2008-01-29
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Impresje z dnia wtorkowego... (czytano: 1385 razy)
Dziś, idąc przez miasto, spotkałem chłopaka o dużej głowie. Żeby było śmieszniej, przyciął krzaki na głowie na grzyba atomowego kształt, skutkiem czego wielkość jego głowy uległa dalszej progresji.
Pamiętam typa z licealnych czasów. Zawsze wysoki był bardzo, oj bardzo, jak słup elektrycznego napięcia przepoławiał ławki, korytarze i szkolne schody, sobą. Głowa jego na kształt jaja pięła się ku punktowi niewidzialnemu nad czaszką, broda zaś jednocześnie ciągniona była ku dołowi, w efekcie czego rozciągnięte jajo na słup zatknięte mierziło wyglądem swym strasznie. Do tego dochodziły nieodłącznie sztruksy koloru psiego kopca, naciągnięte na słupowe nogi.
I dziś, tak, właśnie dziś ten jegomość ów z przepołowionego obrazu szkolnego susem słupa zrównał się z mną na przejściu zebrowym naulicznym i przez chwilę przejazdu automobili się bacznie przyjrzałem tej czaszczuni. Grzyb wycięty wybuchem, zapewne furii fryzjera, sterczał, jak bania atomowa nad równin± w Los Alamos. Ale nic to. Inna część słupiej konstrukcji przejęła mnie bardziej. Nie szyja z kija, nie ramiona niczym wrona, ale to, o to, to tam... Sztruksy psiokupne w najlepsze łopotały na niższej kondygnacji, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że nawet je¶li wszystko płynie, to s± we wszech¶wiecie pewne funkcje stałe.
Nie uszedłszy metrów trzystu min±łem pod bankową fortecą wdowę starszą po mężu w wiecznie niegdyś rozchełstanej kurtce dżinsowej, z 3 klatki, z tatą moim wracał z pracy. I tak szła ta wdowa starsza z młodszą córką. Córka, córunia... Jak jej na imię było? Miłostka z czasów pacholęcich, bohaterka snu erotycznego i jeden kadr z wspomnienia, które jako żywo noszę w pamięci. Tak, pamięć ludzka, ta zapadnia z drugim dnem, ten kawałek mózgu, co figle wywija w najmniej oczekiwanych momentach - teraz memento nie oszukało swego nosiciela i twórcy. Wspomnienie to ma raptem sekund kilka, spotkanie na parkingu pod mrówkowcem, zgiełk dziecięcych zabaw i ten żart, wymówiony śmiechem do młodszego brata koleżanki. Ale jak on brzmiał? Lata przyoblekły słowa w lukier, ale mnie się jednak wydaje, że było to coś miłego. Nie płomienne wyznanie, raczej flirt figlarny, ale ten jeden z tych figli, co podgrzewaj± organy potocznie zwane brzuchem, wpuszczając doń tysiące trzepoczących biciem serca motylich skrzydeł.
Tylko, czy to napewno ona? A bo ja wiem...
W miejskowiejskiej bibliotece, do której dobiłem, zmierziło mnie wielce przemieszanie na półkach. Literatura sztuki szachowej pok±tnie sterczała była z zagadkami o bobrach i kursem gry w remika. A niżej nieco wzrok wyłapał książkę niejakiego szermierza Pawłowskiego. Ciekawe, że nigdy wcześniej nie widziałem, a teraz, kiedym wczoraj obejrzał film o tymże Pawłowskim, w którego wszedł Zamachowski, w rolę jego-go znaczy, to teraz właśnie nagle wpadło w oko. Ciekawe, ile rzeczy umknie mi jeszcze w życiu, i ile z nich następnie dostrzegę po informacji na ich temat, a ile zaś umknie bezpowrotnie wczorajszym kursem ku przeszłości?
No i wszędzie ten okularnik na miotle. Harry. Brudny Harry. Harrison Ford. Beczkowany Porter. Kiedy Harry poznał Sally. Harry Potter. Półki uginają się pod pomarańczową żółcią ¶wieżo wypieczonych tomisk. Na każdym kroku strzela w ciebie miotła, którą musisz posiąść. Musisz! Szzz... abrakadabra.
W ręce wpadł mi w międzyczasie Jugosłowiański film wojenny na DVD. Kiedy dobrze się przyjrzałem opakowaniu, znalazłem na nim nie kto innego, jak Orsona Wellesa. Rzeczywiście grywał wszędzie... Swoją drogą, ciekawe ile płacą tym opisokletom, co kletą bzdury na tych nędznych filmach - "Najlepszy film roku!" - Bangladesz Magazine. I tak dalej...
W kantorze, kiedy pani brzydka i gruba, z zaczesanym balajażem przeliczała Euro, a z ekranu wystawała batuta Rubika, za szyb± dostrzegłem pilot telewizyjny zupełnie jak mój. Ciekawe!
Po wyjściu mignęła mi postać kolegi z podstawówki, Piotrka Tucholskiego, zwanego popularnie Garbym. Pozostał mu do dziś sposób poruszania znamienny dla mieszkańców ciemnoskórych Brooklynu.
Chwilę potem wpadam na Dzikusa - od nazwiska i jego samego zwanego Dzikusem Dzikiego Dawida. "Zarosłeś!" - powiedział gość z kłakami do pasa i brod± do pępka. Bez zmian - ADHD, potok słów, ruchów i splunięć. Ale lubię gościa. Miał bluzę Vadera, kiedy ja właśnie słuchałem Vadera. Uznałem jednak, że nie będę o tym wspominać
- A pamiętasz t± od matmy, co w warszawie siedzi.
- Dyrektorkę?
- Nie, no tą od matmy, taką dobrą. W drugiej klasie była z nami.
- Dzikus...
- No taka jedna...
- Dzikus, my nie chodziliśmy razem do 2 klasy.
- Tak?
- Tak.
- A jo!
- No.
- Jebie mi się. Bywa. Życie!
W domu niespodziewanie zasłyszałem muzykę z serialu o Robin Hoodzie. Magiczny serial, magiczne postacie. Oglądałem Robina feralnego wieczora, kiedy sam byłem w domu i prąd wysiadł. Wtedy to właśnie rozpaliłem w kuchni ognisko z drewnianych klocków. To byli czasy, hej!
"Napięcie doszło do granic i... na granicach coś drgnęło. Rz±d dał celnikom podwyżki", "Schody zaczynają się na schodach - urzędy pocztowe nie są przystosowane dla niepełnosprawnych..". Te teleekspresowe żarty. Lepsze, niż woskowi jajcarze z Faktów TVN.
Wieczorem piłka na hali, jeden gol. Nogą, którąś chyba...
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |