2014-10-22
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Bieżnia czasu (czytano: 998 razy)
Słońce chowało się już za drzewami. To chyba nie były zbyt wysokie drzewa, w zasadzie mogły to być tylko krzaki... ale rosły za płotem w pewnej odległości od ulicy i pewnie stąd to złudzenie... W każdym bądź razie Słońce zachodziło i wyglądało jak dojrzała pomarańcza, albo jak plażowa piłka i nie świeciło już mocno, bo przez chwilę, przez ułamek sekundy, patrzyłem się bezpośrednio na samą jego tarczę. Zjeżdżaliśmy Jawką z Kopernika w Piastowską. Na łuku drogi pod kołem skutera zaszeleszczał piasek, mocno wtulałem się w plecy ojca trzymany przez mamę, która siedziała za mną. Wracaliśmy z działki, z ogródka... mieliśmy takowy. Żeby się do niego dostać pieszo trzeba było pokonać 102 schody i pomimo, że nie było to daleko od domu wolalem, gdy tato zabierał mnie tam skuterem. Było ciepło... to mógł być sierpień 1979 roku... Gdzie była wtedy moja starsza siostra?
Przebiegłem trzecie okrążenie po stadonie Agrykoli, minąłem bramkę piłkarską ustawioną po zewnętrznej stronie bieżni i grupęrozgrzewających się biegaczy, chyba ze szkółki Zwierza, ćwiczących na tartanie po stronie Armii Ludowej (bez względu jak to teraz zabrzmiało...). Przymknąłem oczy tak, że widziałem tylko zarys pasa, którym biegłem i...
Podjeżdżaliśmy z tatą pod przedszkole. Uwielbiałem jeździć z nim sam, to znaczy jako jedyny pasażer, bo wówczas sadzał mnie na skuterze przed sobą i swoimi krótkimi kikutkami sięgałem do kierownicy. W przedszkolu leżakowaliśmy. Nie ciepiałem tego. Męczarnią było zasnąć, a gdy już to się udało pani nas budziła. Nie pamiętam jaki wzór miałem na piżamce... jakieś niebieskie misie na białym tle. Chyba. Jak chodziliśmy na sikanie Seweryn ściągał spodnie do samych kostek, nie tak jak my - prawdziwe chłopaki. Bawiliśmy się na przedszkolnym podwórku. W co się bawiliśmy? Jak to w co? W wojnę. To mógł być kwiecień lub maj 1980 roku.
Zaliczyłem kolejne okrążenie. Patrząc przed siebie zaklinałem czas, aby pozwolił mi przedostać się dokładnie do konkretnego roku i... krok po kroku...
Dzięki temu, że miałem cud jasną czuprynkę z łatwością negocjowałem z kumplami, że to ja odgrywałem postać Janka Kosa z CzterechPancernych. Czołgiem bywało wszystko: drabinki na placu zabaw, kilka krzaków, skrzynki oparte o balkon na parterze, stół, koc i kilka krzeseł. Żyłem jak Janek, mówiłem jak Janek, moja bokserka była Szarikiem (bo Szarik podobno w rzeczowistości był suczką)... Taki był chyba cały rok 1981.
Czwarte okrążenie i łyk wody. Ominąłem jakiegoś biegowego marudera i zacząłem zastanawiać się nad kolejnym rokiem życia, nad choć jednym z niego wspomnieniem...
Padał deszcz, ciepły deszcz w zasadzie przez cały czas naszego spaceru do Jaskini Niedźwiedziej. Byłem podekscytowany, ale bardziej niż speleologią i stalaktytami chyba tym, że w Lądku, gdzie moja mama była w sanatorium poznałem w windzie kosmonautę! Ciekawe gdzie mam ten autograf Hermaszewskiego... Wyjeżdżając do tego sanatorium mama, żebym nie tęsknił, dała mi pluszowego misia, którym dziś opiekuje się moja córka. Odwiedzić mamę pojechaliśmy naszym pierwszym samochodem - Syrenką. Łaciatą Syrenką, bo przygotowywaną do malowania. Tak, to była dojrzała wiosna, maj 1982 r.
Piąte okrążenie zaliczone. Szósty stadion...
We wrześniu 1983 r. rozpocząłem regularne treningi w powstrzymywaniu oddechu... poszedłem do szkoły, której dyrektorka - znajoma mamy i posiadaczka ogromnego biustu - uwielbiała mnie przytulać na przywitanie. Z trudem, ale uszedłem z życiem. Z trudem, bo jakoś nie chciało mi się rosnąć i moja twarz przez dobre trzy lata pozostawała na wysokości piersi pani dyrektor.
Zastanawiając się jak zachowałbym się teraz w podobnej sytuacji kolejny raz minąłem bramkę i zacząłem siódme kółko.
Michał W. był jednym z moich lepszych kumpli, dlatego gdy przyszło do zajmowania ławek w klasie po powrocie z wakacji postanowiliśmy usiąść razem. Zauważyłem przez ramię, że Michał pisał wielkie "M" zaokrąglając wszystkie kąty i sposób ten przypadł mi bardzo do gustu. Przypadał, aż do powrotu do domu i odrabiania zadania - pisania szlaczków. Gdy oddałem mamie zeszyt do sprawdzenia ona zapytała "co to za cyce" i krągłości "M" przestały mi się już podobać. Z tego też powodu dostałem pierwszą uwagę od wychowawczyni mojej Janiny niejakiej przesympatycznej, bo szczerze odpowiedziałem koledze dlaczego już nie piszę takiego "M" jak on, no... i on się uniósł. To musiał być wrzesień albo październik 1984 r.
Myśli odłączone od ciała pływały po odległych oceanach powodując, że niekiedy miałem problemy z reagowaniem na rzeczywistość, ale żeby nie stracić rachuby pokonanych okrążeń dalej wyszukiwałem wspomnień. Okrążenie ósme.
Koledzy z bloku zawołali mnie w WAŻNEJ sprawie do piwnicy. Tak, był taki okres w naszych zabawach, że łaziliśmy po piwnicach albo, tzw. "dziurkach" - kto kiedykolwiek mieszkał w bloku z wielkiej płyty powinien skojarzyć o co chodzi. Cholerna wata szklana... Wyszedłem zza rogu, a na przeciw mnie stał kolega z wycelowaną we mnie radziecką pepeszą. Chyba się wtedy nie posikałem, ale z pewnością nie było mi do tego daleko. Sprzętów takich jak karabiny, elementy mundurów, hełmy czy bagnety to mieliśmy masę, bo wystarczyło pogrzebać w ziemi za blokiem, ale nigdy nie widziałem tak dobrze zachowanego egzemplarza. Rok 1985 to był też czas zmiany Syreny na Fiata 125p, z którym mój tato lubił spędzać wolne popołudnia i wieczory w garażu. Zazwyczaj jak się coś zepsuło ambitnie przystępował do samodzielnych napraw, które kończyły się zaproszeniem znajomego mechanika, bo po złożeniu naprawionej części zawsze zostawały jakieś wolne elementy.
Okrążenie dziewiąte.
Odkrycie Wyścigu Pokoju i wyczyny Lecha Piaseckiego w 1985 roku spowodowały, że... rok 1986 i okrążenie dziesiąte na Agrykoli to wspomnienie świetnej półkolarzówki z bydgoskiego Rometu. Cholernie łatwo psuły się w niej przerzutki... Mimo to: gdzie miałem iść, tam jechałem na rowerze. Nawet rodzinne wyjazdy za miasto - nad jezioro, na grzyby - kojarzą mi się z twarzą mojej siostry w tylnym oknie samochodu, którym reszta rodziny jechała przede mną. Rower był moim całym życiem!
Okrążenie jedenaste.
Wakacje 1987 roku i szał gier planszowych - wszystkie przedsionki klatek schodowych okupowane były przez graczy, najczęściej był to Monopol, albo wszelkie mutacje tej gry - jakieś eurobiznesy, kosmobiznesy.
Okrążenie dwunase - mama przywiozła mi z Niemiec jamnika, taki radiomagnetofon. Wcześniej miałem Kasprzaka na licencji Grundig"a, a jeszcze wcześniej szpulowy radiomagnetofon Unitry. W domu był też adapter i moja ulubiona płyta Afrika Simone... Razem z jamnikiem dostałem kilka puszek coca-coli, które po wypiciu mogłem "shandlować" za resoraka. Była ósma rano, może w pół do dziewiątej, kiedy wyszedłem z psem na spacer i zabrałem jedną puszkę napoju ze sobą. Niedziela. Po podwórku przelatywały takie suche, okrągłe krzaki jak w westernach, pomiędzy blokami gwizdał wiatr. Żywej duszy. Cisza. Aż do chwili, kiedy otworzyłem puszkę coli - nie wiem skąd - spod ławek, kamieni, zza słupów zaczeli wyłaniać się moi bliżsi i dalsi koledzy i nie wiem, czy zdołałem upić łyk z tej puszki...
Okrążenie trzynaste.
W 1989 roku leżałem w szpitalu. Tydzień. Nic poważnego. W zasadzie to czułem się wyśmienicie... Pomimo mojego świetnego samopoczucia musiałem leżeć. W telewizji wciąż były tylko dwa programy, przerwy w nadawaniu, wieczorny film "dla drugiej zmiany" puszczany przed południem, a tak to tylko jakieś programy dla rolników... poza tym nie było pilotów!!! Kolorowe gazety dla młodzieży miały dopiero się pojawić w kioskach i... w ten sposób odkryłem przygody Tomka Wilmowskiego w książkach Alfreda Szklarskiego.
Czternaste kółko, cztenasty rok życia...
Też byłem chory, to była końcówka roku szkolnego 1989/90, jakaś czerwcowa niedziela. Pamiętam scenę: stałem w oknie w pokoju starszej siostry i rozmawiałem na migi z koleżanką, sympatią moją Anetą ciemnowłosą, która przyszła zapytać, czy pójdę z nią na popołudniową mszę... takie randki uskuteczniałem:-)
W piątki z zasady idąc do szkoły szedłem po kolegę mieszkającego w rzędowym domku. Pewnego razu nie zastałem nikogo - kumpla spotkać miałem już na szkolnym korytarzu. Powiedziałem mu, że byłem po niego, on, że wyszedł wcześniej, bo rodzice poprosili o załatwienie jakichś spraw przed lekcjami. W drzwi - mówię - macie włożoną kartkę. Tak - odpowiedział - rodzice nie wzięli klucza, więc im napisałem, że jest schowany pod wycieraczką. Głupi?! - krzyknąłem. - Przecież jak ktoś to sprawdzi to wam dom okradnie! Nie bój się - powiedział ON z największym spokojem - tak ją włożyłem między drzwi a framugę, że się jej nie da wyciągnąć...
Na piętnastym okrążeniu skojarzenie z czternastym było nieuniknione - koniec kolejnego roku szkolnego, czerwiec 1991, koleżanka posiadła wiedzę, że jej tato w biurku w gabinecie przechowuje dwa odważne filmy... coś więcej niż erotyczne... W czwartki lekcje zaczynaliśmy o 9:50, a że magnetowidy wciąż były mało popularnym luksusem, naturalną więc decyzją było spotkanie całej paczki u Zbycha... Konsekwencją porannego seansu była seria opowiadań autorstwa mojego przyjaciela odczytywana na przerwach w gronie podekscytowanych gówniarzy. Adrian Mole mógł się schować. To była taka nasza podwórkowa wersja Cudownych lat...
Na szesnastym okrążeniu podniosłem tempo, zmieniłem tor na wewnętrzny - zaczęło kropić i na stadionie trochę się przerzedziło. Dochodziła dwudziesta pierwsza, robiło się chłodno. Naciągnąłem kaptur na głowę i...
Przypomniałem sobie biwak integracyjny pierwszej humanistycznej z mojego pierwszego liceum. Wrzesień 1992 roku. Było ciepło, lato nie odpuszczało zupełnie jak w tym roku. Z klasowego wyjazdu poza tym, że zobowiązałem się do ugotowania obiadu dla całej grupy pamiętam, że małą paczką poszliśmy popływać w jeziorze. Oficjalnie wychowawczyni, Latoya, nam tego zabroniła, więc wyszliśmy poza ośrodek i odeszliśmy - w naszej ocenie - wystarczający, bezpieczny dystans. Jakie było nasze zdziwienie, gdy jak tylko wypłyneliśmy poza zatoczkę znaleźliśmy się vis a vis pomostu, po którym spacerowały nasze nauczycielki... Pędziliśmy do pokoju, wchodziliśmy do niego przez okna, na mokre ciała wciągaliśmy ubrania, żeby tylko móc ukryć naszę samowolną kąpiel wierząc, że nas nie poznały i uda się nam uniknąć odpowiedzialności. W chwili, w której weszła do nas Latoya leżeliśmy rozparcelowani po pomieszczeniu i każdy był wyjątkowo zajęty, zbyt zajęty, żeby unieść choćby głowę i sprawdzić kto przyszedł. Zachowanie naganne na koniec roku nas nie ominęło.
C.D.N.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu paulo (2014-10-23,14:16): Fajne te wspomnienia :) Na początku myślałem, ze to Twój sen :), ale nie. Super ujęta przeszłość!
|