2015-10-05
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| PKO Silesia Marathon 2015 (czytano: 3594 razy)
Wczoraj po raz 22-gi pokonałem dystans maratonu. Tym razem „areną” zmagań były Katowice a maraton nosił nazwę PKO Silesia Marathon. Wybrałem ten maraton z kilku powodów:
-dogodny termin, 3 tygodnie po płockim półmaratonie
-nie za długa odległość od Płocka (300km)
-podobno łatwa trasa…
-szansa na zajęcie dobrego miejsca w „generalce”
-jeszcze w Katowicach nie biegałem!
Pojechałem do Katowic z Karoliną i kolegą klubowym Markiem dzień wcześniej. Odebraliśmy sprawnie pakiety startowe w galerii handlowej Silesia Center, zrobiliśmy rekonesans gdzie start, meta, depozyty i udaliśmy się do hotelu na odpoczynek. Cel na jutrzejszy dzień – walka o miejsce w pierwszej szóstce i o jak najlepszy wynik. Wieczorem zadzwonił brat Mariusz, który odkąd biegam jest moim trenerem. Życzył powodzenia. Czułem się przygotowany do walki zarówno fizycznie jak też mentalnie.
Pobudka 6:00, śniadanie i spacerkiem udaliśmy się na start. Pogoda już o 7:20 była super ale do kibicowania… Było już wtedy 16 stopni a na niebie żadnej chmurki. Zapowiadał się już w tym momencie trudny bieg.
Po rozgrzewce za orszakiem górniczej orkiestry zawodnicy zostali przeprowadzeni na linię startu. Wystartowaliśmy punktualnie o 9:00!
Od razu szybkie tempo narzucili ukraińcy, a zwłaszcza Taras Salo, który samotnie oderwał się od „peletonu” zawodników. Za nim była grupka 3 zawodników (ukraińcy Labziuk i Demyda oraz polak Paweł Nawrot), a następnie ja z ubiegłorocznym zwycięzcą tego biegu – Rafałem Czarneckim. Po kilometrze pokonanym w 3:26 dogoniliśmy wspomnianą grupę. Pierwszą piątkę pokonaliśmy w 17:39 czyli prawie idealnie zgodnie z moim planem. Samotny uciekinier Salo był około 100 metrów przed nami. Dodać muszę, że było na tym odcinku dużo podbiegów co zgadzało się z mapką trasy, którą studiowałem przed biegiem. Po piątym kilometrze był duży zbieg i tempo wzrosło bardzo mocno. Nasza grupa się porwała, niestety zostałem z jednym z zawodników trochę w tyle. Jak się później okazało następna piątka wyszła w 17:27, więc po około 3:30/km. Zakładałem przed biegiem aby nie przekraczać tej prędkości. Mimo mojego szybkiego tempa grupa Rafała Czarneckiego zbudowała sobie nade mną (bo już w tym momencie biegłem samotnie) około 100 metrów przewagi. Według mapki trasy teraz powinno był płasko jak na stole, ale nie było… Co chwilę pojawiała się przede mną kolejna górka, potem zbieg i tak w kółko… Do tego zaczęło wiać i słońce coraz bardziej przypiekać. Było już na pewno powyżej 20 stopni czego większość maratończyków bardzo nie lubi. Na kolejnej piątce utrzymywałem tempo 3:30-35/km i czułem się nieźle. Odległość do grupy przede mną utrzymywała się, a znacznie wzrosła moja przewaga nad goniącymi mnie zawodnikami (około 300 metrów). Na 15 kilometrze pojawiłem się po 52 minutach i 49 sekundach. W międzyczasie zjadłem pierwszy żel. Przez kolejną piątkę nic się w sumie nie zmieniło poza temperaturą, która wynosiła około 23-25 stopni i jeszcze większą ilością wzniesień do pokonania. Wybiegliśmy z Katowic do Mysłowic, gdzie na szczęście było dużo cienia. 20 kilometr minąłem po 1 godzinie i dokładnie 11 minutach, półmaraton pokonałem w 1:14.50. Na 24-tym kilometrze wbiegliśmy chyba na największą górę, miała chyba około 500 metrów długości. Po jej pokonaniu długo nie mogłem odzyskać odpowiedniego rytmu, mimo, że kolejne kilometry prowadziły w dół. Wziąłem drugi żel energetyczny, tym razem z kofeiną. Na 25 kilometrze miałem czas 1:29.58. Cały czas poprzedzająca mnie grupa miała 100-150 metrów przewagi. Oni też podobnie jak ja zaczęli chyba odczuwać trudy biegu.
Na 27 kilometrze przebiegłem przez Nikiszowiec, bardzo ciekawą zabytkową dzielnicę. Na każdym z punktów odżywczych piłem kubek wody, po 25 kilometrze brałem już 2 i to było mało…
Od 28 kilometra komfort biegu odszedł już zupełnie w zapomnienie i zaczęła się walka! Pierwszy raz obejrzałem się za siebie, nie było nikogo w zasięgu wzroku. Trasa była naprawdę piękna, pofałdowana, mnóstwo zieleni, równiutki asfalt. Tylko szybko biec, ale nie było już mocy… Tempo spadło do 3:44-53/km. 30-tkę pokonałem w 1:49.48. Byłem w tym momencie piąty, a nagradzana była pierwsza szóstka. Ta myśl trzymała mnie przy życiu:) Nie mogłem tego popsuć, trzeba było tylko wytrzymać jeszcze 12 kilometrów. Na 33 kilometrze na jednym z zakrętów zauważyłem, że goni mnie jeden zawodnik, miałem już taki kryzys, że stratę 200 metrów odrobił w 2 kilometry i już na 35-tym kilometrze byłem szósty. Czas 2:08.47, pozostało jeszcze 7 kilometrów i już nikt nie może mnie wyprzedzić. Biegnę już w tempie 3:55-4:05, a czuję jakbym truchtał po 6 minut/km. 38 kilometr, zbliżam się do centrum, upragniona meta już za 4 km. Mijam kolejne grupy żywiołowo dopingującym kibiców. Krótko po minięciu jednej z nich słyszę głośny aplauz. Oznaczać może to tylko jedno, ktoś jest już około 100 metrów za mną a ja już biegnę siłą woli. Jestem załamany. Plan z jakim przyjechałem do Katowic to minimum pierwsza szóstka, a tu zanosi się że mogę wypaść z puli nagradzanych 3 kilometry od celu… Na szczęście po chwili okazuje się że zawodnik, który mnie dogania to Kenijczyk… Uświadamiam sobie, że przecież on biegnie półmaraton, którego trasa pokrywa się w końcowym odcinku z trasą maratonu. Dostaję nagle nowe życie:) Pokonuję ostatni duży podbieg na 40 kilometrze. Mam czas 2:31.20. Nikt mnie nie goni, spokojnie, powoli przebiegam ostatnie 2 kilometry i 195 metrów po 4:10/km i dobiegam do upragnionej mety. Wynik 2:39.51 szału nie robi, ale biorąc pod uwagę okoliczności tragedii nie ma.
A najważniejsze w tym wszystkim, poza miejscem w pierwszej szóstce jest zwycięstwo nad swoimi słabościami. Było piekielnie ciężko, ale wytrzymałem!
Następne 35 minut dochodziłem do siebie oczekując na Karolinę. Nie tylko ja zaliczyłem taką „bombę”. Zwycięzca – Taras Salo leżał jak nieboszczyk 20 minut a przybiegł na metę tylko 6 minut przede mną. Zawodnicy, którzy mają życiówki poniżej 2:20 biegali dziś po 2:34-35. Naprawdę było ciężko.
Kolega klubowy Marek wbiegł na metę z czasem 3:09.07 a niedługo potem Karolina z wynikiem 3:14.56. Oboje pobili swoje rekordy życiowe. I to w jakich warunkach! Karola zdobyła 3 miejsce open wśród kobiet! Wielki sukces.
To był jednej z najtrudniejszych moich maratonów, długo pozostanie w pamięci!
A co najdziwniejsze, wczoraj po biegu czułem się jak koń po westernie, a dziś nic mnie nie boli i czuję się jakbym był po zwykłym treningu…
autor zdjęcia: Krzysztof Bartkiewicz, maratonypolskie.pl
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |