2008-05-17
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| V Bieg Rzeźnika 2008 (czytano: 488 razy)
Wraz z Konradem pokonaliśmy trasę V Biegu Rzeźnika czerwonym szlakiem z Komańczy do Ustrzyk Górnych wraz z dodatkowym odcinkiem (hard core) do Wołosatego (tu dołączył do nas Michał).
W końcu dotarliśmy do Woli Michowej. Strasznie nami trzęsie, ubieramy wszystko co jest do ubrania i po paru minutach udaje się opanować hipotermię. Kąpiel w letniej wodzie (znów się trzęsę), strasznie bolą mnie czworogłowe, wciąż mam ściśnięty brzuch - nie mogę nic zjeść ani wypić, żeby nie zwymiotować. Inni zajadają się kiełbasami, karkówkami, a ja po łyku staram się wchłonąć trochę wody i herbaty. Wiem, ze powinnam jeść, więc masuję brzuch i zmuszam się do paru łyżeczek kaszy kus-kus z tuńczkiem i sokiem wielowarzywnym. W końcu się poddaję, owijam szczelnie w koce, ręcznik i kaptur na głowę, zwijam się w kłębek, zaraz zasnę. Wchodzi Konrad:
- Basia, wstań, zaraz jest dekoracja. Mirek Cię zaprasza. Trzeba coś zjeść, wypić. Idziemy!
- Nie. Konrad, ja chcę spać, jestem umordowana, sam wiesz. Telepię się, zimno mi. Jeśli możesz chodzić to idź i reprezentuj naszą drużynę podczas dekoracji. Zlecam Ci to jako kapitan. Ja nie chcę tam iść i nie dam rady.
- Basia, co Ty mówisz? Przecież do dekoracja. Dokonałaś czegoś niezwykłego. Nie wypada teraz nie pójść. Mnóstwo ludzi o Ciebie pyta, składają gratulacje Twojemu tacie. Tato jest dumny jak nie wiem. Chodź!
- Nie, Konrad. Ja nikogo nie obchodzę, teraz każdy sam przeżywa swój bieg i ja to rozumiem, tak właśnie powinno być. Mnie w tej chwili też mało obchodzą inni, wystarczy mi wiedzieć, że znajomi dali radę i ukończyli. To cieszy. Ale kto pierwszy, a kto ostatni - co za różnica? Jeśli tato ze mnie dumny, niech on idzie na dekorację w moim imieniu - w końcu należy mu się to za trud wychowania swojego niesfornego dziecka. Jestem zmęczona, zimno mi, boli, chcę spać. Chyba mi się to należy po takim wysiłku, prawda? Nigdzie nie idę.
- Tak nie można. Nie wypada. Znajdziesz jeszcze siłę, żeby wstać. Na pewno. Trzymaj fason do końca. Nie lekceważ tych, którzy tam na Ciebie czekają. Jest tak miło, wspaniała atmosfera. Chodź!
Zaczynam płakać. Ale gramolę się z łóżka. Idę, czy raczej sunę boso po zimnej trawie. Tak mi najlepiej. Wołają mnie na scenę. Nie daję rady wejść po drewnianych schodach. Ktoś mi podaje rękę, pomaga. Wręcznie trofeum za ustanowienie rekordu trasy przez kobietę (prostuję, że przez parę mieszaną), drugie za zrobienie dodatkowego odcinka hard core, uściski rąk. Dostaję piękny album o cerkwiach. Schodzę - znów mi ktoś musi pomóc. Zawijam się w koc i oklaskuję innych, składam podziękowania, przyjmuję gratulacje. Konrad znów mnie napastuje:
- Przynieść Ci piwo?
- Nie, nic nie chcę. Dziękuję!
- Ale piwo Cię rozluźni, zresztą musisz się nawodnić.
- Nie dam rady nic przełknąć.
Konrad na chwilę znika, wraca z kubkiem pełnym piwa.
- Chcesz łyka?
Upijam odrobinę. Rozmowy. Podziękowania dla organizatorów i wolontariuszy.
- Może jeszcze łyczek?
Znów odrobinę upijam. I tak udaje mi się mniej więcej połowę opróżnić. W końcu zbieram się i człapię do pokoju. Zasypiam.
Jeśli chcecie wiedzieć jaki jest najlepszy rzeźnicki partner na świecie, to jest właśnie taki jak napisałam powyżej. Potrafi tak pięknie mną manipulować, że i tak zrobię to, co on uważa za słuszne. Jeśli trzeba było napierać na ostatnim odcinku na Halicz i do Wołosatego, a ja nie dawałam rady, to tak długo ględził, aż w końcu zmuszałam się do wysiłku. Dziękuję Konrad! Nasz sukces to ogromna Twoja zasługa.
fot. Mał-Gosia (to dopiero okolice Przełęczy Żebrak)
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |