| Przeczytano: 1216/1728891 razy (od 2022-07-30)
ARTYKUŁ | | | | |
|
Yago Lamela – sportowy dramat | Autor: Łukasz Panfil | Data : 2015-01-22 | Kilka miesięcy temu na stronie Międzynarodowej Federacji Lekkiej Atletyki pojawiła się informacja o śmierci hiszpańskiego skoczka w dal – Yago Lameli. Zrobiło mi się przykro podwójnie. Raz z oczywistego tytułu odejścia człowieka, dwa z mojego przeoczenia. Nie zauważyłem kiedy Lamela zniknął ze sportowych aren. Dziwne. Yago był zawodnikiem charakterystycznym i absolutnie czołowym w swojej konkurencji na przełomie wieków. Tym bardziej zastanawia mnie jak mogłem nie dostrzec braku długowłosego Hiszpana na światowych rozbiegach dokładnie przez dekadę.
Lamela był jednym z tych skoczków, którym przypadła niewdzięczna rola kontynuacji dzieła Lewisa i Powella – najwybitniejszych skoczków w dal w historii tej konkurencji. Jego przygoda ze sportem rozpoczęła się w momencie kiedy wspomniani zawodnicy zamykali za sobą drzwi blisko dziewięciometrowych karier. Tokijski konkurs rozegrany podczas Mistrzostw Świata w 1991 roku na długie lata przyćmił blask światowego skoku w dal. Wycofanie się wspomnianych – Carla i Mike’a spowodowało drastyczne obniżenie się poziomu.
Nawet Kubańczyk Ivan Pedroso, którego dynamiczną progresję napędzało obcowanie „ w jednej piaskownicy” z legendami, obniżył loty nie mając później równorzędnych konkurentów. Jeszcze w 1995 roku wydawało się, że Pedroso „pociągnie” za sobą czołówkę światową na dziewięciometrową półkę. Podczas mitingu w Sestriere poszybował na odległość 8.96 będącą centymetr lepszą od rekordu świata Powella. Dokładne przestudiowanie materiału filmowego i relacje świadków doprowadziły do zakwestionowania rekordowego skoku. W rezultacie ratyfikacja odległości Kubańczyka jako rekordu świata nie doszła do skutku. Decyzja IAAF podyktowana została wątpliwościami pomiaru siły wiatru. Oficjalnie podano iż wskazania wiatromierza wynosiły dopuszczalne +1.2 m/s.
Ktoś jednak zauważył, że w kluczowym momencie jakaś osoba staje zbyt blisko urządzenia i zakłóca jego prawidłowe działanie. Nie określono czy sytuacja była celowo zaaranżowana, czy był to zwyczajny przypadek. Faktem jednak stało się niezatwierdzenie wyniku Pedroso. Nie pomogły interwencje prezesa Kubańskiego Związku Lekkiej Atletyki, samego Alberto Juantoreny. Drobnym pocieszeniem był fakt, że Ivan nie musiał zwracać czerwonego Ferrari jako nagrody organizatorów mitingu za najlepszy wynik zawodów…
Yago Lamela i Ivan Pedroso. Wielcy rywale i przyjaciele.
Ivan Pedroso został właściwie sam na placu boju. W latach 1993 – 2001 wywalczył tytuł Mistrza Olimpijskiego i zdobył 9 złotych medali Mistrzostw Świata (4 na otwartym stadionie, 5 w hali). Przy nim wyrastali nowi – James Beckford, Kareeem Streete – Thompson, Savante Stringfellow i Yago Lamela.
Ten ostatni wdarł się do światowej czołówki przebojowym skokiem na odległość 8.56 w hali japońskiego Maebashi. Zanim to jednak nastąpiło…
Dylemat
Lamela przygodę z lekką atletyką zaczynał od trójskoku. Daleko idącym skrótem myślowym może być stwierdzenie, że właśnie kilka lat uprawiania tej konkurencji doprowadziło zawodnika do tragedii. Są jednak podstawy, aby tak sądzić. Obciążenia układu ruchu u trójskoczków są ogromne. Widmo kontuzji jest tu wielokrotnie bardziej powszechne niż w grupie zawodników uprawiających skok w dal. Lamelę w latach juniorskich ukierunkowywano właśnie na trójskok. W tej profesji zaliczył swój debiut na dużej międzynarodowej imprezie – Mistrzostwach Europy Juniorów rozgrywanych w ’95 roku na stadionie węgierskiej Nyiregyhazy. Po przyzwoitym przebrnięciu kwalifikacji z nowym rekordem życiowym – 15.38 finał okazał się klapą. Yago zajął ostatnie, dwunaste miejsce lądując dwa metry bliżej niż zwycięzca, i 70cm słabiej niż własny rekord życiowy.
Kolejny sezon, Lamela jako wciąż junior zaczął dość wcześnie. Rekord życiowy poprawił już 27 kwietnia na 15.60 i… zaczął wraz z trenerem Juanjo Azpeitią obierać kurs na skok w dal. Nowa specjalizacja zaczęła wychodzić nadspodziewanie dobrze. Ani zawodnik, ani trener, a tym bardziej hiszpański światek skoków długich nie spodziewali się tak doskonałego przekwalifikowania. Na dwa miesiące przed Igrzyskami Olimpijskimi w Atlancie Lamela poszybował na odległość 7.80m.
Oznaczało to mniej więcej tyle, że zaczyna dotykać olimpijskiego paszportu. Minimum „A” na Atlantę wynosiło równe 8 metrów, „B” – 7.90. Czasu było niewiele. Kolejne konkursy nie układały się po myśli skoczka. Złośliwość losu dotknęła Lamelę po raz pierwszy właśnie u progu Igrzysk Olimpijskich w Atlancie. Dokładnie 2 dni przed oficjalnym otwarciem największego święta sportu Yago brał udział w juniorskich Mistrzostwach Hiszpanii. Zwyciężył osiągając 8 metrów i 4 centymetry. Oczywiście okres, w którym można było robić minimum kwalifikacyjne na Igrzyska dawno minął. Pamiętne 8.04 było uzyskane co prawda przy sprzyjającym wietrze, ale kto wie czy Hiszpan nie osiągnąłby wymaganej odległości mając do dyspozycji nieco więcej czasu i kilka konkursów przed sobą. W Atlancie jedyny hiszpański skoczek biorący udział w konkursie – Jesus Olivan zakończył swój udział na eliminacjach z mizernym 7.64...
Yago wraz ze swoim pierwszym, wieloletnim trenerem Juanjo Azpeitią
Yago nie dramatyzował nad utratą olimpijskiej szansy. Przed sezonem nawet nie przewidywał, że będzie w stanie nawiązać walkę o przepustkę na Igrzyska. Miał dopiero 19 lat i przynajmniej 4 szanse na olimpijski występ przed sobą. Celem pierwszoplanowym, pod który realizował wszelkie założenia procesu treningowego były Mistrzostwa Świata Juniorów. Do dalekiego Sydney będącego miejscem światowego czempionatu młodych lekkoatletów poleciał Lamela wraz z kolegą reprezentacyjnym – Raulem Fernandezem. Chłopaki posiadali identyczne rekordy życiowe uzyskane w regulaminowych warunkach – 7.80. Konkurs okazał się bardziej łaskawy dla rok młodszego Fernandeza – odległością 7.75 zdobył srebrny medal. Lamela był tylko 2 cm słabszy. Wystarczyło do zajęcia… czwartego miejsca, tylko czwartego. Pomiędzy Hiszpanów wcisnął się jeszcze Brytyjczyk Nathan Morgan – 7.74.
Już wtedy, na tak wczesnym etapie przygody z Królową Sportu u młodego Hiszpana zaczęły uwidaczniać się symptomy zdecydowanie niepożądane w kontekście mistrzowskiego profilu psychologicznego. Porażki „łamały” Lamelę bardziej niż jego znacznie słabszych rówieśników. Uznał, że ostatnie dwa sezony mimo tak doskonałej progresji i bardzo zadowalających wyników nie spełniły jego oczekiwań. Przekonywanie i motywowanie skoczka do celowości dalszej pracy było trudne tym bardziej, że nie korzystał na ówczesnym etapie z pomocy psychologa. Lamela oprócz talentu ogromnego kalibru był człowiekiem niezwykle inteligentnym. Przy tych wrodzonych uzdolnieniach był dodatkowo pracowity. Posiadał zatem wszelkie cechy tak bardzo potrzebne do przemierzenia długiej drogi na sportowe szczyty. Okazuje się, że uwarunkowania fizyczne, inteligencja i zapał do pracy to nie wszystko…
W kolejnym roku Hiszpan zanotował stagnację w skoku w dal, ale dość wyraźnie poprawił się w trójskoku. Taki stan rzeczy był znów przyczyną dylematu – jaką wybrać konkurencję? Według tabel węgierskich, lepszym wynikiem ówczesnego sezonu była odległość uzyskana w skoku w dal. 7.87m równe jest 1098 punktom, natomiast 16.20m w trójskoku to równowartość 1069. Yago łączył jednak uparcie obydwie konkurencje, co w czasach specjalizacji zawężonej do granic możliwości wydaje się błędną decyzją. Zasadniczy głos w tej sprawie miał jednak trener Azpeitia, który „wynalazł” Lamelę, prowadził od 14ego roku życia, i któremu 20-letni skoczek ufał bezgranicznie. Wpływ na brak osiągnięć i progresji miała zapewne znaczna zmiana w życiu Lameli. Przeniósł się on do USA gdzie rozpoczął studia na Uniwersytecie w Iowa. Taka rewolucja w mniejszym lub większym stopniu burzy porządek i niezbędną w sporcie wymagającym powtarzalności – rutynę.
Wyraźne ożywienie w karierze nastąpiło w roku 1998. Podczas „dorosłych” już startów Lamela dwukrotnie zaliczył ścisły finał Mistrzostw Europy – w marcu pod dachem, w sierpniu na otwartym stadionie. W pierwszym z tych konkursów poziom nie był może nadzwyczajny, ale niezwykle wyrównany. Medaliści osiągnęli rezultaty – 8.06, 8.05, 8.05. Yago zajął wysoką, piątą pozycję, tracąc do podium 10 centymetrów. Starty latem przyniosły Hiszpanowi grad doskonałych rezultatów – pięć występów zakończonych wynikami 8.14 – 8.20, niestety aż trzy uzyskane ze sprzyjającym wiatrem. Faktem niepodważalnym był jednak postęp i rekord życiowy 8.14 stawiający Lamelę w gronie pretendentów do medalu Mistrzostw Europy w Budapeszcie.
Yago wciąż uparcie łączył skok w dal z trójskokiem. Apogeum formy przyszło jednak miesiąc za wcześnie. 25 i 26 lipca Lamela okazał się najlepszy podczas Młodzieżowych Mistrzostw Hiszpanii w obydwu konkurencjach. We wtorek uzyskał 8.05, a dzień później 16.72 odpowiednio w skoku w dal i trójskoku. Rekordy życiowe – 8.14 i 16.72 nadal nie pozwalały mu określić siebie jako specjalisty od jednej z tych konkurencji. Zaskakujące, bo cyfry w tak wymiernej dyscyplinie jak Lekka Atletyka potrafią doskonale określić zawodniczą wartość. 8.14 trzydziestoma punktami przewyższa wynik 16.72. W podsumowaniu sezonu ’98 Lamela znalazł się na 25-tym miejscu najlepszych skoczków w dal świata, a na liście trójskoczków figurował na pozycji nr 51… Do Budapesztu pojechał jednak skupiony na tej pierwszej konkurencji.
Wybór trafny, bo poziom konkursu trójskoczków zadowolił największych malkontentów. Padło siedem rezultatów powyżej 17m, a zwycięzcy, legendarnemu Jonathanowi Edwardsowi zabrakło zaledwie centymetra do bariery osiemnastu metrów. Hiszpan przypuszczalnie nie wszedłby do wąskiego finału – dziesięciu zawodników uzyskało odległości dłuższe niż jego rekord życiowy. W skoku w dal strefa medalowa mimo iż realna, okazała się niedostępna dla 21-latka. Do brązowego medalu wystarczyło 8 metrów i 6 centymetrów. Yago skoczył 7.93 i zajął ósme miejsce.
Everest
Po doskonale przepracowanym okresie jesienno – zimowym na przełomie ’98 i ’99 roku Yago już w pierwszych startach prezentował się doskonale. Był szybki. Na inaugurację sezonu halowego wybrał sobie bieg na 60m i uzyskał 6.82. W skoku w dal trzy na pięć startów kończył z wynikami – 8.19, 8.20, 8.22. W perspektywie zbliżających się Halowych Mistrzostw Świata były to rezultaty stawiające go w roli kandydata do medalu.
Piątego marca w Japonii, w oddalonym od Tokio o 100km na północny zachód Maebashi rozpoczęły się zmagania najlepszych lekkoatletów świata. O ile konkurs trójskoku miał bardzo mizerną obsadę, o tyle na rozbiegu skoku w dal stawili się najlepsi w tamtym czasie zawodnicy. Pedroso, Beckford, Walder – wszyscy z rekordami życiowymi powyżej 8.60. Ivan Pedroso, który od kilku lat wygrywał 90% konkursów zarówno na mitingach i imprezach mistrzowskich był najpewniejszym kandydatem do wywalczenia tytułu mistrza świata. Nic więc dziwnego, że już pierwszym skokiem chciał ustalić losy całego konkursu. 8.46 sparaliżowało nieco pozostałych uczestników, usypiając równocześnie czujność samego autora wyniku. W następnych kolejkach Kubańczyk prezentował się fatalnie: 7.78, spalony, 7.20, spalony… Lamela rozpoczął bardzo dobrze – od 8.10. Był to jednak początek koncertowej serii Hiszpana.
Co prawda drugą próbę spalił, ale w trzech kolejnych uzyskiwał – 8.29, 8.42 i 8.26! Uzyskane w czwartej kolejce 8.42 było najlepszym, halowym wynikiem Europejczyka od lat, odbiegającym zaledwie 7 cm od rekordu Starego Kontynentu. W ostatniej kolejce konkursu nastąpiło przebudzenie wszystkich najgroźniejszych – Cankar 8.28, Walder 8.30 i Lamela… Po dynamicznym rozbiegu poszybował daleko! 8.56 – nokaut! Pozostał jeszcze jeden skok kończący konkurs – Ivana Pedroso. Teoretycznie wytrącony z równowagi, teoretycznie słabnący ze skoku na skok, teoretycznie powinien odebrać srebro. Cechy wielkiego mistrza ujawniają się jednak w tak podbramkowych sytuacjach. Presja ostatniej próby, prowadzenie przez cały konkurs i w rezultacie strącenie na drugi stopień podium przez młodziutkiego, nieznanego szerszej publiczności Lamelę – to wszystko powinno działać deprymująco. Na Kubańczyka wszystko działało wręcz odwrotnie.
Niezwykle zmobilizowany oddał ostatni skok uzyskując w nim 8.62! Yago Lamela był jednak szczęśliwy – został halowym wicemistrzem świata! Poza tym po 12-tu latach odebrał rekord Europy, który dzierżył wynikiem 8.49 Ormianin Rober Emmijan. Hiszpania zaprezentowała się w Maebashi słabo, tym bardziej medal Yego i brąz zdobyty w biegu na 1500m przez kończącego karierę Andreasa Diaza były niezwykle cenne. Lamela i Diaz witani byli na lotnisku jak bohaterowie narodowi.
Medaliści Halowych Mistrzostw Świata ’99 w skoku w dal – Lamela, Pedroso, Walder
Spełnił się sen Hiszpana. Był jednym z najlepszych. Posiadał trzeci wynik w historii światowego skoku w dal pod dachem. Na tej zaszczytnej liście wyprzedzali go tylko – Pedroso i wielki Carl Lewis – absolutny idol Lameli. Odbiór jego osoby przez kibiców był różny. Lamela mógł drażnić. Swoim wyglądem – długimi, ciemnymi włosami i specyficznym grymasem twarzy na granicy ironicznego uśmiechu. Pewnością siebie, którą wręcz emanował stając na rozbiegu – przecież nie miał prawa, był dopiero młodym wilkiem, powinien mieć w sobie więcej pokory – twierdzono. Cały ten zupełnie złudny płaszcz zewnętrzny przypominał niektórym komentatorom, szwedzkiego skoczka wzwyż Patricka Sjoberga – skandalistę, imprezowicza, nałogowego palacza i człowieka ze skłonnościami do używek w ogóle. Bzdura absolutna. Lamela był sportowcem przez duże „S”, pracowitym bez odchylonych od norm zachowań poza stadionem.
Początek sezonu letniego był potwierdzeniem iż wydarzenia pod dachem w Maebashi nie były przypadkiem. Lamela zaczął skakać jak zaczarowany, kolejne konkursy kończył za belką w: 8.33, 8.26, 8.49, by 26 czerwca poszybować na fantastyczną odległość 8.56! Yago na dobre przeszedł do historii światowego skoku w dal, wdzierając się na dziesiątą pozycję historycznych list najlepszych zawodników wszechczasów (w ciągu ostatnich 16 lat został zepchnięty 3 oczka niżej, dalej skoczyli – Philips, Saladino i Tsatoumas).
Sytuacja jak ze wspaniałego snu – życiowa dyspozycja, a w perspektywie Mistrzostwa Świata na własnym terenie! Lamela nie mógł doczekać się światowego czempionatu, który po raz siódmy w historii miał odbyć się właśnie w Hiszpańskiej Sewilli. Yago interesował wyłącznie złoty medal. Chciał to zrobić dla siebie, ale przede wszystkim dla rodaków, dla kibiców którzy 28 sierpnia właśnie dla niego wypełnią po brzegi trybuny Estadio La Cartuja. Do momentu jego skoku na 8.56 był w pierwszej części sezonu zdecydowanie najlepszym skoczkiem na świecie. Nie błyszczał Pedroso. Kubańczyk notował start za startem w okolicach rezultatów zbliżonych do ośmiu metrów i dwudziestu centymetrów. „Odblokował” się dopiero kiedy dotarła do niego informacja o „Lamelowym” 8.56. Dokładnie dwa dni później na mitingu EAA w Padwie Pedroso posłał własne ciało na odległość 8.60! W kolejnych startach prezentował bardzo stabilną formę.
Łukasz Panfil z Robertem Emmijanem, rekordzistą Europy w skoku w dal (8.86) i byłym posiadaczem halowego rekordu Europy (8.49), który stracił na rzecz Yago Lameli (8.56)
Lamela zbroił się, startując po drodze w drugiej pod względem ważności imprezie sezonu letniego – Młodzieżowych Mistrzostwach Europy rozgrywanych w Goeteborgu. Wykazał się klasą i… żelaznymi nerwami. Po pierwszych dwóch, spalonych próbach zawisło nad nim widmo nie zakwalifikowania się do wąskiego finału. Trzeci skok mierzony, na odległość 8.01 stanowił już stuprocentowy awans do dalszej rozgrywki i miejsce na podium. W kolejnych trzech próbach Lamela robił już to co do niego należało: 8.13, 8.36, 8.33. Drugi na podium, Rosjanin Szkurłatow stracił do Hiszpana aż 34 centymetry!
Sewilla przywitała lekkoatletów potwornym upałem. Dla Lameli były to jednak warunki „domowe” więc czuł się wyśmienicie. Czwartkowe eliminacje Yago przebrnął… z oporami. Pojawił się identyczny problem, jak 4 tygodnie wcześniej w Goeteborgu – skoczek spalił dwie pierwsze próby. Dreszczowiec jaki zgotował własnej publiczności, rodzinie zgromadzonej na stadionie i samemu sobie skończył się jednak w trzeciej próbie kiedy w końcu trafił w belkę i osiągnął 8.15.
Sobotni finał Yago rozpoczął doskonale – 8.34, stając się od razu liderem konkursu. W drugiej próbie odpowiedź na 8.33 dał Pedroso, Lamela spalił, z resztą w trzeciej również. A ta ustawiła ostatecznie konkurs – Pedroso zrobił swoje – 8.56… Lamela nie rezygnował, skakał daleko, ale nie na tyle, żeby pokonać w ten dzień Kubańczyka – 8.40 i 8.39, odpowiednio w czwartej i szóstej kolejce. Tuż „za plecami” Hiszpana lądowali – Słoweniec Cankar i Australijczyk Taurima notując odległości 8.36 i 8.35.
Lamela został wicemistrzem świata. Miał jednak poczucie niedosytu i zawodu rodaków mimo iż Ci ubóstwiali go dziękując za srebrny medal. On wiedział jednak, że stać go było na to co zrobił Pedroso. Osiem i pół metra było odległością, z którą zdążył się już oswoić – na przestrzeni całego sezonu osiągał ją przecież trzykrotnie. Bilans roku 1999 był jednak fantastyczny – dwa srebrne medale Mistrzostw Świata – pod dachem i na otwartym stadionie, tytuł młodzieżowego mistrza Europy i halowy rekord Europy. Lamela był na szczycie – własnych możliwości, sportowej karuzeli sławy i pieniędzy oraz kalejdoskopu startów, zgrupowań i obcowania z możnymi nie tylko lekkoatletycznego świata. Ta doskonale naoliwiona maszyna zaczęła jednak stawać jeszcze przed progiem roku dwutysięcznego…
Skok... w dół
Lamela zaczął coraz częściej narzekać na przeróżnego rodzaju urazy, niby drobne, ale zupełnie wyhamowujące proces treningowy. Sport jest pod tym względem okrutny. Z dnia na dzień można zlecieć ze szczytu w przepaść. Pół biedy jeśli zawodnik przetrwa upadek, stanie znów u podstawy ściany i zacznie ponownie mozolną wspinaczkę – krok po kroku, chwyt po chwycie.
Hiszpan początkowo nie dopuszczał do świadomości, że „dziurawy” trening potrwa dłużej. Był pewien, że problemy są przejściowe. O ile fizycznie mógł zdawać sobie sprawę z własnej słabości, o tyle nie wiedział w jaki marazm zaczyna wpadać jego umysł.
Rok dwutysięczny był ważny, bo przede wszystkim – olimpijski. Lamela nie dopuszczał do siebie myśli, że mogłoby go zabraknąć na podium igrzysk w Sydney. Jego plany dalekosiężne wybiegały znacznie dalej. Wierzył, że przyjdzie dzień kiedy poprawi fantastyczny rekord Europy Roberta Emmijana – niewiarygodne 8.86, a stąd już blisko do rekordu świata Powella… Planowane na sezon halowy Mistrzostwa Europy w Gandawie musiał Lamela odpuścić ze względu na katastrofalną dyspozycję. Yago nie zdążył się przygotować, czego odzwierciedleniem były dwa mizerne starty na początku stycznia – 7.82 i 7.74. Czas płynął, jednak Igrzyska Olimpijskie miały się odbyć dopiero we wrześniu co było niezwykle korzystnym układam dla wciąż kontuzjowanego skoczka.
Normalny, pełnowartościowy trening wznowił dopiero w czerwcu. Pierwsze starty dopiero w drugiej połowie sierpnia wykazywały, że jest całkiem nieźle. W ciągu dziesięciu dni Hiszpan startował trzykrotnie osiągając kolejno – 8.12, 8.01 i 8.22. Ten ostatni rezultat umocnił wiarę skoczka w to iż w Sydney jest w stanie walczyć o medal, zwłaszcza że do konkursu finałowego na Stadium Australia pozostały 4 tygodnie. Lamela nie brał nawet pod uwagę możliwości, że mógłby zakończyć występ na eliminacjach. Ostatnie starty przed IO optymizmem nie napawały, obniżając morale zawodnika i zupełnie wytrącając ze spokoju, który zapewniło mu wspomniane 8.22.
25-ego września Yago Lamela wraz z pięćdziesięcioma dwoma innymi zawodnikami znalazł się na arenie Igrzysk Olimpijskich oczekując na konkurs kwalifikacyjny. 7.68, 7.74. 7.89 – jak krótka jest relacja z oddanych skoków, tak krótki był również olimpijski sen Hiszpana. Swój występ zakończył na dalekiej dwunastej pozycji w swojej grupie eliminacyjnej nie awansując dalej. Finał oglądał ze łzami w oczach, tym bardziej że wyniki medalistów – 8.55 Pedroso, 8.49 Taurimy i 8.31 Szczurenki były absolutnie w jego zasięgu. Można powiedzieć, że uciekła mu druga olimpijska szansa, tyle że tym razem medalowa. Lamela miał jednak wciąż tylko 23 lata i przynajmniej dekadę startów przed sobą. Nieudany sezon niestety nie zakończył problemów skoczka.
Niezaleczone przez olimpijską pogoń kontuzje ciągnęły się za nim jak zły sen, z którego nijak żaden specjalista nie był w stanie go obudzić. W roku 2001 nie odpuszczał startów jednak zmuszony był zrezygnować z występów w obydwu edycjach Mistrzostw Świata gdzie medale oprócz dwóch złotych zaprogramowanego Pedroso (8.43 i 8.49) były rozdawane niemal za darmo: srebro na hali Atlantic Pavillion w Lizbonie – 8.16, srebro na Commonwealth Stadium w Edmonton – 8.24.
Kończąc sezon Lamela powiedział:
Kontuzje oprócz uruchomienia hamulców fizycznych dotknęły również mojego umysłu. Mogłem jechać na Mistrzostwa Świata do Edmonton, ale lęk przed kolejną porażką był tak ogromny, że nie pozwoliłby mi wykonać nawet jednego kroku. Nie widzę wyjścia z sytuacji, nie mam pojęcia jak mam sobie z tym poradzić.
Te krótkie słowa ukazują dramatyczne położenie w jakim znalazł się człowiek, który przed chwilą dokonywał rzeczy wielkich i wydawałoby się kwestią niedługiego czasu jest sięgnięcie po jeszcze większe.
Krok za krokiem...
Yago postanowił dokonać radykalnych zmian. W grudniu 2001 roku zerwał dziesięcioletnią współpracę z trenerem Juanjo Azpeitią. Przeszedł pod szkoleniowe skrzydła Rafaela Blanquera, trenera który w latach siedemdziesiątych jako pierwszy Hiszpan w historii przekroczył barierę ośmiu metrów w skoku w dal. Blanquer prowadził wówczas Niurkę Montalvo, kontrowersyjną ze względu na stronniczą decyzję sędziów podczas Mistrzostw Świata w Sewilli zawodniczkę. U progu 2002 roku w pełni już zdrowy przystąpił do startów w hali. Było średnio. Nie przypominał zawodnika, którym był trzy lata wcześniej. Z zaledwie jednym rezultatem na koncie powyżej ośmiu metrów pojechał na Halowe Mistrzostwa Europy do Wiednia. Udało mu się wywalczyć awans nienajlepszym skokiem na 7.93. W finale prezentował się jednak znacznie lepiej lądując na ósmym metrze i siedemnastym centymetrze. Odległość wystarczyła do zdobycia srebrnego medalu.
Złoto przypadło jego rodakowi Fernandezowi, temu samemu który klika lat wcześniej był wicemistrzem świata juniorów. Konkurs w Wiedniu był punktem zwrotnym. Mimo, że Lamela był daleki od dyspozycji sprzed trzech sezonów, medal Halowych Mistrzostw Europy znacznie wzmocnił jego morale i pozwolił uwierzyć w prawidłowość obranej nowej drogi. W sezonie letnim na 17 startów ośmiokrotnie lądował poza granicą 8.10, w tym dwa razy dalej niż 8.20. Wprawdzie w finale najważniejszej imprezy sezonu – Mistrzostw Europy w Monachium skoczył zaledwie 7.99 - wystarczyło to do zdobycia brązowego krążka.
Monachium 2002. Powrót.
Powrót stał się faktem. Dwa medale najważniejszych imprez w sezonie i przyzwoity wynik 8.22 dały mu wiarę w kolejne sukcesy i pozwoliły znów cieszyć się skakaniem. Przed Halowymi Mistrzostwami Świata w Birmingham 2003 roku Hiszpan wystartował w siedmiu mitingach, siedmiokrotnie zwyciężając. 8.25 w Saragossie, 8.26 w Atenach, 8.28 w Walencji i 8.43 w Sewilli! To był znów ten sam Yago Lamela, żywiołowo reagujący na oddane skoki, z tym samym błyskiem w oku, który tak wątle tlił się w ostatnich latach. Na Halowych Mistrzostwach Świata w National Indoor Arena stoczył fantastyczną walkę z Amerykaninem Dwightem Philipsem. Obydwaj, co prawda w różnych próbach oddali bardzo podobne skoki. Ostatecznie konkurs rozstrzygnął się w ostatniej kolejce! Stanem 8.29 do 8.28 na korzyść Philipsa. Lamela po raz drugi został halowym wicemistrzem świata. Do złota zabrakło niewiele, ale ważniejszy był fakt – Yago wrócił w wielkim stylu.
Latem 26-letni zawodnik skakał jak natchniony. Najlepsze wyniki uzyskane w tamtym sezonie: 8.53, 8.44, 8.39, 8.36, 8.33 dawały żelazne podstawy do myślenia o pierwszym złocie międzynarodowej imprezy. Mistrzostwa Świata w Paryżu były jednak zawodem dla Lameli. Mimo iż zdobył medal, brązowy, jego występ pozostawiał wiele do życzenia. Cały konkurs stał na stosunkowo niskim poziomie na co wpływ miał mokry, „tępy” rozbieg. Yago skoczył 8.22, Beckford 8.28, a zwycięzca Philips 8.32. Poziom poziomem, występ występem, ale medal zawsze jest medalem. Szóstym już, z międzynarodowej imprezy mistrzowskiej na koncie Hiszpana. W posumowaniu sezonu na świecie Lamela przewodził w tabelach najlepszych zawodników zarówno w hali jak i na otwartym stadionie.
Mistrzostwa Świata w Paryżu, rok 2003. Yago Lamela z brązowym medalem.
Powrót na najwyższą półkę w roku przedolimpijskim był szczególnie ważny. Skoczkowi w bogatej kolekcji medalowej brakowało tego najważniejszego. Igrzyska Olimpijskie w Atenach miały być spełnieniem marzeń i kropką nad „i” dotychczasowych dokonań. Praca pod ten ważny sezon zaczęła się jesienią i już w listopadzie stanęła w miejscu. Yago zaczął mieć problemy ze ścięgnem Achillesa. Poszukiwanie alternatywnych rozwiązań w treningu zaczęło być znów błądzeniem naokoło nakreślonych wcześniej planów i założeń.
Pogoń za cieniem
Zmiany w światowym kalendarzu imprez i plan rozgrywania Halowych Mistrzostw Świata w latach parzystych doprowadziły do wyjątkowej sytuacji rozegrania kolejnego czempionatu zaledwie rok po poprzednim. Drogę do Aten rozpoczął zatem Lamela od przygotowań do Mistrzostw Świata pod dachem rozgrywanych w Budapeszcie. Hiszpan znów nie potrafił nawiązać do poziomu, na który mozolnie wracał przez 3 lata. Większość konkursów kończył tuż przed barierą ośmiu metrów. Dwukrotnie, nieznacznie odległość tą przekroczył. Piątego marca w Budapest Sports Arena wystąpił tylko w eliminacjach, poza które nie pozwolił mu wykroczyć skok na 7.95.
Szybko otrząsnął się po porażce, w końcu najważniejsze były sierpniowe Igrzyska w Atenach. Wydawało się, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Ból ścięgna przestał dokuczać i już 25 kwietnia w Cordobie Yago pofrunął na odległość 8.12. Całkiem przyzwoicie zważając na fakt, że do olimpijskiej batalii pozostały mu jeszcze blisko cztery miesiące. Niestety po kilku dniach ból powrócił zwielokrotniony. Sytuacja stawała się napięta. Czas płynął, proces treningowy wstrzymany, a w zawodniku rodził się lęk i przeświadczenie o jakimś fatalnym, olimpijskim fatum. Pod koniec maja Yago zaczął startować. Wyglądał dramatycznie. Skoki po 7.60 niczym brzytwa cięły jego poszarpaną przeciwnościami psychikę. Póki piłka w grze wszystko jednak możliwe. W trzech czerwcowych startach zaczął osiągać ośmiometrowy pułap przyzwoitości. W tym samym miesiącu nastąpiło jednak kolejne pogorszenie stanu zmęczonego, lewego ścięgna Achillesa. Znów przerwa. Dwa miesiące do Igrzysk i wrażenie niekontrolowanego rozpędu czasu, który bezlitośnie trawi kolejne centymetry potrzebne do skoku po olimpijski medal.
20 lipca 2004. Miting w Castellon. Lamela – 7.68… 34 dni do rozpoczęcia eliminacyjnego konkursu skoku w dal na Igrzyskach Olimpijskich w Atenach.
Cztery tygodnie później w San Sebastian karta jakby się odwróciła. Yago uzyskał najlepszy wynik w sezonie – 8.16, to dało nadzieję, przynajmniej na występ w finale. Dla Hiszpana liczył się jednak wyłącznie medal, najlepiej złoty. Jeszcze rok wcześniej to marzenie było niemal na wyciągnięcie ręki. Na osiem dni przed znalezieniem się na rozbiegu Stadionu Olimpijskiego w Atenach sen stawał się odległy od rzeczywistości na około pół metra. Sport jest tak nieprzewidywalną dziedziną, że nikt w przeddzień ateńskiego spektaklu nie odbierał Lameli nadziei. Może do tego 8.16 dołoży kilka centymetrów niepowtarzalna atmosfera Igrzysk, jakże ważnych, kto wie czy nie najważniejszych w nowożytnej historii olimpizmu. Oto po 108 latach olimpijskie idee wróciły do źródeł fantastycznego strumienia porywającego człowieka szybciej, wyżej, silniej.
24 sierpnia o godzinie 19:45 czterdziestu jeden zawodników wkroczyło na rozgrzaną całodziennym słońcem płytę Stadionu Olimpijskiego w Atenach. Chwilę później rozdzieleni na dwie grupy podjęli walkę o awans do finału. Yago Lamela oddał trzy mierzone skoki – 7.95, 8.06, 8.06, kwalifikując się do konkursu finałowego. Dwa dni później rozpoczęło się decydujące starcie. Fantastycznie dysponowany przed Igrzyskami i w tym najważniejszym dniu Dwight Philips spalił aż 4 skoki. Zmierzono tylko pierwszy i ostatni – 8.59 i 8.35. Amerykanin został Mistrzem Olimpijskim. Srebro powędrowało w ręce jego rodaka Johna Moffita – 8.47, a brąz do Hiszpana… Nie był nim jednak Yago Lamela. Joan Lino Martinez, stojący zawsze w cieniu rok starszego kolegi osiągnął życiowy sukces. Do ateńskiej rozgrywki zaledwie cztery razy w karierze przekraczał 8.20, nic to w porównaniu ze średnią dziesięciu najlepszych wyników Lameli – 8.44.
Yago dwa pierwsze skoki spalił. W trzecim postawił wszystko na jedną kartę, ale wystarczyło na zaledwie 7.98. Wyprzedził tylko jednego zawodnika w konkursie – Salima Sdiri i uplasował się ostatecznie na jedenastej pozycji.
Ateny 2004. Tylko jedenaste miejsce...
Po powrocie z Grecji Lamela kompletnie się załamał. Tyle pracy włożonej w latach 2000 – 2003 w powrót do wielkiej formy, którą udało się wypracować w roku przedolimpijskim, zostało pozbawione sensu. W ten niezwykle surowy sposób oceniała Lamelę tylko jedna osoba. On sam. Wszyscy inni cieszyli się z efektów, z czterech medali Mistrzostw Europy i Świata, z wielu fantastycznych wyników i zwycięstw. Yago wymagał od siebie bardzo dużo, był człowiekiem szalenie ambitnym i bardzo przeżywał niezrealizowane cele, którym poświęcił niezliczone ilości godzin. Przecież skończył studia, przecież zrobił kurs pilota – bo chciał, bo pracował, a praca zawsze popłaca! W sporcie również... dopóki nie wystąpią czynniki blokujące rozwój mimo wielkich chęci.
Hiszpan po raz kolejny zrobił rachunek sumienia. Doszedł znów do wniosku, że czas na zmiany. Postanowił rozstać się z trenerem Blanquerem twierdząc iż od pewnego czasu ich współpraca nie układa się tak jak powinna. Lekkoatletyczny światek w Hiszpanii zaczął postrzegać Lamelę jako człowieka chimerycznego, który obarczając kogoś winą za własne niepowodzenia próbuje odciążyć swoją nadwyrężoną ambicję. Jako głównego argumentu tłumaczącego zakończenie współpracy z Blanquerem użył Lamela „zbyt duże skupienie trenera na grupie kobiet”, które miał pod swoimi szkoleniowymi skrzydłami. Rafael Blanquer, który wciągnął Yago na sportowe wyżyny po chudych latach odpowiedział:
„Jeżeli Yago będzie kiedykolwiek potrzebował mojej porady – nigdy nie odmówię mu pomocy. Życzę mu jak najlepiej. Jeśli on uważa, że najlepszym rozwiązaniem jest zmiana trenera to ja szanuję jego decyzję”
Późną jesienią skoczek skontaktował się z fińskim chirurgiem Sakari Oravą, który operował między innymi takie sławy jak Haile Gebrselassie czy Merlene Ottey. Poddając się operacji Lamela wiedział, że musi bezwzględnie odpuścić Halowe Mistrzostwa Europy, tak ważne ze względu na fakt zlokalizowania w Madrycie. Rozstrzygnięcie madryckiego konkursu cieszyło go i bolało równocześnie. Oto Halowym Mistrzem Europy został reprezentant Hiszpanii, wspomniany wcześniej Joan Lino Martinez. Trudno jednak przejść obojętnie wobec triumfu wschodzącej gwiazdy, która swoim cieniem zasnuwa dokonania, na które on – Yago Lamela miał dotychczas hiszpańską wyłączność...
Równia pochyła
Rehabilitacja po operacji przebiegała niezwykle wolno, do tego stopnia, że Yago zmuszony był do zupełnej rezygnacji z sezonu 2005. Deszczowe Mistrzostwa Świata w Helsinkach oglądał w telewizji. Oglądał jak jego koledzy radzą sobie z mokrym rozbiegiem i fińską, nieznośną pogodą. Oglądał po raz n-ty triumf swojego wielkiego rywala i kolegi Ivana Pedroso. Powinien przecież tam być, w swoim naturalnym środowisku, należało mu się! Miał 28 lat i wciąż ten sam potencjał, uśpiony jednak trucizną urazów, kontuzji, zmęczenia i bólu.
Mimo przymusowego „uziemienia” musiał podjąć ważne, sportowe decyzje. Tą najistotniejszą był wybór trenera. Możliwości były właściwie tylko trzy – Rafael Blanquer, od którego odszedł, Juan Carlos Garcia, który był aktualnym trenerem kadry hiszpańskich skoczków, albo Juanjo Azpeitia – pierwszy trener i odkrywca talentu Yago. Warunek współpracy, z którymś z wyżej wymienionej trójki podyktowany był pomocą finansową ze strony Hiszpańskiej Federacji Lekkiej Atletyki. Lamela zdecydował się na powrót do Azpeitii.
Rehabilitacja trwała, a kolejna impreza mistrzowska wymykała się coraz bardziej zrezygnowanemu skoczkowi. Coraz częściej docierała do niego świadomość zupełnej bezsilności. Przestał wychodzić z domu. Proste czynności stały się arcytrudnymi zadaniami. Yago spędzał dni w czterech ścianach w ogóle nie wstając z łóżka. Jeszcze nie zdawał sobie sprawy, że oprócz fizycznej kontuzji ścięgna achillesa znalazł się w kleszczach głębokiej depresji. Jakby tego wszystkiego było mało – uległ wypadkowi samochodowemu, którego skutki jeszcze bardziej skomplikowały rehabilitację po kontuzji.
W końcu z dużym oporem psychicznym, nadwagą i niepewnością o kaleczony wciąż układ ruchu przystąpił do treningu. Zaczął czuć się lepiej, okres remisji w depresji związany zapewne z podjęciem wysiłku fizycznego tchnął na jakiś czas pokłady energii w zawodnika, zarówno fizycznej jak i mentalnej. Lamela być może przesadnie optymistycznie twierdził, że wróci już na Mistrzostwa Europy w Goeteborgu 2006 roku.
„Fizycznie jestem tak mocny jak kiedyś, ale wciąż nie mogę skakać poprawnie. Widmo rozwalonego ścięgna achillesa wciąż mnie prześladuje. Mogę bez żadnych problemów uzyskać 7.50, ale o dłuższym skakaniu na razie nie ma mowy. Na Goeteborg będę jednak gotów.”
Mimo iż fizycznie Yago był zdrowy i osiągał niezły pułap cech motorycznych, bardzo dużo złego działo się w jego głowie. Nastąpiło nawarstwienie blokad mentalnych – lęku przed rywalizacją, niemożności stuprocentowego wykonania wielu czynności ruchowych w obawie o kolejną kontuzję oraz nieuchronnego widma konfrontacji „Lameli 2006” z „Lamelą 2003”. Lęki sportowe zaczęły krzyżować się z coraz częstszymi nawrotami depresji. W tym wszystkim Yago wciąż snuł plany i ślepo wierzył w spełnienie olimpijskiego snu. Wierzył, że jego dzień nadejdzie w Pekinie na Igrzyskach 2008 roku. Nie było wiadomo jak i czy w ogóle można wybrnąć z tej dżungli umysłowych zawiłości coraz bardziej pogrążającego się w jej gąszczu człowieka.
Zgodnie z przewidywaniami – w Goeteborgu Lameli zabrakło. Zabrakło go również na Halowych Mistrzostwach Świata w Birmingham i Mistrzostwach Świata w Osace w 2007 roku. Nie wystąpił w Mistrzostwach Świata rozegranych w 2008 roku znów na jego terenie – w Walencji. Nie pojawił się również na Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie. Ani tam, ani nigdzie. Zaszył się w swoim rodzinnym, 83-tysięcznym Aviles. Tam wciąż trenował. Ale to nie był już ani ten sam trening, ani ten sam Yago Lamela. Ważył za dużo, coraz silniejsze leki antydepresyjne osłabiały jego organizm. Rzeczy, które opowiadał brzmiały obłędnie. Twierdził, że jego wielki dzień jeszcze nie nadszedł. Wymyślił kolejny termin ostatecznego spełnienia – rok 2012 i Igrzyska Olimpijskie w Londynie. O ile wypowiadane marzenia o wcześniejszym 4 lata Pekinie były w minimalnym stopniu realne, o tyle londyński plan Lameli był już czystym obłędem. Najbliższe otoczenie cierpiało słuchając absurdalnych wizji właściwie – byłego już skoczka.
Gwóźdź...
I nadszedł ósmy marca 2009 roku. Yago oglądał finałowy konkurs Halowych Mistrzostw Europy w Turynie. Niemal dokładnie 10 lat wcześniej 7 marca 1999 on sam zdobywał w Maebashi tytuł wicemistrza świata pod dachem. Oprócz tego bił rekord Europy, rekord który wciąż należał do niego. Teraz Yago siedział i oglądał transmisję z Turynu. Obsada skoku w dal była niespecjalna, nie spodziewał się zatem Lamela nadzwyczajnych emocji. Zaskakujące było objęcie prowadzenia już w pierwszej próbie przez Sebastiana Bayera. Niemiec niby miał w CV tytuł wicemistrza Europy juniorów jednak od tamtego czasu nie udało mu się zaistnieć na „dorosłej” płaszczyźnie. Był nowicjuszem w gronie „ośmiometrowców”. Ani razu nie przekroczył 8:20. A tu już w pierwszej próbie facet poszybował na 8.29.
Druga – spalona.
Trzecia – spalona.
Czwarta – spalona.
Piąta – spalona.
Szósta... 8.71 !!!
Lekkoatletyczny świat oniemiał. Anonimowy Niemiec skoczył osiem metrów, siedemdziesiąt jeden centymetrów!
Yago Lamela zgasł. Jakby mu ktoś odłączył źródło zasilania. Nagle zrozumiał, że to koniec. Potężny Niemiec odebrał mu rekord Europy. To było jak nagłe wybudzenie z błogiego snu. Dwa dni później Lamela wydał oświadczenie:
„Chciałbym oficjalnie ogłosić zakończenie mojej kariery sportowej”.
W Hiszpanii oświadczenie zawodnika nie było nadzwyczajnym wydarzeniem. Wszyscy wiedzieli, że skoczek już dawno jakkolwiek brutalnie to brzmi – sportowo jest skończony.
Już poza sportem...
Co dalej z Yago Lamelą? Jak poradzi sobie w rzeczywistości, teraz już oficjalnie – pozasportowej? Te pytania zadawali sobie przede wszystkim najbliżsi. Otoczenie drżało o 32-latka zdając sobie sprawę z jego beznadziejnego stanu. Wcześniej jego olimpijski sen mimo ogromnych rozmiarów absurdu spełniał jednak swoją funkcję – trzymał jako tako Lamelę w reżimie bezpiecznej stabilizacji psychicznej...
Facet był wciąż młody, inteligentny, skończył studia informatyczne, potrafił pilotować małe samoloty, powinien sobie poradzić! To wszystko jednak – nie to. Przyjaciele starali się go namówić na kurs trenerski. Nawet Hiszpański Związek Lekkiej Atletyki widziałby Lamelę w sztabie szkoleniowym skoków długich. Yago zaczął stronić od ludzi. Wstydził się. Uważał, że przegrał. Nie potrafił spojrzeć na swoją niewątpliwie wybitną karierę w kategoriach sukcesu, wręcz przeciwnie zapisał te 15 lat w katalogu „porażki”. Unikał mediów, które też niechętnie odnosiły się do goszczenia byłego lekkoatlety w swoim czasie antenowym. Bo po co promować ludzi, którzy się poddali? No chyba, że w kategorii „historii trudnych”.
W czerwcu 2011 roku Lamela trafił na oddział psychiatryczny szpitala San Agustin Aviles. Nie podano oficjalnej przyczyny, ale oczywistym było, że z Yago dzieje się bardzo źle. On sam odniósł się do sprawy, bagatelizując ją nieco. Stwierdził, że splot wielu negatywnych czynników doprowadził go do kilkudniowej hospitalizacji. Tylko tyle.
Miesiąc po wyjściu ze szpitala kończył 34 lata. Zapewne miał świadomość tego, że mógł wciąż skakać. Mimo iż dla skoczka to już wiek emerytalny, historia wielokrotnie pokazała, że wielu nawet nieco starszych zawodników rywalizowało na najwyższym poziomie:
Larry Myricks – 35 lat – 8.50
Carl Lewis – 35 lat – 8.50
Salim Sdiri – 36 lat – 8.34
Jaime Jefferson – 35 lat – 8.32
Nenad Stekic – 35 lat – 8.19
Bogdan Tudor – 36 lat – 8.10
Sinisa Ergotic – 36 lat – 8.09
Mike Powell – 38 lat – 8.05
Vladimir Malyavin – 35 lat – 8.05
Nils Winter – 35 lat – 8.03
Sportowa przygoda numeru 3 powyższej listy – Francuza Salima Sdiriego jest przypadkiem zupełnie odwrotnym do kariery Hiszpana. Sdiri to ten zawodnik dzięki, któremu Lamela nie był ostatni na Igrzyskach Olimpijskich w Atenach. Sdiri to ten zawodnik, w którego bark podczas mitingu w Rzymie 2007 roku wbił się oszczep rzucony przez Tero Pitkamakiego z około 80 metrów! Sdiri to chłop silny zarówno fizycznie jak i psychicznie. Zebrał się po tym niezamierzonym ataku Fina i wrócił do skakania, dalekiego w dodatku. Bo Sdiri skacze daleko, nawet na 8.42. Mimo, że daleko zdobył zaledwie jeden krążek większej imprezy – brąz Halowych Mistrzostw Europy w Birmingham, feralnego 2007 roku. Długo na ten krążek czekał i znów czeka.
Na kolejny. I kto wie czy się nie doczeka? Mimo iż wchodzi w 37 rok życia wciąż jest mocny. Siedem miesięcy temu uzyskał drugi wynik w karierze – 8.35. Serię jak na swój wiek miał imponującą, cztery mierzone skoki wskazały odległości: 8.08, 8,13, 8.10, 8.35… Nie każdy z przeciwnościami losu radzi sobie tak dobrze jak Salim. Nie Lamela, z którym Francuz znał się od wielu lat. Yego mimo iż zawodnikiem był klasę wyższym, znacznie gorzej niż w piaskownicy radził sobie poza nią. A przecież powinno być odwrotnie. Człowiek sukcesu, człowiek który osiągnął tak wiele rozsypał się w drobny pył, gdzieś pomiędzy zakamarkami swojego skomplikowanego umysłu.
W kolejnych latach, kiedy Sdiri wraz z wieloma kolegami Lameli zajęci byli wciąż sportową karuzelą niewiele było słychać o legendzie hiszpańskiego skoku w dal. Yago ukryty w Aviles pod opieką rodziców nie pokazywał się światu. Nic nie wyszło z planów wciągnięcia go w szkoleniową machinę hiszpańskich skoczków. Dla sportu – przepadł. Dla życia…
Błękitny skok
8 maja 2014.
Światowe media podały notkę:
Zmarł Yago Lamela – wybitny, hiszpański lekkoatleta, wicemistrz świata w skoku w dal z 1999 roku.
Wiadomość o śmierci 37-latka zszokowała całą Hiszpanię. Lamela był znaną twarzą, funkcjonującą jeszcze w pamięci kibiców. Lekkoatletyczne środowisko całego świata również było wstrząśnięte. Jako przyczynę zgonu podano atak serca. Niewykluczone jednak, że to tylko wersja oficjalna. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że popełnił samobójstwo.
Ostatnie brawa dla Yago Lameli. W okularach – wieloletnia, reprezentacyjna przyjaciółka skoczka Marta Dominguez – mistrzyni świata w biegu na 3000m prz z Berlina
Tak czy inaczej – Yago Lamelę zabiła depresja. Niszczycielska choroba niedostrzegana i wielokrotnie nierozumiana przez społeczeństwo i najbliższe otoczenie chorego. Bo jak to możliwe, że inteligentny człowiek, z pasją, talentami, umiejętnościami może nie radzić sobie sam z własnym życiem? Pewnie nie dorósł, pewnie jest leniwy, pewnie szuka wymówek – to najczęstsze komentarze otoczenia adresowane do umysłu opanowanego niemocą, lękiem i bezradnością. Kto wie czy za plecami Yago nie krążyły głosy – „nikt mu nie pomoże dopóki sam sobie nie pomoże”. A niby jak miał sobie pomóc tkwiąc w pułapce własnych ambicji, lęków, a pod koniec oderwanych od rzeczywistości urojeń.
Dziś można snuć domysły i gdybać. Ale po co? Yago Lameli już nie ma. Kiedy podczas Halowych Mistrzostw Świata w Sopocie widziałem uśmiechniętych, lekkoatletycznych herosów sprzed lat – Maurice’a Greena, Allena Johnsona, Franka Friedericksa, Colina Jacksona, Roberta Emmijana – widziałem ludzi spełnionych. W tym gronie i w tym środowisku powinien być Yago Lamela. Czy był spełniony? Nie. Ale jego uśmiechu nigdy nie zapomnę. |
| | Autor: Admin, 2015-01-22, 17:41 napisał/-a: Porządny kawał artykułu. Warto przeczytać. | | | Autor: delfador, 2015-01-22, 19:22 napisał/-a: LINK: http://poznan.naszemiasto.pl/archiwum/sw
Autograf bezcenny. Co ciekawe w roku 2003 był dopiero 5 w Poznaniu, by potem być 3 na mistrzostwach świata. | | | Autor: bbbialy, 2015-01-23, 07:44 napisał/-a: Smutna historia, ciekaw jestem jakie wydarzenia z przeszłości / młodości skłaniały go do tak przerośniętej ambicji? Jak tak wielkie sukcesy mógł traktować jako porażkę?
Jak wielu zawodników tkwi w takiej ciężkiej sytuacji?
Brawa dla autora artykułu, dla jego ogromnej wiedzy i pasji! Prosimy o więcej takich artykułów! | | | Autor: Damashi, 2015-01-23, 08:03 napisał/-a: Smutna historia świetnie opowiedziana! | |
| |
|
|