2013-04-16
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Maratońska odsiecz wiedeńska nad pięknym modrym Dunajem... 14.04.2013 (czytano: 3220 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://www.skijumping.pl/wiadomosci/16163/Schlierenzauer-i-Kofler-wezma-udzial-w-wiedenskim-maraton
Do Wiednia dotarłam w piątek wczesnym rankiem. Pociąg (kuszetka) okazał się strzałem w dziesiątkę. Co prawda jechał on z Warszawy, ale prawie całą noc przespałam w pociągu i od rana, po śniadaniu można było rozpocząć zwiedzanie.
Do zwiedzania przygotowaliśmy się już troszkę bardziej niż rok temu w Pradze. Nie chcieliśmy ominąć ważnych punktów i ewentualnie mieć czas na sprawdzenie niektórych danych w internecie. Nie chcieliśmy też skakać z miejsca na miejsce i tracić czas na dojazdy, tylko zwiedzić w danej okolicy to co się da.
W ciągu tych prawie 4 dni w Wiedniu widzieliśmy m.in.: Pałac Schönbrunn z pięknym parkiem, Pałac Hofburg, gotycką Katedrę św. Szczepana - tradycją jest wdrapanie się na wieżę, Belweder, Ratusz, Prater i wiele, wiele innych interesujących miejsc. Kilku punktów niestety nie udało się zrealizować, ale jestem zadowolona, że wycieczka się udała. Jednakże najbardziej podobało mi się metro - kursowaliśmy z jednego końca miasta na drugi przesiadając się na węzłach komunikacyjnych (i nawet 1x mieliśmy kontrolę biletów).
Jednakże cel naszej wycieczki był jeden - pokonać maraton. I udało się. Start był na moście nad Dunajem. Z góry było to bardzo widowiskowe i następnego dnia wszystkie gazety miały na pierwszej stronie zdjęcia ze startu - fala maratończyków zalewa dwa pasy mostu.
Przed startem udało mi się spotkać Michała, Ewę i... Wiesia!!! Tą osobistością byłam bardzo zaskoczona, gdyż w ogóle się go nie spodziewałam w Wiedniu. Ruszałam z tłumem, ale wszyscy mnie wyprzedzali. Nie przejmowałam się tym zbytnio, bo po kilku kilometrach ja wyprzedzałam innych. Generalnie skupiłam się na biegu. Nie zagadywałam biegaczy, uważałam by nie szarżować zbytnio, bo pogoda była zdradliwa. Organizm po długiej zimie nieprzyzwyczajony do ciepła, a tu ostre słońce i ponad 20 stopni w cieniu!
Organizacja biegu dość dobra. No, ale w końcu to już 30 VCM. Były jednak aspekty, które mi się nie podobały. Np. przy odbiorze pakietu startowego chip był do odbioru osobno przy stoisku obok i Pan wydający pakiety mi o tym nie powiedział. Ja byłam zmęczona, zakręcona i bym poszła do hotelu bez chipa - osoba towarzysząca zwróciła mi uwagę, czy mam to w pakiecie startowym. I za dużą wadę uważam, że chip był wydawany po wpłaceniu kaucji 10,00 euro. Pieniądze co prawda zwracano po biegu, ale nie 100%, tylko 70%. Niby 3,00 euro nie majątek, ale pierwszy raz spotkałam się z czymś takim. To mi się nie podobało, tym bardziej, że pakiet startowy do tanich nie należał.
Generalnie zbyt dużo nie pamiętam, chyba od tego upału. Zabawne było to, że punktów z wodą nie było widać, tylko słychać. Tak, tak. Z odległości około 200-300 m słychać było chrzęst deptanych plastikowych kubeczków. Co do wodopojów - przez pierwsze kilometry ciężko było się dopchać do stolików, tak było ciasno. Startowałam z butelką wody i na pierwszym punkcie nie musiałam brać picia. Na drugim dla ochłody polałam się wodą i trochę wypiłam. Do trzeciego ledwo się doczłapałam. Woda w butelce się skończyła na 14km, a punkt z przyczyn technicznych był przesunięty na 16 kilometr trasy. Od 10 km burczało mi już w brzuchu z głodu, a bananów nie było - zastanawiałam się i modliłam żeby były od 15 km. Na szczęście przetrwałam kryzys na 15 km i dalej już nalewałam wody do pełna co 5 km i banany też były (na szczęście!!!).
Krok po kroku przemierzałam ulice Wiednia. Z minuty na minutę upał stawał się coraz większy. Jednak karetki nie jeździły tak jak w Poznaniu (a może to ja ich nie słyszałam?). Fala maratończyków zalała miasto. Połowa dystansu minęła całkiem szybko... i dobrze, bo miałam już dość tego tłumu. Większość uczestników biegło półmaraton oraz ostatnio jest moda na sztafety. No szlag mnie trafia gdy ledwo już truchtam na 39 km, a tu bzzziu mija mnie biegacz w pełni sił i przyspiesza. Umysł chce powalczyć z tym pełnym energii człowiekiem, który dopiero co wystartował z punktu zmian sztafety (i ma 5km a nie ponad 35 na liczniku), ale nogi odmawiają posłuszeństwa...
Po pokonaniu 21 km rozluźniło się i to znacząco. Czas troszkę wolniejszy niż w Poznaniu, ale nie można porównywać połówki z maratonem. Trzeba sobie przecież zostawić zapas energii. Tej starczyło do około 39 km. Do Prateru i przeklętej agrafki (32-36 km) jakoś biegłam, a potem to była walka z samą sobą o dotarcie do mety. Nad Kanałem Dunajskim wykończył mnie lekki podbieg. Ostatnie 3 km to było człapanie się do mety w iście ślimaczym tempie. Kibice byli cudowni - dopingowali ile sił w płucach i rękach. Krzesałam jakieś resztki sił sama nie wiem skąd. Próbowałam robić dłuższy krok czy szybciej przebierać nogami, ale upał był jak na kwiecień kosmiczny.
Ostatni kilometr - wyprzedza mnie coraz więcej osób. Ryczeć mi się chciało. Widziałam już tablicę wskazującą 42 km, ale była ona taka odległa. Człap, człap, człap... Przybliżała się, stawała się nierealna. Myślę sobie: Boże kolejny raz to robię, pozwól mi dotrzeć do tej cholernej mety w jednym kawałku. Nie liczy się czas, liczy się to, że całą drogę biegnę.
Ostatni zakręt, łuki, żółty dywan - to strzępki obrazów zatarte jakoś w pamięci. Żółty dywan, nareszcie meta. Te ostatnie 100 m - nie sądziłam, że jeszcze tyle siły mam w sobie. Wyszedł mi niezły sprint do mety.
Brutto 04:48:58, netto 04:46:19. Za krótki czas od powrotu do biegania by myśleć o jakichś tam rekordach. W trzy miesiące począwszy od zera z dość ograniczonym czasem na bieganie. Sukcesem jest to, że w ogóle ukończyłam ten bieg. A po schodach chodzę już normalnie (wczoraj były tylko lekkie problemy, ale bokiem jak rok temu nie chodziłam).
Nie chcę się usprawiedliwiać, ale byłoby lepiej o jakieś 10 minut, ale na trasie 3x musiałam skorzystać z ToiToi. Pierwszy już po 3 km (za dużo piłam w sobotę), drugi raz na 25 km, trzeci raz na 33 km (wtedy też minął mnie Cinek i dogoniłam go na wodopoju na 35 km). No i miałam odciski z poznańskiej połówki i mówiąc żargonem, przeszkadzały mi "zderzaki". Tak wiem: złej baletnicy przeszkadza rąbek u spódnicy... Najważniejsze, że ukończyłam bieg zaplanowany prawie rok wcześniej (a przecież dużo mogło się wydarzyć, mogłam tam nie pojechać)...
Strefa mety. Chyba za dużo ludzi tam było. Gdy próbowałam wyjść by oddać chip i iść w umówione miejsce przy stacji metra (150-200 m od mety) myślałam, że osoby czekające na maratończyków (którzy tak jak ja ukończyli już bieg) normalnie mnie stratują, zduszą, nie wiem jak to określić. Ledwo udało mi się przecisnąć. Potem co chwila ktoś mnie popychał, przechodził tuż przed samym nosem. Ja sama ledwo stałam na nogach, miałam dojść "taki hektar" na metro (200m dalej pustki i to był dobry pomysł umówić się przy stacji o określonej godzinie - spóźniłam się tylko o 5 minut przez kolejkę do chipów).
Około 14.15 ewakuowaliśmy się z okolic mety do hotelu, a 2 godziny później wyruszyliśmy na zwiedzanie miasta i poszukiwanie prawdziwego wiedeńskiego sznycla. Ale to już inna historia :)
Ach i taka ciekawostka. Nie znam niemieckiego, ale wzięłam sobie na pamiątkę darmową gazetę (dla zdjęć, a może kiedyś nauczę się "szprechać dojcz"). I z tego co zrozumiałam i potwierdziłam w internecie (w linku) to w sztafecie równoległej do maratonu biegli Gregor Schlierenzauer i Andreas Kofler!!!
A na zdjęciu sprint po żółtym dywanie i piękny medal w kształcie gwiazdy z cyrkonią (diamencik)!!!
Wracając wczoraj do kraju, w radio usłyszałam o tragedii w Bostonie. Łzy popłynęły odruchowo. To mogło się stać w każdym innym miejscu na świecie, także w Wiedniu...
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora michu77 (2013-04-16,23:30): Ineczka! Miło było się spotkać na starcie... ;-) paulo (2013-04-17,08:26): Piękna przygoda. Garuluję ukończenia. Namorek (2013-04-17,08:27): Gratulacje za ukończenie kolejnego biegu maratońskiego .
Tylko"pozazdrościć" tej wspaniałej atmosfery. Czytając wpis czułem się jakbym tam był. Przypomniały się stare czasy - aż "łezka się w oku zakręciła".
Powodzenia . dario_7 (2013-04-17,08:51): Pięknie Paula! Gratulacje ukończenia i wspaniałej wycieczki! :))) cinek2030 (2013-04-17,09:18): Ineczka! Miło było się spotkać na trasie i mecie... ;-) ineczka16 (2013-04-17,20:34): Michał - na starcie to zawsze raźniej z kimś znajomym, co nie? Też się cieszę, że znaleźliśmy się w tym tłumie :) dzięki że mnie namówiliście rok temu ;P ineczka16 (2013-04-17,20:35): Paweł - dziękuję :) ineczka16 (2013-04-17,20:41): Roman, miło mi. Pomimo kilku mankamentów organizacyjnych polecam ten bieg, trasa jest prawie płaska, a miasto malownicze. Zapisy na przyszły rok (13.04.2014) już ruszyły!!! ineczka16 (2013-04-17,20:47): Darku dziękuję :) Pozdrawiam ineczka16 (2013-04-17,20:48): Marcin - mi również :) pozdrawiam i do zobaczenia :)
|