2023-12-01
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Wilga Orient 2023 – ścigając się z rowerzystami :) (czytano: 1159 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: https://www.livelox.com/Viewer/IX-Wilga-Orient-2023-Lipa/TP50?classId=694462&tab=player
W zeszłym roku jakoś nie udało się napisać relacji z Wilgi, więc w tym roku trzeba nadrobić. Zwłaszcza że zabawa była świetna i aż szkoda, że na kolejną edycję trzeba czekać aż rok – ale to już tradycyjne odczucia po tej imprezie.
Organizator, jak co roku, tydzień przed zawodami dawkował napięcie, codziennie wieczorem dając szczegółowy opis techniczny poszczególnych tras. Gdy doszło do TP50, zmartwiłem się – zapowiedź łąk i bagien sugerowała, że może być trochę jak kilka lat temu, z szukaniem punktów na mokradłach i koniecznością przechodzenia w bród przez rzeczki. Mam wrażenie, że Seba lubi takie akcje. ;) A ja mam dokładnie odwrotnie – im mniej mokra trasa, tym lepiej mi się biegnie. A poza tym na trasie miało być 35 punktów - strasznie dużo! Aż nadto okazji do zgubienia się... Nawet na setce na HARPAGAN-ie (z której też muszę napisać w końcu napisać relację) było ich mniej, bo tylko 24. Dodatkowo część punktów miała być nie lampionami 3d, a plastikowymi tabliczkami na drzewie, trudniejszymi do wypatrzenia. Czułem więc, że nie będzie łatwo.
Ale jednak pojechałem. No bo jak Wilgę ominąć? Jedna z najlepszych imprez, z dobrą organizacją, przemiłą ekipą organizacyjną, ciekawymi trasami, świetnymi mapami, sympatyczną atmosferą i dobrą stawką. Obowiązkowy punkt w kalendarzu, co roku od ośmiu lat.
Zresztą, znienacka dostałem propozycję startu na rowerowej setce, bo kuzynka razem ze znajomymi się zapisała i zachęcała do dołączenia do ekipy (wystarczyły dwa wspólne starty na TR50 w Oriento Expresso, by się wciągnęła w imprezy z mapą). Jako że po ostatniej edycji miałem coś do wyjaśnienia trasie pieszej, to musiałem odmówiłem, za to dzięki temu, że obie trasy startowały razem o ósmej, mogliśmy pojechać razem, a potem wirtualnie rywalizować (przy założeniu, że ich średnie tempo brutto na rowerze będzie ok. dwukrotnie lepsze niż moje biegowe).
Dotarliśmy do bazy ok. 7:30 i szybko musieliśmy się szykować, bo już o 7:45 miała być odprawa. Ale z drugiej strony dostaliśmy aż kwadrans na analizę map – wolę tak niż ich rozdawanie w momencie startu. Ekipa rowerzystów fachowo rozłożyła się ze swoimi mapami na podłodze i rozpoczęła debatowanie nad wariantami. Startując samotnie na szczęście tego uniknąłem, jednogłośnie postanawiając zacząć od zachodu i od podejrzanych niebiesko-zielono-żółtych terenów (czyli bagien nad stawami), nie chcąc ich zostawiać na po zmroku (w przypadku, gdyby mi się napieranie przeciągnęło ponad założone 8h).
