2015-01-04
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Ta ostatnia niedziela, czyli rodzinne pokonywanie zamieci (czytano: 956 razy)
Raczej nie jestem aktywnym blogerem, ale w trakcie niedzielnego treningu poczułem nieodpartą chęć podzielenia się z innymi moimi biegowymi przeżyciami. Bo ten trening był wyjątkowy przede wszystkim ze względu na pogodę.
Jakiś czas temu założyłem sobie, że w niedzielę spróbuję machnąć ponad 20 km. Szaleństwo wiem, ale tak sobie ubzdurałem. Na dodatek namówiłem na tą wycieczkę moją żonę (namówiłem to złe słowo, Agnieszki nie trzeba namawiać). Niedziela przywitała nas śniegiem i o ile do południa wypogodziło się, to już w chwili kiedy mieliśmy wystartować, czyli koło 14 znów zaczęło padać.
Jeżeli mnie pamięć nie myli to chyba po raz pierwszy miałem okazję biegać po śniegu, a już na pewno biegać w padającym śniegu. Agnieszka była po sobotnim bieganiu i jak sama mówiła spróbuje mi towarzyszyć, ale w wolnym tempie. Może nawet zawróci wcześniej. Nawet mi to pasowało, pomyślałem sobie że wrócę razem z nią ( i z twarzą:)) . Padający w twarz śnieg zadania nie ułatwiał. Do tego coraz bardziej zaczynało wiać. W lesie było jeszcze znośnie. Jednak na otwartym terenie wiatr błyskawicznie obniżał moje zapędy biegowe. Kilometry mijały, a Aga jakoś nie zawracała.
Gdy zaczęliśmy podbieg z Żarek pod Wysoką Lelowską (8 kilometr)przyszedł Armagedon (tak wtedy myślałem). Zaczęła się taka zadyma śnieżna, że trzeba było przymykać oczy. Nieśmiało rzuciłem do Agnieszki „To co zawracamy”. Niestety nie doczekałem się odpowiedzi (chyba mnie nie usłyszała w tym wietrze). Chwilę później gdy właśnie mijaliśmy ostatnie miejsce gdzie mogliśmy sobie skrócić trasę i wrócić do domu usłyszałem tylko „To co dajemy dalej”. Starczyło mi sił tylko na skinienie głową.
Wdrapaliśmy się na Wysoką i o dziwo przestało sypać. Bieg znów stał się przyjemny (może dlatego że było z górki). Przez kolejne kilka kilometrów można było nawet pogadać. Gdy dobiegaliśmy do Masłońskiego znów zaczęło sypać. Tym razem śnieg był dużo grubszy i bardziej mokry. Do tego wiało w twarz. Z utęsknieniem czekałem jak wreszcie skręcimy w lewo w stronę Żarek Letniska, żeby przestało wiać w oczy. Gdy wreszcie skręciliśmy okazało się.... że ścieżki rowerowej nikt nie odśnieża !!!! Pokrywa śnieżna była bardzo gruba i świeża na domiar złego cały czas sypało. Zrobiło się ciemno. Widoczność była zaledwie na kilka metrów, a my dalej biegliśmy. Światła jadących z przeciwka samochodów pojawiały się nagle w zupełnie niedalekiej odległości. Myślałem nawet, że może wreszcie któryś z kierowców się zatrzyma i zapyta czy czasem nas gdzieś nie podrzucić, ale nic z tego. Później uświadomiłem sobie, że pewnie nas w tej zadymie nie widzieli, a jeżeli nawet dostrzegli to na pewno pomyśleli że jesteśmy polarnikami, którzy trenują przed wyprawą na jakiś biegun.
Gdy dobiegaliśmy do domu nagle niespodziewanie się wypogodziło. Licznik pokazywał niemal 21 kilosów i muszę przyznać, że byłem szczęśliwy, szczęśliwy że wreszcie jestem w domu. Gdyby nie Aga to pewnie przy tej pierwszej zadymce dałbym za wygraną, ale w niedzielę „męska duma” nie pozwoliła mi odpuścić. I dobrze. Dziwne jest jednak to, że mimo tych wszystkich przygód jeżeli znów ubzduram sobie zrobienie kolejnego dłuższego wybiegania, to nawet jeżeli będzie sypać śnieg, czy może nawet padać to ruszę w teren. Dziwne, czy nie?
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Varia (2015-01-20,13:41): My podobną trasę przebiegliśmy w sobotę, wtedy jeszcze pogoda była idealna :) Niemniej podziwiam - dzień po trudnym biegu w Mysłowicach zrobić sobie półmaraton! janochapiotr (2015-01-20,21:18): Mała pomyłka, tekst o zamieci dotyczy niedzieli 4 stycznia. Po sobotnim biegu w Mysłowicach był czas na odpoczynek
|