2014-02-17
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Tatry zimą (czytano: 1315 razy)
W piątek siódmego lutego dojeżdżałem właśnie do Krakowa w drodze do Zakopanego. Po raz pierwszy w tym roku miałem okazję odwiedzić tą "Zimową stolicę Polski", jak się szumnie reklamuje.
Pamiętam moje początki z Tatrami w moim dorosłym życiu. Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, chyba dlatego że nadal byłem pod wpływem wyjazdu w Bieszczady i trudna technicznie wycieczka na Rysy nie zachwyciła mnie jakoś szczególnie. Potem był jeszcze jeden "ciepły" wyjazd, i jeden już prawie zimowy, bo pod koniec listopada. Wtedy Tatry zaczęły mi się na dobre podobać, szczególnie ich zachodnia część, już dość przezemnie schodzona. Jestem wdzięczny Agi, że mnie zaraziła tą tatrzańską pasją. A także Jackowi i Dorocie za pożyczanie raków, jakże przydatnych na większych wysokościach.
Wracając do ubiegłoweekendowej eskapady, do Zakopanego dojechaliśmy na 23. Szybkie pakowanko i spać, a na jutro plany niejasne, na pewno Kasprowy.
Wyruszyliśmy z Kuźnic o 8:30, przez Dolinę Jaworzynki do schroniska Murowaniec, tam pierwszy postój. Po drodze szlak oblodzony, niezbyt dobrze sprawowały się szalenie drogie buty Agi marki Hanwag. Moje taniutkie keczułki niewiele lepiej. Potem nasz szlak prowadził w kierunku przełęczy Świnickiej. I tu zaczęły się schody, za czerwonymi Stawkami zakładamy raki, zresztą nie tylko my. Zaczyna się strome podejście, idę, a właściwie czołgam się, praktycznie w pozycji horyzontalnej. Kilkunasto kilowy plecak zaczyna ciążyć, a tętno rośnie. Idziemy za grupą kilku osób, w końcu gubimy szlak. Śnieg zakrywa wszelkie oznaczenia. Za przykładem innych posuwamy się w górę żlebem. Później dowiaduję się od Agi, że takie zachowanie jest skrajnie nieodpowiedzialne, ale skąd ja mam takie rzeczy wiedzieć? Jestem pierwszy raz zimą w wysokich górach.
Po morderczym i stresującym podejściu wchodzimy na grań. Całkiem niedaleko przełęczy Świnickiej. Trójka chłopaków za którymi szliśmy, którzy torowali nam drogę, idą na Świnicę. My z braku czasu i czekanów wracamy czerwonym szlakiem w kierunku Kasprowego. Na szczęście , jest już łatwo i prawie z górki. Nabieram trochę pokory do gór zimą, teraz wiem że nie można być zbyt długo kozakiem.
Bez większych perypeti dochodzimy na zatłoczony Kasprowy i po krótkim wypoczynku w Dominium schodzimy zielonym, znowu dość oblodzonym szlakiem, przez Myślenickie Turnie do Kuźnic. Wracamy do Zakopanego i idziemy na pizzę.
Następnego dnia wstajemy wcześniej, by już o 7:30 ruszyć z Kuźnic niebieskim szlakiem do Hali Kondratowej. Drugie śniadanie w dość zatłoczonym schronisku, gdzie śpiący tam ludzie dopiero zaczęli spożywać pierwszy posiłek po przebudzeniu. Ruszamy dalej w kierunku przełęczy pod Kopą Kondracką, gdzieś w połowie drogi zakładając raki. Śnieg jest ładnie zmrożony, pełen jednak powietrza i raki wchodzą jak w masło. Po drodze nie szukam szlaku, idę na krechę prosto pod górę, niekiedy wspomagając się rękoma, dzięki temu mam wrażenie że biegnę pod górę. Tętno też fajnie wysokie. z przełęczy idziemy na Kopę Kondracką, gdzie spotykamy trójkę turystów, obfotogafowujemy się nawzajem i ruszamy w dalszą drogę, oni na Giewont, my w kierunku Ciemniaka. Po drodze przechodzimy przez Małołączniak i Krzesanice. Na ciemniaku postanawiamy nie wracać się uciążliwą drogą przez te wszystkie szczyty, ale zleźć na dół w kierunku doliny Kościeliskiej. Szybko po rozpoczęciu drogi powrotnej trzeba było zdjąć raki - śniegu mniej niż przy naszym poprzednim pobycie w tym miejscu w drugiej połowie listopada. Zchodziliśmy po kamieniach, gęsto przystrojone lodem skuecznie utrudniającym schodzenie. Dalej jest jeszcze gorzej, staramy się iść po trawie, poboczem szlaku. Po drodze kilka pół zlodowaciałego śniegu, po którym ledwo przechodzimy. W jednym miejscu nawet ześlizguję się kilka metrów w dół - jest niebezpiecznie, ale nie chciało nam się zakładać bez przerwy raków. W końcu schodzimy na dół, gdzie napotykamy na tłumy turystów. Jednak dobrze wejść wyżej i nacieszyć się chwilami poza ludzkim tłumem.
Wracamy busem do Zakopanego, zjadamy pizzę i idziemy do kościoła na Krupówkach, w którym widać, że mamy sezon, tłumy jak na jakieś święta.
Następnego dnia jestem lekko obolały, nie biegam z powodu "zakwasów". Byle spacer po górach potrafi mnie rozłożyć.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |