2013-12-16
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| KRY-niczny KRY-zys (czytano: 1504 razy)
WSTĘP
Od lat rywalizujemy ze sobą i wiem, że dziś znów się zmierzymy. Miesiące przygotowań, tysiące kilometrów, hektolitry potu a ja jestem pewny, że i tym razem zwyciężę. Już niejednokrotnie byłem górą, lecz mnóstwo razy też przegrałem z moją odwieczną rywalką „silną wolą”. Tym razem pokażę, że ja, znienawidzony przez wszystkich ultrasów „KRYZYS” odniosę sukces! Tym razem na malowniczej „setce” w Krynicy.
I
„Nie mam tu jeszcze czego szukać”
Ruszam z moim partnerem o 4 nad ranem z Krynickiego deptaka. Wyspał się. Jest dobrze przygotowany ale ja wiem, jak go zaskoczyć. To jest jego trzeci bieg Ultra i dwukrotnie wygrała „silna wola”, teraz jej na to nie pozwolę. Mam swoje sposoby.
Wystartowaliśmy. Biegnie równym tempem, nie szarżuje. Na Jaworzynę spokojnie wbiega spokojnie, bez nerwów. Jest dość ciemno i nie dostrzegam jego miny, nie widzę jego zmęczenia, ale to dopiero początek. Na szczycie piękny wschód słońca zapiera dech w piersiach. Nie mam jeszcze czego tu szukać więc podziwiam widoki. Lecimy w dół do pierwszego przepaku. Po drodze obserwuję malownicze tereny utopione w porannej zorzy. Mój partner nieźle się odżywia, a to mi wcale nie pomaga.
II
„Tajemna broń”
Jestem pełen obaw, bo jestem dalej bezrobotny. Zazwyczaj już miałem okazję się wykazać a dzisiaj jest inaczej. Muszę użyć swojej podstępnej broni: „braku koncentracji” Teraz można spróbować. Więc do boju!
I proszę bardzo, 30 kilometr i zaliczona pierwsza przeszkoda. Prosto czubkiem buta w potężny konar. Mój partner zwija się z bólu. No i co mój miły, masz jeszcze ochotę na kolejną rundę? Tak jak myślałem – MA. A więc gramy dalej.
34 kilometr – potężny głaz i ten sam scenariusz. Lewa noga, sam czubek buta, cel – PAL. I znowu łzy w oczach pojawiły się na chwilę. Ale nie daje za wygraną. Klnie pod nosem i zbiega do Rytra.
III
„Ładowanie baterii”
Na przepaku meldujemy się po 4 godzinach i 9 minutach i jak dotąd nie miałem zbyt wiele roboty. No może poza osłabieniem czujności. Mój partner trochę mnie stłamsił „ładując akumulatory” ale ja jestem czujny. Pora się wykazać.
Ruszamy pod górę więc zacieram ręce. Zaczynam swój taniec godowy. Moje pierwsze oznaki zaczynają się uwidaczniać na 40 kilometrze. Mam ochotę skakać z radości, aż tu nagle moja rywalka „silna wola” daje znać o sobie. No cóż, wycofuję się i dalej podziwiam poranne widoki. Muszę przyznać, że wrażenia są imponujące. Robimy „agrafkę” i lecimy do Piwnicznej. Spotykamy kilku wędrowców, którzy mocno nas dopingują. Ale mnie to nie zniechęca.
IV
„Rychłe zwycięstwo”
Jak się cieszę, że uruchomiłem moją tajną broń osłabiając stopy mojego partnera. Zbieg do Piwnicznej dołożył oliwy do ognia. Ciągle w dół po płytach chodnikowych, jak ja to lubię. Widzę grymas na twarzy mojego partnera. Lewa stopa mocno mu doskwiera. Chyba zaczynam dominować!
Do Piwnicznej docieramy z czasem 9 godzin i 14 minut. Moja taktyka okazała się skuteczna. Paluchy puchną jak balony. Mój partner rusza wprawdzie po przepaku w trasę, ale po pierwszym zbiegu po 2 kilometrach postanawia przyznać mi zwycięstwo. Ależ jestem z siebie dumny. Pomimo „silnej woli” wygrałem. Obite palce i zakrwawione paznokcie są smakiem mojego triumfu. Świętuję swoją dominację!!!
Do zobaczenia za rok... ;)
EPILOG
Piotr Rogacz, 32 lata. Zszedłem z trasy na 68 kilometrze „Biegu 7 dolin”. Powód: uszkodzone palce w lewej stopie po kilku uderzeniach o wystające przeszkody. Tym razem się nie udało. Spróbuję za rok.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |