2015-03-09
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Pies na bieganie, czyli Dzień Kobiet (czytano: 1310 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://czestochowa.gazeta.pl/czestochowa/1,35271,17496577,158_psow_wyrwalo_sie_ze_schroniska__Potem
Po pięciotygodniowej przymusowej abstynencji biegowej powoli wracam do życia!
Zaczęłam spokojnie, od spacerów z kijkami, potem była niespełna pięciokilometrowa przebieżka. Och, jak cudownie, moje ciało pamięta jeszcze co robić! Nogi niosłyby aż na koniec świata... ale cóż, płuca jakby lekko odmawiają współpracy :( Nieważne, i tak jest pięknie. Dobrze, że jeszcze komary się nie wylęgły, bo z pewnością nabrałabym ich sporą porcję na moje wyszczerzone kły. Wyszczerzone z radości biegania :), no dobrze, z powodu problemów ze złapaniem oddechu trochę może też.
W piątek było już na liczniku ponad 8 km. Musiałam wypróbować moje nowiutkie buciki. Test zdały śpiewajaco, same niosły!
W sobotę ubrałam z powrotem starsze obuwie - to z Lidla na trudny teren. Był po temu powód. Wreszcie bowiem udało mi się zrobić to, na co miałam chrapkę już od dawna, czyli pobiegać z pieskami ze schroniska. Akcję zapoczątkowali częstochowscy Zabiegani, my poczatkowo tylko wirtualnie im kibicowaliśmy. W końcu Kasia nie wytrzymała i dołączyła do ekipy pieskobiegaczy, a po niej inni.
Trzy lata temu odszedł od nas na zawsze nasz wspaniały przyjaciel - berneńczyk Fermat. To nie był "pies na bieganie", a jeśli już to nadawał się tylko i wyłącznie do sprintów. O tak, w tym był niezły! Bardzo lubił ukrywać się ze złośliwym uśmieszkiem za murkiem koło domu i wypadać zza niego całym pędem, gdy otwierałam furtkę. Zanim przebiegł te 35 metrów, które nas dzieliły, zdążałam tylko wrzasnąć "NIEEEEEE" i już miałam w objęciach 60 kg ubłoconego szczęścia... Na dłuższe dystanse raczej nie biegał, ale przebył z nami setki kilometrów w Alpach. Bez niego mój świat nigdy nie będzie już taki sam. Nie można go zastapić innym psem, co nie znaczy, że nie pragnęłabym mieć jakiegoś psa. Niestety, jesteśmy w takim momencie życia, kiedy nie byłoby to rozsądne i odpowiedzialne. Niemniej to, iż wie się, że czegoś nie można zrobić, nie oznacza przecież, że przestaje się tego pragnąć.
Toteż obawiałam się odrobinę wizyty w schronisku dla zwierząt. Dokładnie rzecz biorąc obawiałam się, że zbytnio zapragnę zabrać ze sobą jednego z psów. Okazało się jednak, że ich liczba mnie przytłoczyła i na tyle skupiłam się na wykonaniu zadania, że nie myślałam już o niczym innym. Pieski okazały się zadbane (na tyle, na ile to możliwe w takich warunkach), dobrze odżywione i bardzo spragnione ruchu.
Zatem już pierwszy piesek połączony ze mną smyczą natychmiast po otworzeniu kojca ruszył przed siebie, ile miał siły w łapach, nie bardzo zważając na ciągnący się za nim ogon, czyli mnie.Z czasem jakoś się dogadaliśmy, ale lekko nie było. Drugi piesek też był niemały i też rwał się do biegania, ale poza niemiłym incydentem przy wyjściu z kojca, kiedy to wdał się w awanturę ze swoim kolegą, był łatwiejszy do opanowania. Za to trzeci piesek (a właściwie suczka)... też był niemały. :) Śliczna, puchata sunia, tylko z nadmiarem energii i wyraźnym przerostem ambicji. Otóż stworzenie owo musiało być zawsze na czele grupy! Gdy tylko inny piesek próbował ją minąć nabierała drugiego przyśpiesznia kosmicznego i jak rakieta ruszała przed siebie, a ja chcąc-nie-chcąc za nią. Gdy już wysforowałyśmy się na prowadzenie, zwalniała, albo, co gorsza, nagle hamowała, a ja wpadałam w jej zad. Po "spacerku" z nią padłam na nos. Miałam już za sobą ponad 7 km biegów interwałowych i czułam, że ramiona mam lekko powyrywane ze stawów. Trening zabójczy. Ale było warto i przy najbliżeszj okazji pojadę tam znowu!
W niedzielę zwlokłam się z łóżka przekonana, że mam około dwóch tysięcy nadwyrężonych mięśni. A przecież nie można było spocząć na laurach (zwłaszcza, że żadnymi laurami akurat nie dysponowałam). Trzeba było podjąć decyzję, czy dzik, czy rajd "Cztery kobiety na K2", czy maraton zumbowy w Żarkach, czy Dzień Kobiet w Koszwicach. Osiołkowi w żłoby dano ... i wszystko kusi. Ostatecznie padło na Koszwice. O decyzji przesądziła herbatka malinowa z cynamonem serwowana przez uroczych gospodarzy oraz (jeśli o mnie chodzi) fakt, że bieg był tylko na pięciokilometrowej trasie. Co prawda to i tak wydawało mi się w tym momencie bardzo dużo!
Nie tylko nas skusiła malinowa herbatka i wspaniała wiosenna pogoda. Przed koszwicką karczmą zebrało się prawie 250 biegaczy i nordikowców. Nie wiem, jak gospodarze potrafią to zrobić, ale nawet przy tej liczbie uczestników, impreza miała rodzinny, kameralny, piknikowy charakter, co nie znaczy, że nie było ostrej rywalizacji na trasie. Aby nie zanudzać, powiem tylko, że udało mi się dotrzeć do mety, choć na czwartym kilometrze prawie musiałam się zatrzymać, żeby przestać rzęzić i złapać normalny oddech :( Szybko jednak doszłam do siebie pokrzepiona herbatką i drożdżówką. Kasia odebrała niebanalną statuetkę i fiołka w doniczce za trzecie miejsce wśród nordiczek i tak oto nie na tarczy, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku mogliśmy wrócić do domu i zakończyć pracowity weekend.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Inek (2015-03-09,21:29): Należą Ci się Joasiu wielkie brawa za ten weekend.. i życzę Ci dużo zdrowia :) Varia (2015-03-09,21:56): Serdecznie dziękuję :) Piotr Fitek (2015-03-10,21:35): Asiu, fajnie, że już wracasz na biegowe ścieżki :) rozważnego i spokojnego powrotu :) Akcja z pieskami super :) Varia (2015-03-11,16:00): Dziękuję i obiecuję, że akcja nie będzie jednorazowa :)
|