dotrzeć tylko jakoś do Madrytu, i zabierze nas do Berlina, gdzie mamy auto! Tak więc szybko zmieniamy decyzję i prosimy taksówkarza by podjechał 20 kilometrów dalej do Pontevedry, skąd o 6 rano będziemy mieć pociąg ekspresowy właśnie do Madrytu. Udaje nam się jeszcze złapać na miejscu krótki nocleg żeby się przespać i wziąć prysznic.

Jest niedziela, 16:00. Siedzimy w Madrycie i czekamy na busa. Pan Waldemar jednak nas nie zawiezie, czeka na… Polkę, która ucieka przed covidem z Boliwii. Ale zorganizował dla nas inny transport, innym busem – z Panem Bolesławem. Siedzimy i czekamy.


Z tytułu szykanowania praw człowieka, łamania porozumień Shengen i niezrealizowanej usługi wykupionej w EasyJet – mieliśmy bilety oraz negatywne testy – będziemy wraz z wieloma innymi Polakami składać pozew zbiorowy. Cześć z nich już dojeżdża pociągami do Niemiec, część wyleciała z Madery w różne strony Europy i ich powrót, tak jak nasz, wciąż trwa.

Ambasada nie zajmuje się takimi sprawami. Szach i Mat.

Tak wygląda walka z wirusem w Europie. Dzięki decyzjom o zamykaniu granic i lotnisk grupy turystów – zamiast wracać bezpiecznie samolotami na swoje pierwotne lotniska, a stąd własnymi samochodami do domów – podróżują rozjeżdżając się po całym kontynencie pociągami, busami, autokarami. Cześć z naszych znajomych z Madery jest już we Włoszech, część złapała czarter do Warszawy, część – jak my – podróżuje przez Francję.



Komentarze czytelników - 18podyskutuj o tym 
 

Admin

Autor: Admin, 2021-02-01, 10:59 napisał/-a:
Z ostatniej chwili: są już w połowie Francji i przemieszczają się na wschód :-)

 

K2

Autor: K2, 2021-02-01, 11:32 napisał/-a:
Kiedyś będą się z tego śmiali :D

 

Ryszard N.

Autor: Ryszard N., 2021-02-01, 13:18 napisał/-a:
🤣🤣🤣wniosek z tego, że sex "tak na szybko" jest szkodliwy,...

 

snail

Autor: snail, 2021-02-01, 16:57 napisał/-a:
Jeszcze w grudniu rozważałem start w tym maratonie bo można było w niezłej cenie ciągle polecieć. Ale jak obserwowałem sytuację na świecie to przeczuwałem, że tak może się to skończyć i odpuściłem.

 

Krzysiek_biega

Autor: Krzysiek_biega, 2021-02-01, 18:42 napisał/-a:
A narzekają że w Polsce jest źle, jak to mówią cudze chwalicie a swego nie znacie to się przejechali...:)

 

J@rek

Autor: J@rek, 2021-02-01, 21:11 napisał/-a:
Byłem na Maderze, piękna wyspa. Jednak w dobie pandemii, w sytuacji kiedy kraje zamykają się na turystów lot na Maderę mimo tanich biletów jest odwagą albo nieroztropnością. Wyszło jak wyszło, zawsze jakieś to nowe doświadczenie.

 

DAntoni78

Autor: DAntoni78, 2021-02-02, 17:26 napisał/-a:
Lepiej bym tego nie ujął ;-)

 

amadera

Autor: amadera, 2021-02-03, 23:13 napisał/-a:
W sprawie w która powinna być bliska mojemu sercu (patrz: nazwisko) ;-) , także wtrącę swoje 3 grosze.
A myślę podobnie jak (chyba) większość z nas, czytelników MP: sympatyczna para biegaczy-podróżników chciała przeżyć przygodę, zaryzykowała i ryzyko się nie opłaciło; miało być tanio, okazyjnie - wyszło drogo, miał być relaks - najedli się masę nerwów.
Chyba tylko jedno się potwierdziło. Chcieli niezapomnianej przygody i taką właśnie przeżyli :) Nie zapomną tej Madery nigdy :)

Osobna kwestia (już pozabiegowa), to odpowiedzialność tej dwójki osób. Odpowiedzialność w sensie odpowiedzialności za zdrowie ludzi z którymi stykali się w Berlinie, na portugalskiej wyspie, we wszystkich krajach Europy przez które wracali.
Poszczególne kraje starają się - nazywając to wprost - zniechęcić nas od turystycznych wojaży w tym okresie, ograniczyć liczbę międzynarodowych podróży, turystyczny ruch lotniczy.
Tymczasem tego ograniczenia nie chce z pewnością cały sektor turystyki (linie lotnicze, biura podróży, hotele i restauracje w popularnych ośrodkach). I nie chcą sami turyści, część z nich, jak ta dwójka.
Tylko jaki sens mają wtedy poświęcenia ponoszone przez innych??
Jedni odmawiają sobie udziału w dowolnym zorganizowanym biegu w okolicy (są i tak zakazane więc odwoływane), odmawiają sobie różnych innych rozrywek, być może też formalnie zresztą zakazanych (koncert, kino, basen, stok narciarski), być może mają w swoim kraju czy regionie/landzie godzinę policyjną oraz nakaz pracy z domu, być może odmawiają sobie spotkań z przyjaciółmi, a nawet z własnymi rodzicami (grupa ryzyka).
A ktoś inny po prostu ignoruje zakazy i zalecenia...

Od miesięcy nie wiem co o tym myśleć.... O idei zbiorowej kwarantanny. Pewny jestem tylko, że chcę oszczędzić zmagań z wirusem własnym rodzicom.

Dla równowagi podlinkuję odpowiedź lekarza, czytelnika Onetu (tam także opublikowano historię Mateusza i Karoliny, zrelacjonowaną przez naszego naczelnego). Wypowiedź jednoznacznie krytyczną:
https://www.onet.pl/turystyka/onetpodroze/koronawirus-a-podroze-to-przyklad-skrajnej-glupoty-i-nieodpowiedzialnosci/5pnzxgk,07640b54
Moim zdaniem zbyt ostrą. Nie zgadzam się przynajmniej z tą ocena, za którą nie stoją żadne badania, udokumentowane liczby: "Ponad 90 proc. chorych, to chorzy na własne życzenie z powodu niedostatecznego przestrzegania reżimu sanitarnego. Jeżeli przechorowali, to już znaczy, że nie dochowali reżimu i nie rozumieją, jak to funkcjonuje! W najlepszym wypadku nie mają wyczucia i samodyscypliny!" - cóż, jeśli ten medyk sam złapie wirusa, to zaliczy siebie do tych pozostałych, oczywiście pechowych :) 10 procent.
I jeszcze to potwierdzające się powiedzonko o punkcie widzenia który zależy od punktu siedzenia, gdy doktor pisze, nieco prowokacyjnie: "W sześć osób (zaszczepieni lekarze) wybieramy się w marcu na narty.".

Pozdrawiam, niezaszczepiony, jeszcze długo niestety, Andrzej Madera :)

 

Admin

Autor: Admin, 2021-02-04, 08:13 napisał/-a:
Znam ten materiał - bardzo taki nielekarski jest, są nawet spore podejrzenia że to żaden lekarz :-)

Ja mam wrażenie, że turystyczne kraje chciałyby mieć ciastko i zjeść ciastko. Zapraszają, polecają, linie lotnicze latają - ale jak coś się stanie, to "głupki".

Pana lekarza pozdrawiam i podziwiam - za jego sprzeczności: poleciał z kolegami lekarzami na Kanary, choć jest przeciwny. Złożyć "szeroko fotograficznie udokumentowany donos do prokuratury" bo był serwis w samolocie. A jednocześnie przez 3 miesiące nie spał z żoną żeby się od niej nie zarazić w mieszkaniu. Cuda :-)

 

amadera

Autor: amadera, 2021-02-04, 11:16 napisał/-a:
Zgadzam się w obu tych wątkach.

Ta „jedna ze spontanicznych odpowiedzi czytelników”, jakie nadeszły do Onetu po przedrukowaniu relacji dwójki turystów, nie musi być wcale autentyczna. Zdolny dziennikarz jeśli zechce łatwo napisze taki „list”.
Po co? Dla klikalności. Dla trzymania czytelników na stronach serwisu w którym pracuje, dla rozgrzewania dalszej dyskusji. Więc radykalne wypowiedzi, jak ta, są do tego najlepsze.

I ja również pomyślałem o metaforze z ciastkiem:)) kiedy zastanowiłem się nad sprzecznymi ze sobą działaniami władz w krajach i regionach żyjących z turystyki.
Czyli jak mieć u siebie wielu gości którzy wydają tu wiele gotówki, ale zarazem nie przywożą im wirusa...
To samo podobno przeżywała latem ubiegłego roku Chorwacja (za sprawą między innymi Polaków): dochody z turystów i wzrost liczby diagnozowanych zakażeń.

 

 Ostatnio zalogowani
Wojciech
15:50
BOP55
15:42
olos88
15:41
marczy
15:26
VaderSWDN
15:09
macius73
14:51
fit_ania
14:32
hajfi1971
14:30
Raffaello conti
14:11
lemo-51
13:55
Ghost Manitou
13:55
pawlo
13:40
kostekmar
13:39
luluazu
13:23
biegacz54
13:03
lukasz_luk
12:45
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |