2015-06-08
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| XIX Mistrzostwa Polski Weteranów w Półmaratonie XXXIV Mały Gośliński maraton Weteranów (czytano: 1001 razy)
Kolejny półmaraton zaliczony, tym razem XXXIV Gośliński Mały Maraton Weteranów w Murowanej Goślinie.
Do półmaratonu podszedłem na wielkim luzie mając w pamięci ciężko przeprawę na Biegu Lwa w Tarnowie Podgórnym z wymęczonym czasem 2:00:40.
Założenie było jedno, żeby spokojnie przebiec...a najlepiej odfajkować bieg i szykować formę na wrzesień.
Pobudka 6.30, szybka toaleta, ubieranie, kawa, manatki i do auta. Koło 7.00 wyjeżdżałem z Komornik widząc na niebie ciemne chmury (nie jest źle, lepsze chmury jak żar z nieba).
Czyli będzie OK, bez słońca i upału...da się tak biegać. Już koło Czerwonaka z tych ciemnych chmur zaczęło błyskać a później solidnie lać...była okazja testować nowe opony i odporność na aquaplaning ;)
Jakoś 7.50 na miejscu w Murowanej już tylko lekka mżawka więc spokojnie można było przejść się do biura zawodów i zrobić mały rekonesans po okolicy oraz przebieżkę.
Nastrój miałem coraz lepszy mimo, że kawa słabo radziła sobie z pobudzeniem organizmu, a pogoda była zagadką, błyskało, grzmiało ale nie padało.
W między czasie jeszcze była chwila posiedzieć w aucie na obowiązkowego banan, batonik i lekturę książki Wojtka Cejrowskiego (takie wyciszenie się przed biegiem).
Koło godziny 9.30 większość biegaczy zebrała się przed szkołą i za orkiestrą dętą przemaszerowaliśmy na linie startu. Tutaj było trzeba jeszcze zrobić mały fortel i szybki sprint do toi toi przed innymi zawodnikami :)
Chwilę przez 10.00 odegrano Mazurka Dąbrowskiego i START. Jak plan zakładał początek spokojnie na luzie, delektując się biegiem i towarzystwem starych wyjadaczy biegowych co już nie jedno w życiu przebiegli :)
Jakość 15 min po starcie chmury się otworzyły i zaczęło lać! I już do końca bardziej lub mniej lało. W życiu jeszcze tak nie zmokłem, można to porównać do stanie w ubraniu pod prysznicem z 2 godzinki.
Ciuchy były ciężkie od wody, buty wesoło chlupotały a z czapki skapywała mi woda...wszystko totalnie mokre!
Ale o zgrozo humor mi dopisywał a bieg sprawiał coraz większą frajdę, z kilometra na kilometr coraz lepiej. Tak po 6 km poczułem, że maszyneria się rozgrzała, lewe kolano odpuściło. Każdy kolejny kilometr już tylko lepiej. Dodatkowo chyba co 3 km były rozstawione "wodopoje" z izo i wodą....i to jest to co uwielbiam. Izo zapite wodą i jazda dalej. W dodatku super szybko uwijający się wolontariusze tak, że nie trzeba było się wybijać zbytnio z tempa (wielkie podziękowania dla tych małych-wielkich bohaterów każdego półmaratonu).
Ogólnie starałem się kontrolować tempo tak do 4 km później już nie szło, przez ulewny deszcz nie mogłem nic odczytać na zegarku, jedynie co to widoczny był puls a ten starałem się trzymać na poziomie 160.
Tak więc biegłem na luzie, co będzie to będzie byle do przodu nie przejmując się w ogóle czasem.
Niestety po 13 kilometrze przegrałem z naturą nieubłaganą i było trzeba zrobić szybki pitstop w lesie (ale bez spinki w końcu bieg na luzie może stracić ten czas, nie będę przecież zwilżał i tak już przemoczonych ciuchów :)
Lecę dalej, nadrabiam stratę i wyprzedzam zawodników...deszcz nie przestaje lać.
Koło 18 kilometra dojrzałem, że mam czas coś koło 1 godziny i 40 minut dokładnie nie szło zobaczyć. W pierwszym momencie pomyślałem, że wyłączyłem stoper i czas nie leci, nie możliwe żebym miał taki czas...no ale cyferki leciały do przodu. Szybki rachunek w głowie i jedna myśl LECĘ NA ŻYCIÓWKĘ :)
To mi dodało skrzydeł! Był 18 km, był dobry czas, sił sporo, trzeba ciągnąć dalej (choć w głowie zaraz pojawiła się obawa, że może się skończyć paliwo i będzie chodzony).
Ale co tam w końcu bieg na luzie LECIMY! Przeskakując kolejne kałuże, przybijając piątki zaskoczonym i zmoczonym kibicom, połykałem kolejne metry.
Po przekroczeniu tabliczki 20 kilometra nie było już zmiłowania tempo podkręciłem, zacząłem wyprzedzać zawodników (w sensie 2-3 bo to w końcu mały bieg) i już tylko ostatnie zakręty do mety.
Na samą metę wpadłem w iście sprinterskim tempie, z czasem 1:55:41 (netto) :)
Nie byłem w stanie uwierzyć, że tak się ten bieg potoczył z bananem na twarzy przyjąłem medal i gratulacje od burmistrza Murowanej Gośliny i czym prędzej udałem się coś napić i podzielić dobrą nowiną z rodziną.
Bieg REWELACYJNY. Jest rekord, była fajna trasa, byli super biegacze...czego chcieć więcej?
Chyba tylko szybkie powrotu za rok by znów zawalczyć!
Do teraz nie wiem czemu ten bieg aż tak dobrze się potoczył, co się przyczyniło do tego. Pewnie trzeba będzie przeanalizować całość.
Wydaje mi się (tak na gorąco analizując), że połączenie izo i wody na trasie daje fes kopa (tak samo było na połówce w Poznaniu).
Pogoda mimo, że deszczowa też dołożyła swoje 3 grosze.
No i brak tłumów na trasie nie trzeba było lawirować między biegaczami i tracić siły.
Za tydzień półmaraton w Grodzisku...tutaj to naprawdę lecę na luzie i zapewne walczę o przetrwanie w mega upale
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |