2013-05-24
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Dwa biegi jednego dnia (czytano: 1356 razy)
To historia z cyklu „Zdarzyło się po raz pierwszy”. Mimo prawie czterech dych na karku wciąż, na szczęście, zdarzają się takie historie. Tym razem – to mi zaskoczenie – historia biegowa.
A więc w zeszłą sobotę zdarzyło mi się wystartować w dwóch biegach jednego dnia. Co więcej – z sukcesami, a nie tylko na zaliczenie.
Pamiętam jak rok temu trudno mi było uwierzyć, że można wystartować skutecznie w dwóch biegach w jeden weekend (ale w różne dni), aż w końcu też mi się to przytrafiło. I okazało się – wbrew temu czego się naczytałem – że bieg drugiego dnia wyszedł mi bardzo dobrze. Pierwszego dnia machnąłem start na 5km a kolejnego na 10km – i była to moja najszybsza dyszka w sezonie (i w ogóle na trasie atestowanej). Co więcej – wydawało mi się, że organizm o wiele lepiej – po tym biegu na 5km - znosił tempo biegu na 10km; nie wydawało się już takie szaleńcze. Jest to wiec eksperyment do powtarzania, chociaż pewnie raczej na krótkich dystansach.
W tym roku natomiast tak się złożyło, że wypadły mi dwa biegi jednego dnia. Pierwszy – w ramach Grand Prix Parków Wrocławskich, gdzie jest fajne ściganie na krótkich, urozmaiconych trasach. A drugi – pierwszy raz we Wrocławiu – sztafeta firmowa 4x4km. Nagłośniłem sprawę w pracy, udało się zebrać 4 sztafety, więc trzeba było też pobiec
Ale po kolei:
GP Parków: bardzo lubię ten cykl (też zadebiutował w tym roku). Ja w ogóle lubię zabawy typu GP. Tutaj mamy dystanse 5-6km, więc takie do pościgania się, gdzie dość ważna jest też taktyka. Tereny są bardzo fajne, trasy ciekawe. No i ja z reguły na biegach biegam na określone tempo, nie dbając o rywali. A tutaj to są biegi bardziej na miejsca w klasyfikacji wiekowej (bo to ma znaczenie w punktacji GP) co dodaje mocno kolorytu.
Pierwsze dwa biegu z cyklu były udane, ale nie podchodziłem do nich w optymalnej formie.
GP1 było praktycznie pierwszym szybkim biegiem po długiej przerwie po operacji. Długo nie mogłem uwierzyć jak szybki mi ten biegł wyszedł. Kilku rywali z kategorii mnie jednak minęło.
Przy GP2 miałem już być w optymalnej formie. I tak było – aż do wieczora przed. Wracając spokojnie z wieczornego wyjścia na piwo zostałem zaatakowany przez 3 młodzieńców i dość mocno pobity i skopany. Bolało mnie wszystko, w nocy nie byłem w stanie nawet leżeć o spaniu nie wspominając. O biegu mogłem zapomnieć – twarz miałem wielkości melona (gnojki atakowali praktycznie tylko głowę). Będąc w masakrycznie podłym nastroju i nie mogąc nic ze sobą zrobić podjąłem w końcu 1,5h przed biegiem decyzję – jadę i biegnę. Zrobiłem to żeby sobie udowodnić, że jeszcze się do czegoś nadaję;) Bieg się mocno opóźnił, dość mocno przy tym zmarzłem i w konsekwencji od początku biegło mi się źle. A najgorzej na podbiegach (to pewnie kwestia tej nieprzespanej nocy i obolałego ciała), które zawsze były moją mocną stroną. Bieg spełnił funkcję terapeutyczną, ale sportowo było – powiedzmy szczerze – średnio. Trochę spadłem w klasyfikacji
I teraz GP3. Pierwszy raz byłem w parku w Leśnicy. Fajne miejsce do biegania, jeśli ktoś mieszka w tej okolicy. Pętla nie jest zbyt długa, ale za to zróżnicowana – są na niej dwa ciekawe podbiegi. Zrobiłem rekonesans trasy i zaraz ruszyliśmy do biegu. Szybko sformowała się 4-osobowa czołówka, która ruszyła do przodu. Ja byłem w drugiej grupie – okazało się, że w mojej grupie są wszyscy rywale z kategorii wiekowej – chyba 5 osób. Szybko mnie po kolei minęli. Jak dla mnie pierwszy km był za mocny (chyba ok. 3.40) i miałem duże trudności z utrzymaniem się z grupą. Biegłem na końcu momentami lekko odpadając od grupy, ale starając się kontrolować stratę, tak żeby mi nie odjechali za daleko. Powoli uzmysławiałem sobie, że pokonanie 1 czy 2 rywali będzie dzisiaj dużym sukcesem. Po 1km był fajny około 100-150-metrowy podbieg. Tym razem podbiegało mi się lekko – szybko doszedłem do grupy, która zbiła się w dość ciasną kupkę. Dla mnie zrobiło się trochę ciasno i postanowiłem przesunąć się 2-3 miejsca do przodu gdzie wydawało mi się, że jest trochę luźniej. Ruszyłem bokiem i łatwo mijałem rywali – większość wyglądała jakby odpoczywała albo łapała oddech po podbiegu. Postanowiłem więc przyspieszyć – ruszyłem dalej i minąłem wszystkich bez wyraźnej reakcji z ich strony. Dogoniłem Andrzeja, który wcześniej odskoczył od grupy (był z wyższej kategorii wiekowej) i z około 50-70 metrową przewagą lecieliśmy w dwójkę. Trzymałem się Andrzeja, który leciał po około 3.40-3.42 i powoli oddalaliśmy się od głównej grupy. Wciąż nie mogłem uwierzyć, że nikt za mną nie ruszył.
Na drugiej pętli przy tym samym podbiegu zaatakowałem Andrzeja. Znów poszło zaskakująco łatwo. Po minięciu Andrzej biegł ok. 10 metrów za mną. I tak wbiegliśmy (kolejny podbieg) na trzecie, ostatnie kółko. Tam zobaczyłem, że od prowadzącej grupy (to niewiarygodne że wciąż ich widziałem) odpadł jeden zawodnik i słabnie. Ruszyliśmy mocniej i dopadliśmy go jeszcze przed połową kółka. Dalej już był zasuwanie do mety i pilnowanie 4 pozycji – wiedziałem że Andrzej ma lepsze finisze niż ja (a kto, do cholery ich – w porównaniu ze mną – nie ma), więc musiałem spokojnie wypracować te 50 metrów przewagi, żeby być spokojnym o miejsce. Wszystko się udało – zająłem 4 miejsce i pierwsze w kategorii. W życiu nie podejrzewałem, że pójdzie mi tak dobrze.
Wiedziałem, że nie mam wiele czasu do startu biegu sztafetowego (a był on w zupełnie innej części miasta). Pierwotnie miałem od razu po biegu tam szybko jechać, ale okazało się, że wygrałem kategorię wiekową, więc nie mogłem nie zostać na dekoracji. Wszystko przebiegło bardzo sprawnie, ale i tak na bieg sztafetowy wyjechałem o 11.10 (start miał być o 12).
Bieg sztafetowy
Pierwszy raz we Wrocławiu zorganizowano taką imprezę – skierowaną głównie do ludzi, którzy rzadko albo nawet nigdy nie startują w żadnych zawodach biegowych. Sztafeta firmowa – zgłaszamy się po 4 osoby z danej firmy, każda z nich biegnie po 4km. Nawet pałeczki do sztafety były!!! A zyski (z niemałego, ale pokrywanego przez firmy, wpisowego) – przeznaczono na cel charytatywny, leczenie Alicji. Wiedziałem wcześniej, że rano biegnę GP więc zgłosiłem się na ostatnią zmianę w naszej sztafecie – żeby mieć jak najdłuższy odpoczynek, a także – cóż nie ukrywajmy – żeby na końcu trochę podciągnąć naszą pozycję
Od nas z firmy startowały 4 sztafety (16 osób), z których większość nigdy w życiu nie biegła w żadnych zawodach (no może w szkole). I to było właśnie zajebiste – przyciągnięcie takich ludzi, żeby się dobrze bawili i zobaczyli jakie to fajne (a przy okazji trochę pobiegali przygotowując się do biegu). I to się z pewnością udało – łącznie wystartowało prawie 1000 osób, prawie 250 sztafet. Dystans też bardzo fajny – każdy po kilku tygodniach treningu jest w stanie te 4km jakoś przebiec. A tu chodzi o wspólną, fajną zabawę, a nie o walkę o mistrzostwo świata. Oj już dawno nie biegłem w biegu z takim luzem psychicznym – wiedziałem że jak bym nie pobiegł to i tak już wiele nie stracimy, a możemy trochę zyskać (moi współtowarzysze biegali te 4km w bardzo fajnym czasie: 19-20,5 minuty; fajnie, ale nie na tyle żeby walczyć o zwycięstwo). Ja planowałem pobiec ten dystans w 15 minut.
W takim tłumie oczekujących osób trudno zrobić jakąś rozgrzewkę, więc startowałem totalnie „na zimno”. Powiem szczerze – było ciężko. Nawet nie chodzi o to, że nie miałem siły czy mnie dopadła zadyszka; nie, w ogóle. Nie mogłem jednak w ogóle przyspieszyć, jakby mi ktoś blokadę prędkości założył. Dodatkowo przed biegiem wyobrażałem sobie, że większość tych zawodników przede mną łatwo minę, a wcale tak nie było. Pierwszy kilometr to była masakra – pod wiatr, nie mogłem się w ogóle rozpędzić i miałem wrażenie, że do nikogo się nie zbliżam. To jak ja nadrobię te miejsca???? Na dokładkę po 500 metrach minął mnie jakiś zawodnik w czerwonej koszulce Salomona. Mimo że robiłem co mogłem nie doszedłem go aż do końca. Pod koniec pierwszego km zaczęło to wyglądać lepiej – okazało się, że po prostu wszyscy ci biegacze byli tak naładowani adrenaliną (i oczekiwaniami kolegów/koleżanek ze swoich sztafet), że ruszali na maksa. I umierali już pod koniec pierwszego kilometra. Dlatego nie mogłem nikogo dogonić Potem poszło już lepiej. Drugi kilometr dość kręty i dużo wyprzedzeń. Na trzecim unormowałem oddech, pomagał też wiatr w plecy a pod koniec doping kolegów – wyszedł poniżej 3.40 (ok, to był wyjątek). Jeszcze ostatni, gdzie skupiałem się tylko żeby wyprzedzić jak najwięcej osób z innych sztafet, Salomona jednak nie doszedłem Łącznie udało się te 4km zrobić w 14.43.
Jakie było moje zaskoczenie jak się okazało, że zająłem 14 miejsce na tych prawie 1000 osób. I wygrałem kategorię Kadra zarządzająca
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu benek_b (2013-05-24,21:20): Gratuluję! Choć nie uważam biegania 2x jednego dnia za rozsądne, jednak satysfakcja - jeśli ją osiągniemy - jest warta bycia czasem nierozsądnym ;) grzes_u (2013-05-25,14:04): To była wyjątkowa sytuacja, bo ten drugi bieg to była taka trochę towarzyska sztafeta:)
|