Ósma – start. Przed wyruszeniem jeszcze życzyliśmy sobie powodzenia, w drzwiach minąłem Sebę, podziwiając go za wyjście na mróz w klapkach, i ... zwątpiłem. Chciałem biec drogą na zachód, a chmara ludzi pobiegła do lasu na szagę przez pole (czy raczej miedzą). Szybka kalkulacja, rzut oka na mapę – i w drogę za nimi. Decyzja okazała się słuszna, bo dzięki temu kilka pierwszych punktów robiłem względnie w towarzystwie, biegnąc równolegle z kilkoma grupkami. O ile z początku nie miało to znaczenia, bo punkty były precyzyjnie ustawione, a nawigowaliśmy wszyscy podobnie płynnie (no, do pierwszych dwóch lampionów czekałem w kolejce, więc minimalnie na tym traciłem), to ich obecność pomogła mi na pierwszym punkcie na bagnie (a łącznie piątym w moim wariancie). Miała być polanka w trzcinach. Trzciny były wysokie i gdzieniegdzie zarośnięte krzewami, więc trzeba się przez nie przeciskać, by w ogóle jakąś polankę zobaczyć. Do tego okazało się, że polanek jest mnóstwo. Weź znajdź tę jedyną... Po paru minutach inni biegacze znaleźli lampion i wołali swych towarzyszy, więc chytrze skorzystałem i też poszedłem za ich głosem. Piąty punkt i pierwsze problemy. Nie najlepiej.
Kolejne dwa punkty bagienne były ustawione nad stawami. Piękne tam były przebiegi – wąskimi groblami i brzegami – tylko słońca nieco brakowało. Ale i tak były świetne widoczki, chyba jedne z najładniejszych na całej trasie. Zdjęcie we wpisie pochodzi właśnie stamtąd.
Po tych punktach był (niezbyt prosty w moim wykonaniu, bo się przeliczyłem z azymutem) powrót do lasu, gdzie warianty były dość oczywiste, a punkty też znajdowały się bez problemu. Kilka razy mogłem skracać, stwierdzam po rajdzie, ale i tak jak na mnie biegłem dość przełajowo. Ale gdy się ma super dokładną mapę 1:25000, to aż żal nie skorzystać.
Po niespełna 3h napierania przekroczyłem drogę wojewódzką i przeszedłem na drugą mapę. Wśród pierwszych punktów tam było znów kilka na łąkach, ale poza jednym miejscem nie zmoczyłem nóg – i to mimo odważnego podejścia od wschodu do punktu przy skrzyżowaniu rowów z wodą, bo chyba przeoczyłem, że lampion miał być na zachodnim brzegu – wydeptana ścieżka świadczyła, że nie ja jedyny przeskakiwałem tam kanał, choć na udostępnionych przebiegach wszyscy wydają się podchodzić do punktu od drugiej strony.
Po tym punkcie zaczęła się faza dłuższych przebiegów w nieco bardziej otwartym terenie. Był jakiś hotel pięknie usytuowany nad jeziorem, były osiedla, był punkt przy tamie na rzece Wełnie, było muzeum o tematyce rolniczno-młynarskiej, które pamiętałem z edycji 2021, była droga krajowa o bardzo intensywnym ruchu i linia kolejowa o zerowym ruchu, bo zamknięta od lat (z lampionem pod mostem na brzegu Wełny). I nawet przebijało się słońce, więc robiło się całkiem sympatycznie. Tylko nieśmiało zaczynało odzywać się zmęczenie, za mną było już około 4h30m hasania (i zaledwie nieco ponad 30km w nogach, co niepokoiło w kwestii czasu końcowego).
Na kolejnym punkcie, przy pomniku w lesie, spotkałem dwójkę znajomych kuzynki, która, w przeciwieństwie do reszty, robiła TR50 – zamieniliśmy kilka zdań, więc dowiedziałem się, że ekipa z setki radzi sobie dzielnie. Ale gdzie są, ile punktów mają i jakie mają tempo – tego nie wiedzieliśmy.
Po tym spotkaniu miałem trzy punkty z rzędu z nawigacją na poziomie przedszkolaka. Baaardzo okólne warianty, złe nachodzenie na punkty, jeszcze gorsze wychodzenie z punktów, dłuższe szukanie lampionów... Straciłem tam i trochę sił, i czasu, choć na szczęście niewiele. Na każdych zawodach mam taki słabszy okres nawigacyjny, muszę się zastanowić, z czego to wynika i jak z tym walczyć.
Kolejne punkty szły już płynnie, choć coraz wolniej, bo coraz bardziej zaczynało się odzywać zmęczenie. Zresztą, było trochę przełajów w lesie i trochę ganiania po polach i wzdłuż kanałów, więc i tempo nie mogło być wysokie. Najważniejsze, że ostatecznie już bez wpadek dotarłem do bazy z czasem 6h52m i dokładnie 52 kilometrami w nogach.
Z początku nie wydawało mi się to jakimś świetnym osiągnięciem (średnie tempo niemal 8 minut na kilometr), zwłaszcza że Seba przewidywał czas zwycięzcy ok. 5h. Gdy dopytałem o wyniki, okazało się jednak, że byłem czwarty, do podium tracąc 44 minuty, a do zwycięzcy dokładnie godzinę – czyli trasa okazała się nieco trudniejsza, niż przewidywano. 44 minuty to sporo, więc nawet poprawiając warianty na wyżej wspomnianym odcinku pod koniec, znajdując z marszu punkt na bagnach i gdzieniegdzie przechodząc rzeczki w bród zamiast biec naokoło drogami, nie wywalczyłbym podium.
Dodatkowo przede mną byli zawodnicy, co do których byłem pewien, że będą walczyć o wygraną, więc ostatecznie uznaję swój wynik za dobry - tym bardziej że nawigacja szła mi niemal bezbłędnie, i warianty też udało się dobrać dobre (tylko jeden punkt zaliczyłem inaczej niż w przewidzianym wariancie optymalnym). Zrehabilitowałem się w miarę po zeszłorocznym niepowodzeniu.
Na mecie nie było jeszcze rowerzystów, więc musiałem cierpliwie czekać – trochę śpiąc, trochę jedząc przygotowane przez Sebę smakowitości, trochę analizując mapy innych tras. Dwójka z TR50 dotarła do mety ok. 3h po mnie, a ekipa z TR100 kolejne 2h później. Okazało się, że im większa grupa na rowerze, tym trudniej o dobry wynik, bo mieli kilka awarii, dodatkowo złapał ich zmierzch i przymrozek. Nie zazdroszczę szukania punktów na rowerze w takich warunkach. Bieganie dużo bardziej rozgrzewa, a dzięki niższej prędkości powietrze aż tak nie chłodzi.
Po 20:30, rozgrzani herbatą i pysznym obiadem, wyruszyliśmy do domu. Start należy uznać za udany, i aż szkoda, że cały rok trzeba czekać na kolejną edycję. Ale pewnie w międzyczasie znajdą się imprezy do zaliczenia – zaczynając od Rogainingu Mikołajów już na początku grudnia (wreszcie w zimowej scenerii – znów będą elementy tropienia ;) ).
Na koniec dorzucam konkluzję kuzynki – imprezy na orientację to świetny sposób na poznanie okolicy mniej obecnej w przewodnikach turystycznych czy w Internecie. Nieocenioną wartością jest to, że przygotowują je ludzie miejscowi, świetnie znający swoje tereny i wiedzący, co warto zobaczyć. I faktycznie – punkty w pięknych przyrodniczo miejscach, na starych cmentarzach czy przy zapomnianych ruinach, z dala od większych miast, z dobrze dobranymi wariantami przebiegów/przejazdów pozwalają poznać i poczuć unikatowe piękno regionu. Mamy więc wspólne zadanie na kolejny rok – poszukać podobnych imprez rowerowych u niej pod Warszawą, by lepiej poznać Mazowsze. Choć oczywiście na Wilgę też pewnie wrócimy – zwłaszcza że za rok jubileuszowa, dziesiąta edycja.
Przebiegi niektórych zawodników (w tym mój) z trasy TP50 można sprawdzić online:
https://www.livelox.com/Viewer/IX-Wilga-Orient-2023-Lipa/TP50?classId=694462&tab=player
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |