2023-08-29
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| MARATON OD ZMIERZCHU DO ŚWITU. KATEGORIA (czytano: 1708 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: https://smakibiegania1.blogspot.com/2023/08/maraton-od-zmierzchu-do-switu-kategoria.html
MARATON OD ZMIERZCHU DO ŚWITU. KATEGORIA "TWARDY JAK STAL" (DYCHA + PÓŁMARATON + MARATON)
Oj, że ja też zawsze muszę obracać się w towarzystwie zbliżonych do mnie „spokojnych” osób 😉. Biegając sobie w Palowicach na początku lipca w ultramaratonie „Szychta na Gichcie” i nie wadząc tam nikomu 😉, zostałem zapytany przez Magdę czy pobiegnę w festiwalu biegowym w Turawie pod intrygującą nazwą „Od zmierzchu do świtu” ?
Jako, że nie znałem tego wydarzenia, zapytałem o termin i dystanse. Termin pod koniec wakacji mi pasował, a dystanse były trzy : 10 km, półmaraton i maraton. Dla pewności zapytałem Magdę, jaki dystans wybrała, ale i tak w głowie domyślałem się, że na pewno będzie to maraton.
Jej odpowiedź wprawiła mnie w osłupienie. Jak gdyby nigdy nic, odpowiedziała, że wybrała … wszystkie trzy 😱. Okazało się, że biegi startują odpowiednio o 19.00, 21.00 i 24.00. Można się wpisać na poszczególne dystanse, ale kilkudziesięciu „wybrańców” w ramach kategorii „Twardzi jak stal” może zapisać się na wszystkie trzy. I jeszcze te słowa Magdy – „Jacek, powinieneś dać sobie radę” 😉. Różnica poziomu biegania pomiędzy mną i Magdą, jest mniej więcej taka jak odległość z Ziemi do Księżyca, więc te „powinieneś” zabarwione było lekką nutą zwątpienia 😉. Jednocześnie jakiś natrętny diabełek przez kolejne parę dni szeptał mi na ucho „Patrz jak w Ciebie wątpi. A specjalnie udowodnij Magdzie, że dasz radę” 😉. Było to tak nieznośne podszeptywanie, że po prostu mu … uległem i zapisałem się na ten bieg 😉😱.
I tym sposobem, w sobotnie późne popołudnie zameldowałem się nad pięknym Jeziorem Turawskim, aby spróbować swych sił w całonocnym bieganiu. Jedna rzecz od razu mnie uspokoiła. Trasa biegła wzdłuż linii brzegowej jeziora, więc ryzyko mojego zagubienia się zostało znacząco ograniczone. Pomyślałem sobie „Reclik trzymaj się wody, to gdzieś tam dobiegniesz, a biorąc pod uwagę panującą duchotę, to z pragnienia też nie padniesz” 😉😅.
Muszę jednak stwierdzić, że zameldowałem się z … przytupem. Jakoś tak od zjazdu z autostrady w Strzelcach Opolskich jechał przede mną samochód na gliwickich numerach. I tak było aż do samej Turawy. Tam dopiero wyjaśniło się, że jadą nim na bieg moje znajome Viola i Basia. Skoro Viola tak dobrze prowadziła, a ja się … gubię, to z radością oświadczyłem, że już do końca pojadę za nią. Nasza podróż do biura zawodów zakończyła się pod … bramą aresztu śledczego w Turawie 😱. I tam GPS poinformował mnie, że dotarłem … do celu podróży 😉.
Było trochę śmiechu, ale po dotarciu na „właściwe” miejsce zastałem tam już Magdę, Zbyszka i Klaudiusza. Uwielbiam z nimi gadać. Wiadomo z Magdą mogę sobie pogadać jedynie … przed startem. A tutaj były do tego aż trzy okazje. No właśnie trzy biegi, a każdy z nich był inny.
Dyszka zaczęła się o 19.00. Niby już pod wieczór, a temperatura jakoś nie chciała opuścić 30 stopni. Biuro zawodów i miejsce startu ulokowane było w samym sercu olbrzymiej plaży, gdzie odpoczywało wielu wczasowiczów. Sporo zawodników zapisanych na ten dystans, a wśród nich przeszło czterdziestka, która zadeklarowała udział we wszystkich trzech biegach, w myśl nazwy festiwalu – „Od zmierzchu do świtu”. I wystartowaliśmy. Mówię sobie – nie daj się ponieść emocjom, większość leci dychę i na tym kończy, a u ciebie jest „troszkę” inaczej. Trasa dyszki była bardzo spokojna. Bieg wałami wzdłuż Jeziora Turawskiego, z nawrotką po pięciu kilometrach. Nawet udało mi się zrobić parę zdjęć. Nie szalałem, bo po pierwsze nigdy nie szaleję 😅, a po drugie żar lał się z nieba.
Na ostatnich dwóch kilometrach spotkałem Violę i Basię i przy wesołych rozmowach wpadliśmy na metę. Oczywiście Magda już tam była, stąd mam zdjęcie z wręczenia mi medalu z tego dystansu.
Jako, że start półmaratonu przewidziano na 21.00, a my przybiegliśmy odpowiednio szybciej, był czas na zwiedzenie miasteczka biegowego i między innymi zobaczenia pokazów cyrkowych czy tańca z ogniem.
I tak o 21.00 kolejny start. Nowe towarzystwo tych, którzy zdecydowali się wystartować w półmaratonie i stara czterdziestka, tych którym biegania wiecznie mało 😅. Powiem Wam, że Reclika też dopadają kryzysy 😱. Powietrze zrobiło się takie ciężkie, parne i duszne, że siekierą można by je kroić. Zmieniona po dyszce koszulka momentalnie zrobiła się mokra. Odezwał się we mnie niesłyszany od wieków wewnętrzy głos malucha „ja chcę do domu” 😉😱. Magda leciała jakieś parę kilometrów przede mną i dobrze, że nie słyszała, jak w duchu Jej „dziękowałem” za udział w tym biegu i za to, że mi powiedziała, że pierwszy z dwóch bufetów jest na piątym kilometrze 😱😉. Był na … dziesiątym 😱. Szła mi ta połówka strasznie opornie. Gdzieś w oddali majaczyły się błyskawice, a ja się w myślach zastanawiałem, jak zrobię dystans dwukrotnie dłuższy i jeszcze zmieszczę się w limicie ? Medytowałem w tych ciemnościach, medytowałem, zdjęć nie zrobiłem prawie żadnych, nie licząc tych ze startu.
Widziałem jak zawodnicy z westchnieniem ulgi wpadają na metę, cieszą się z zakończenia biegu, a u mnie chwila na przebranie, zjedzenie czegoś na szybko, wypicie litra napojów i meldunek na starcie maratonu.
I wtedy, z wolna leniwie, zaczął padać deszczyk. Pomyślałem sobie, może tym powietrzem wreszcie da się oddychać. Stało się inaczej, i uprzedzając fakty, jak ktoś lubi nurkować, to powinien być w swoim żywiole. Spotkała nas ściana deszczu, która towarzyszyła nam przez blisko trzy godziny, a gdy do tego dodamy huk grzmotów i serie błyskawic, to będziecie mieli pełen obraz sytuacji 😱. Biegałem już w deszczu, ale w takiej totalnej burzy – nigdy. Już po dziesięciu minutach ścieżki zamieniły się w jakieś ruchome błota (o ile błota mogą być też nieruchome 😉). A człowiekowi było wszystko jedno po czym biegnie, bo większej wody niż dostał z góry wyobrazić sobie nie sposób.
Nie wiem jak to wygląda w górach, ale błyskawice uderzające o taflę jeziora dają niesamowity efekt. Mój kryzys minął bezpowrotnie i zacząłem biec szybciej niż na dusznej połówce 😅. Ci którzy mnie znają, znają też mój pogląd, że ultra trail bez błota, to jak trochę niedoprawiona zupa 😉. Kontynuując tę kulinarną myśl, to w przypadku tego biegu, można by rzec, że tu ta zupa była doprawiona ponad miarę 😉. Co prawda, raz tam się w tych ciemnościach zagubiłem, ale po wizycie u bram aresztu śledczego, to nie zasługuje nawet na wzmiankę 😂. Nie było możliwości prowadzenia w takich warunkach jakichś rozmów, ale co jakiś czas podłączałem się do poszczególnych osób, i tak we trzech czy czterech pokonywaliśmy kilka wspólnych kilometrów. Człowiek biegł na przekór wszystkiemu, podświadomość w tych ciemnościach wyczyniała różne figle i podpowiadała człowiekowi różne obrazy 😉😱. Magda opowiadała po biegu, że spotkała lochę z małymi. W sumie to Jej wierzę, ale po tym co ja widziałem w tych ciemnościach lub co wydawało mi się że widzę 😉, to gdyby powiedziała, że wśród tej serii błyskawic zobaczyła jak UFO ląduje na środku jeziora, to też bym Jej uwierzył 😂.
Kompletnie przemoczony, ale jakże szczęśliwy minąłem linię mety. W czasie jak zwykle takim, żeby nie myśleć o jakiejkolwiek nagrodzie, ale też i z takim zapasem do limitu czasowego, żeby komuś do głowy nie przyszło, że sekundy czy minuty dzieliły mnie od DNF-u 😉😅.
A na mecie do kolekcji trzech medali, które otrzymałem za ukończenie w limicie wszystkich trzech biegów, czekało na mnie … kowadło słusznego ciężaru z imiennym grawerem „Jesteś twardy jak stal” przekazane mi przez przedstawiciela firmy "ZmierzymyCzas.pl". Piękna i niezapomniana pamiątka z tych biegów, które zapamiętam na bardzo długo 👏.
Magda zajęła drugie miejsce w klasyfikacji generalnej kobiet „Twardych jak stal” i dodatkowo drugie miejsce w maratonie. Madziu olbrzymie gratulacje 👏.
Okupiła to krwią, bo podczas jednego z biegów upadła. Ale, że jest to kobieta „twarda jak stal”, ranę zdezynfekowali Jej na punkcie medycznym i … pobiegła dalej. Jest to odważna dziewczyna, ale i ta odwaga ma też swoje granice. I na przykład już sporo po biegu, zadała mi pytanie, czy nie żałuję tego, że skorzystałem z Jej zaproszenia i pojechałem do Turawy ? Musiała jednak nie być pewna mojej reakcji i odpowiedzi, bo pytanie to zadała telefonicznie będąc w samochodzie zaparkowanym po przeciwnej stronie jeziora do miejsca, gdzie ja parkowałem 😂.
Na koniec parę spraw organizacyjnych. Zorganizowanie takiego cyklu biegów i to jeszcze w nocy wymaga sporo pracy. Do tego doszły biegi dla dzieci i sporo ciekawych imprez towarzyszących 👍. Wszystko to naprawdę fajnie zagrało 👏. Może inaczej usytuowałbym bufety, jeśli były dwa, to fajnie byłoby je rozplanować tak na 1/3 i 2/3 trasy, ale też zdaję sobie sprawę, że nie zawsze da się to zrobić. A w pojedynku bufetów „Team Ozimek” kontra „3 x Kopa” wygrywają Ci drudzy. Ale to wcale nie znaczy, że za rok będzie tak samo.
Bardzo dobrym pomysłem było oznakowanie trasy, co parę kilometrów migoczącymi czerwonymi lampkami i fosforyzującymi strzałkami - w tym rzęsistym deszczu doskonale zdały one egzamin 👍. Jedynie co bym poprawił, to do szarf dokleiłbym jakieś fragmenty odblasków, bo w tych ciemnościach i ulewie były one mało widoczne. Czego bym absolutnie nie zmieniał, to zapału i energii osób organizujących to wydarzenie 👍👏 i tego … smaku pomidorowej na mecie 👍 👏😋 .
Gratuluję wszystkim uczestnikom zawodów, bez względu na pokonany dystans. Ci zaś, którzy w tych jakże ciężkich warunkach ukończyli wszystkie trzy biegi (ostatecznie ukończyło je połowa z zapisanych), w pełni zasłużyli na tytuł „Twardy jak stal” i to stal … nierdzewną 👍.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |