2017-10-24
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| w oczekiwaniu na rozpierduchę (czytano: 609 razy)
Stan przedstartowy zawsze jest dziwny... w sensie, zawsze mnie zadziwia.
Kurcze, z jednej strony pamiętam jak byłem podjarany przed swoim pierwszym maratonem. Stan ekscytacji był niczym przed pierwszym sexem.
Obecnie jestem spokojny jak stojące chińskie trampki w rogu, które czekają tylko na wyjście. Czy to już rutyna, czy może wyczekiwanie w ciszy przed burzą?
Świadomość owej nadchodzącej burzy jest jednak coraz większa z dnia na dzień. Jestem rozstrojony jak autobus w zajezdni, albo może kwiat na parapecie, który czeka w spokoju na podlanie i słońce?
Coraz więcej dziwnych myśli i coraz dziwniejsze samopoczucie. Uczucie, jakby mi czegoś brakowało, a przecież maraton dopiero przede mną, a nie za mną?
Może to ta podświadoma tęsknota do samobiczowania przez 42 kilometry, które mocno uzależniają, że w momencie zbliżania się do mety czuję się dwojakość chwili - tej obecnej (ekscytacji finiszu) - oraz tej nadchodzącej (jak to już po?)?
... a może wychodzi lekkie zmęczenie przygotowaniami i życiem samym w sobie, wszak zgodnie z powiedzeniem - w maratonie nie sam maraton jest najcięższy, lecz przygotowania ;)
Jestem w nicości jeśli chodzi o sam start. Nie wiem w zasadzie czego się spodziewać. Pogoda oczywiście będzie totalnie przestrzelona i zamiast pięknych prognoz na +15C i bezwietrznej pogody... zrobiło się +10C z mega silnym wiatrem i deszczem :>
Może te moje całoroczne przejścia ze zdrowiem i antybiotykami tak mnie wyluzowały, że w głębi ducha wiem, że nie jestem w stanie pobiec tak, jak sobie marzyłem i walczyć o zajebiaszczą życiówkę z jęzorem na wierzchu niczym lizanie blachy po zrobieniu ciasta, w dodatku w takiej masakrze pogodowej :>
Wiem jedno - jestem strasznie spragniony tego maratonu i czuję, że będzie to Sparta :)
W piątek wieczorem słuchałem na żywo koncertu grupy Underworld z Amsterdamu. Cofnąłem się mentalnie w lata 90te i nieco później.
Magia uczestniczenia w czymś, co jest na żywo, a nie jest odtwarzane, jest czymś wielkim mega fiu fiu. Mimo, iż była to transmisja przez neta, to jednak ta świadomość - bycia z innymi w tym samym czasie, w tym samym wydarzeniu... działa kosmicznie endorficznie.
Analogia do biegowej imprezy w zacnym gronie jest bardzo podobna, pewnie dlatego uwielbiam duże imprezy, gdzie jest spory tłum biegaczy wokół.
W pewnym momencie "poleciał" taki jeden klimatyczny utworek (Low Burn), podczas którego odpłynąłem wizualistycznie w sferę maratonu i poczułem się prawie, jakbym biegł w tłumie :)
Czas
Pierwszy raz
Rumieniec
Bądź wielki
Bądź piękny
Wolność
Totalnie
Nieograniczona
rytm... rytm... rytm...
Co ma być, to będzie. Na pogodę nie mam wpływu.
Jadę tam wyrównać rachunki sprzed trzech lat - więc nie ma mowy o lajtowym bieganiu, poddawaniu się bo deszczyk czy coś, czy mizaniu przez majtki - nie będzie pi...nia w tańcu - jestem gotowy do bitwy :)
Frankfurt - nadchodzę ;)
Aloha
pl
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu paulo (2017-10-25,09:45): tak mnie (nas) wciągnąłeś w ten swój maraton poprzez blogi, że sam już nie mogę się doczekać finiszu :) Powodzenia! snipster (2017-10-25,11:10): finisz to jak deser w restauracji po czymś takim... to jak kawałek sernika na talerzu obsypanego skromnie kakao, podanego przez piękną pannę mile się uśmiechającą i szepczącą do uszka - smacznego! ;) tia... zachodni wiatr spienione goni fale... :)))
|