2016-03-22
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Dwudziesty pierwszy... drugi i... trzeci z czterdziestu. (czytano: 1549 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://lilkapomaga.pl/zbiorka/kubus-poblocki-10-letni-bohater/
Odfruwałem w trakcie dzisiejszego biegania. Zupełnie odlatywałem i tylko przenikliwe zimno chłodnego wiatru trzymało mnie kurczowo przy gruncie. Gdyby nie źle dobrane ciuchy, ubrane jakby z nadziei do moich wiosennych wobec pogody oczekiwań, nie byłoby mnie tu teraz i bym się tu Wam nie uzewnętrzniał. I chyba dobrze. Dobrze? Tylko dla kogo?
Biegam. Biegam i wciąż nie zarzucam swojego planu. Jestem pełen entuzjazmu, czuję się świetnie, a w dni które pozostawiam sobie na odpoczynek- fizycznie (i nie tylko) tęsknię do biegania. Wszystkie sporty wytrzymałościowe są uzależniające i specjalne przypadłości zapadania na nie mają ci, których życiowe doświadczenia szczególnie do tego predysponują. Moje doświadczenie jest proste, kilkanaście czy raczej... prawie dwadzieścia lat romansowania z tytoniem. Chwil lepszych i gorszych, wspólnych wakacji w górach i nad morzem, palenia na żaglach i pod namiotami. Ja i papieros przez prawie dwadzieścia lat byliśmy nierozerwalni. Szczerze nie wyobrażałem sobie siebie bez kłębuszka dymu. Nigdy nie ciągnęło mnie do innych używek. Alkohol? Narkotyki? Przez okres mojej wczesnej dorosłości śmiałem się z siebie, że z moją konsekwencją jest tak kiepsko, że albo bym nie wziął z niepamięci, albo zapomniałbym gdzie zostawiłem. Bieganie to wszystko zmieniło. Posuwając się naprzód małymi kroczkami nagle zaczęło dominować. Papieros? Jest gdzieś w tyle głowy i pewnie będzie. Żywię się tylko nadzieją, że pozostanie w niej tylko w postaci wspomnienia.
Biegam. Tegoroczne Walentynki podzieliłem pomiędzy Miłości mojego życia - Najlepszą z Żon, która w chwili, gdy to piszę przygotowuje kolejną potrawę poleconą przez naszą rodzinną dietetyczkę i zapewne zapragnie niebawem ją na mnie przetestować oraz Dojrzewające Córełko, które zapewnia ojcowskiej cierpliwości niebagatelnych doświadczeń a bieganie. Bieganie w czystej postaci.
Witunia Weekend Maraton Bieg... nie wiem który, bo Bracia Starsi w Biegu, biegając dodatkowe czterdzieści dwa kilometry w piątkowe popołudnia, zrobili z dotychczasowego dwumaratonu - trój. Ale wiem, że było to czternastego dnia lutego 2016. Co do osiągniętego czasu... wydaje mi się, że miałem poniżej czterech godzin... może nawet byłem pierwszy.
Czym dalej, czym więcej coraz mniej uwagi przywiązuję do wyników. Na potrzeby statystyki w trakcie najbliższej Wituni poproszę jednak Rysia, abo sprawdził mój czas z Walentynek.
Na start prawie się tym razem nie spóźniłem. Kiedy podjechałem pod klub nikogo już w nim w prawdzie nie było, ale po kilkuset metrach dogoniłem grupę spokojnie maszerującą na miejsce startu. Serdecznie przywitany czułem się wyśmienicie, coraz bardziej jak "swój", jak stary maratoński wyga, do którego tytułu wciąż nie mam śmiałości pretendować. Przez całą trasę biegłem sam. W zasadzie jak za każdym razem. To "to" bieganie, o którego wartości zapomina się na dystansie pierwszych trzydziestu kilometrów wielkich masowych imprez. Biegnąc jeden z wielkich maratonów niesieni jesteśmy wsparciem kibiców, przejmując tempo poruszających się wokół osób płyniemy jak na kiepsko skleconej tratwie, by na pierwszej ścianie wylądować w wodzie głębokiej po szyję. I zostajemy sami. Zupełnie sami z sobie tylko znanymi problemami. U Rysia w Wituni można się tych doświadczeń doskonale wyuczyć - szczerze polecam maratoński debiut w doborowym i życzliwym towarzystwie, by później z klasą finiszować w najpopularniejszych biegach.
Moje nazwisko, pierwszy raz odnotowane dwudziestego trzeciego stycznia na liście zawodników w Wituni przesunęło się na wyższą lokatę. Również za sprawą stosunkowo dobrego czasu. Nie ukrywam, że między innymi to sprawiło, że szóstego marca zamiast jechać na kolejny bieg z cyklu Warta Challenge do Biedruska wybrałem się do znanej mi już dobrze wsi.
Witunia Weekend Maraton Bieg... - 3:47:19
Tego dnia Bracia Starsi w Biegu przywitali się ze mną może jeszcze nie jak z bratem, ale z pewnością jak z bliskim kuzynem. Jak z bratem nie musieli, bo Młodszego Brata zabrałem do Wituni własnego. Młody nie pokonał oczywiście pełnego dystansu - przebiegł pierwsze, mierzące coś ponad pięć kilometrów okrążenie. I świetnie, oczywiście jak na gościa, który nie do końca się w bieganiu odnajduje i wciąż lewituje w kłębach tytoniowego dymu. To tylko kwestia czasu Braciszku. Może Ty nie, ale bieganie już Cię odnalazło!
Na pierwszych kilometrach o mało nie zszedłem na serce. Biegnę dumnie swój piąty maraton w tym roku, a tu przytoczony w poprzednim wpisie Zyga na to: "razem z tym maratonem w tym tygodniu będę miał nabiegane dwieście czterdzieści kilometrów" (pisemnie przedstawiam liczby, żeby nikt nie pomyślał, że w treść wdarł się błąd). Super - pomyślałem. "Luty miałem udany - kontynuował - zrobiłem dziewięćset kilometrów".
Linię mety ukończyłem jako pierwszy, czym bardzo ucieszyłem swojego Tatełka, który nie omieszkał wznosić na moją cześć okrzyków i witać mnie w iście komentatorski sposób. "Tato, proszę! Uspokój się. Tutaj nie chodzi o miejsce. Wiesz do czego oni mnie namawiali na trasie? Powiedzieli: wpadnij na początku kwietnia na pięciomaraton, będzie fajnie!" Ten "pięciomaraton" to ma być jeden maraton w piątek po południu i po dwa maratony w sobotę i niedzielę. Jak sobie biegłem i myślałem o tym, co ONI mają zamiar ZROBIĆ i przypomniała mi się scena w windzie z filmu Koterskiego "Nic śmiesznego", kiedy sąsiad Miauczyńskiego z pasją powiedział, że kupił nowy "udar" i że w weekend wpadną koledzy i będą sobie dziury wiercić... Ależ szkoda, akurat trzeciego kwietnia będę biegł maraton w Dębnie;-)
Idąc za zdrowym rozsądkiem męża Najlepszej z Żon, która patrząc się prosto w oczy powiedziała mi słonecznego dwunastego marca: "Wybij sobie jutrzejszy wyjazd do Wituni z głowy. Musisz mi pomóc wybrać wykładzinę do sypialni", pobiegłem przez puszczę w odwiedziny do teściów. Przemieszczałem się leśnymi ścieżkami zaprzężony w Cztery łapy i z gębą rozdartą od ucha do ucha. W każdym powiewie wiatru i delikatnym dotyku promieni czuć już było nieuniknione. Wiosna! Wiosna panie sierżancie! Były to radości nieco przedwczesne. Niestety.
III Maraton Gocki 2016 - 3:44:27
No nie, nie padało. No nie, nie wiało za mocno. Było szaro, zwyczajnie szaro, a wszyscy mieliśmy już ogromne apetyty na bieganie w "zielone" i "słoneczne", najlepiej "na krótko". Zacząłem delikatnie, spokojnie. Zacząłem w ten sposób, bo oczywiście musiałem się spóźnić (kto to wymyśla biegi o tej porze roku tak wcześnie?). Kiedy dojechałem do Czerska zadzwoniłem do organizatorów i obiecując, że będę na miejscu za dziesięć minut prosiłem o chwilę zwłoki. Było za osiem dziewiąta. W Wojtalu, urokliwej wsi na skraju Borów Tucholskich skręciłem jeszcze nie w tę mańkę, co trzeba, ale udało się. Dojechałem na miejsce przed wypuszczeniem żądnych potu i pęcherzy na stopach biegaczy ze startowego bloku. Podleciałem do biura, odebrałem numer i gdy towarzystwo ruszyło ja zacząłem przypinać go do bluzy. Luzik.
Dumny jestem z tego, jak mi te maratony mijają. Jakich na trasie poznaję ludzi i jakie budzą oni we mnie emocje. Jaką nadzieją są ci wszyscy naturalni runnersi, których niosą głębokie oddechy i przyspieszone bicia serc. Wszyscy pędzący za własnym celem, stawiający opór przesuwającym się zegarkowym wskazówkom, przeskakującemu sekundnikowi. Jesteście genialni z oryginalnymi grymasami na twarzach, z serdecznymi, odwzajemnianymi uśmiechami i dłońmi podniesionymi w porozumiewawczym geście. Spokojnego tygodnia i do zobaczenia w Dębnie.
Panu konferansjerowi, który był na mecie w Wojtalu bardzo zaangażowany w relacjonowanie, chciałbym uprzejmie zasugerować, żeby na kolejnej mecie kolejnego biegu, który będzie prowadził zaopatrzył się w listę zawodników i witał ich z daleka po imieniu, a nie pytał o nazwisko zaraz za linią mety:-)
Przemkowi Torłop - serdeczne gratulacje z ukończonego niedawno pięćsetnego maratonu. Ave Przemek!
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |