2015-09-30
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Jestem maratończykiem (czytano: 1882 razy)
Ale ulga. Przebiegłem maraton. Berlin Marathon. Mój drugi, ale jakby pierwszy. Jestem maratończykiem. Ale po kolei.
W kwietniu ukończyłem maraton w Paryżu. Biegłem przez ponad 33 kilometry, a potem ściana i marsz. Biegło się dobrze, ale po 33. kilometrze patrzyłem jak kolejne limity czasowe przelatują przez palce. Udało się obronić dopiero barierę 5 godzin, a ostatnie metry truchtałem ze łzami w oczach.
Po Paryżu wiedziałem, że ukończyłem bieg maratoński, ale czy go przebiegłem? No właśnie. Koszulki rozdawane na mecie w Paryżu pięknie to kwintowały stwierdzeniem, że jestem FINISHER maratonu, a nie MARATHONER. Ukończyłem bieg, ale nie jestem maratończykiem.
Z takim bagażem doświadczeń lato 2015 miało być okresem przygotowawczym do Maratonu Berlińskiego. Wielkiego wydarzenia, najszybszego biegu maratońskiego (rekordy świata), jednego z sześciu biegów World Marathon Majors, itd.
Ale lato jakie było każdy widział. Gorące jak cholera. W lipcu udałem się w Alpy, ale na Mont Blanc nie weszliśmy, bo zmiany klimatu dosięgły najwyższych gór Europy Zachodniej. Masa nowych szczelin i większa ilość spadających kamieni spowodowały, że wejście na Mt Blanc było oficjalnie zamknięte. Otwarta droga okrężna była trudna, bo nieprzetarta. Wejść się nie udało. Ale za to udało się wejść na inny 4,000-nik, Gran Paradiso we włoskich Alpach.
Pobyt w Alpach dał mi trochę w kość, co pomogło w sierpniowym bieganiu. Inaczej niż przed Paryżem nie martwiłem się o brak treningu, ale obawiałem się efektów przetrenowania. Czyli trzeba było trenować, ale bez przesady przed samym startem. Półmaraton w Dublinie był miły, acz powolny. Ukończyłem go jednak z wielkim uśmiechem; bo kilometry 10-21.1 pokonałem szybciej niż pierwszą dziesiątkę.
Tydzień w Szczawnicy był bardzo ważny, bo zmusił cielsko do dodatkowej pracy. 100 km po górach w tydzień, ten rekord nie zostanie szybko poprawiony. A potem przez sierpień i wrzesień regularnie po kilka biegów (2-3) w tygodniu po 10km oraz długie wybieganie (20-21.1 km) co niedziela. I tak aż do weekendu przed Berlinem. Zdecydowałem się, by tydzień przed maratonem nie biec dwudziestki. W zamian poszedłem na 7-godzinny spacer w góry. Wyszło z tego hikingu 12 km marszu, ale dorwała mnie burza i przemoknięty wracałem do cywilizacji...
Na szczęście żadne przeziębienie mnie nie dopadło. Zastanawiałem się co z bieganiem 30-tek. Większość planów uwzględnia takie długie wybieganie, ale ja uznałem po kilku konsultacjach, że te 30-tki tylko wymęczają organizm fizycznie za bardzo, a psychicznie nic mi nie pomogą, bo już byłem na tak dużych odległosciach.
Były to strzały w 10-tkę. Dobrze, że nie biegłem 30-tki. Dobrze, że nie przebiegłem 700 km w okresie przygotowawczym (tyle mi wyszło przed Paryżem). W Berlinie byłem na fali wznoszącej, a nie opadającej.
Wciąż miałem masę obaw. A największa z nich to taka, czy znowu będzie ściana? Pierwsza dycha spokojnie. Dużo piłem, swobodnie powoli biegłem. Trochę wolniej niż sobie założyłem, ale to nie czas był najważniejszy, tyko samopoczucie. 59 minut. Druga dycha równie dobrze, miło i przyjemnie. 57 minut. Teraz sobie pomyślałem, że zaczyna się bieganie. Skoro półmaraton przebiegłem w 2:02, to wiedziałem, że marzenia o złamaniu 4 godzin trzeba odłożyć na kiedy indziej. Dziś trzeba po prostu przebiec szybciej niż 4:59, czas uzyskany w Paryżu.
Trzecia dycha podobna do poprzednich. 59 minut. Jasne, że trochę zwalniałem, co widać po czasach co 5 km:
5 km - 29:48
10 km - 59:00 / 29:12
15 km - 1:27:53 / 28:53
20 km - 1:56:17 / 28:24
25 km - 2:25:16 / 28:59
30 km - 2:55:32 / 30:16
35 km - 3:26:45 / 31:13
Po 33. kilometrze obawiałem się ściany. Ale nie nadchodziła. Mówiłem sobie, że jeśli jestem w stanie, to przebiegnę jeszcze kilometr. 34. I kolejny, 35. A może uda się jeszcze jeden? 36. Ale po kolejnym chyba stanę. 37. O, jest troszkę w dół, lżej się biegnie, 38 km. Pół kilometra dalej stanąłem i chwilę szedłem. Ale zirytowało mnie, że wyprzedzają mnie nie tylko biegnący, ale i idący. Stwierdziłem, że skoro to nie ściana to po prostu zwolnię, ale będę biec dalej. Mój trucht był w tempie szybciej idących. 39. Irytacja do potęgi. Najbardziej beznadziejny kilometr. Po co komu 39-ty kilometr? Po co on tu, mogła by być już Czterdziestka! O, jest. 40, 41. Ostatni kilometr, podnoszę nogi trochę wyżej, wychodzę z truchtu, biegnę. Wymijam wielu idących i truchtających. W tym okresie wyprzedziła mnie tylko jedna osoba. 42-ty kilometr to Brama Brandenburska. Dwieście metrów i meta.
40 km - 4:02:40 / 35:55
42.2 km - 4:18:27.
Ukończyłem bieg maratoński. Przebiegłem maraton. Poprawiłem rekord życiowy o 40 minut. Pełna satysfakcja.
Po biegu znalazłem kumpla, który bieg ukończył w dla mnie niebotycznym czasie 3:39. Chciał złamać 3:30, nie udało się. Jeden z jego przyjaciół, niebiegający, pyta: dlaczego biegacie?
Dlaczego biegam? To się nadaje na inny wpis do bloga.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Piotr Fitek (2015-10-01,20:15): Gratulacje Piotrze! Tak, jesteś już maratończykiem. I fajnie, że porównałeś oba maratony, widać, że podziało a co nie. Wielu biegaczy katuje się 30 i nie odpoczywa wystarczająco, aby być pełnym energii w dniu maratonu. A o to chodzi, aby być full gotowym do startu. Dobrze zrobiłeś, że i skonsultowałeś, i że podjąłeś taką decyzję z tymi 30. A ściana? To mit i nic więcej. pozdrowienia serdeczne i powodzenia w bieganiu :) Mahor (2015-10-01,22:00): Co to będzie jak utrzymasz taką progresję do następnego Maratonu...:-) pa_welk (2015-10-02,11:35): Gratuluje poprawy wyniku, wygląda na to że biegliśmy ten sam bieg :). Zrobilem 3:40 miałem apetyt na >3:30 - następnym razem ;)
Polecam bieganie i poprawianie wyniku metodą Galloway"a - (kombinacja biegu/marszu - ja biegam 4m:40s i maszeruje 20s - wazne trzeba konsekwentnie zacząc od 1km). Mój naszybszy maraton Gallowayem 3:32 vs tradycyjnie 3:17. Kombunacja biegu z marszem daje 3 efekty: i) zmęczenie nie jest liniowo kumulowane - 20sek pozwala mięśniom odpocząć i odprowadzić kwas mlekowy ii) tętno nie narasta - każde 20sek marszu pozwala je odrobinę obniżyć iii) mentalnie - wiesz że po kolejnym km jest zawsze odrobinę wytchnienia - wszystko składa się na ściane która nie jest tak bolesna.
Polecam i życze dalszych
|