2013-04-05
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| jak natura chciała... (czytano: 1129 razy)
Jeszcze tydzień temu po powrocie z pracy kładłam się po pracy do łóżka obolała, rozpalona bez chęci na cokolwiek. Owinięta w pościel bez sił, nałykałam się lekarstw… tak mnie właśnie życie doświadcza… naprawdę trzeba mieć mocny łeb by to wytrzymać… na tydzień przed maratonem taka silna infekcja… a bolało gardło, głowa, mięśnie … bolało całe ciało. A najbardziej bolała dusza…
Nie żebym rozpaczała z powodu wizji spędzenia świąt w łóżku… albo zawalonego planu treningowego … tylko czekasz na coś tak długo … właściwie to od jesieni… bujasz się w zaspach śniegu, wietrze, deszczu ze śniegiem … masz charakter… wychodzisz kiedy inni zostają w domu i podglądają co dzieje się na zewnątrz uchylając delikatnie żaluzje… nie zmuszasz się do tego – bo lubisz to… mijają tygodnie, do maratonu coraz bliżej … zaczęło się odliczanie 13-11-10 dni… i ciach! Leżysz bez sił…
Powieki opadały zapadając w gorączkowy sen a w mej głowie myśli: ostatnia szansa jak przez dwa następne dni pokonasz infekcję to potem będzie jeszcze czas na regenerację. Trudno. Odpoczynek wymusiła natura. Trzeba wziąć to na klatę. Natura kazała spać – spałam, brałam lekarstwa zgodnie z wytycznymi Emi i farmaceuty… w sobotę Piotrek zorientował się, że z Wesołych Świąt nici, poszedł do na zakupy, kupił co trzeba ‘na przetrwanie’ a ja wegetowałam. Nic lepiej nic gorzej. Bez zmian. Dobrze, że nie było gorzej. No to spałam, jadłam i spałam, spałam i jadłam…
Wielkanoc a za oknem zima. Pada śnieg. Wiem… mam gorączkę… jakie to święta ? tak w telewizji reklamy z pisankami… na bank jest Wielkanoc. Spałam w dzień, spałam w nocy, jadłam choć nie miałam na nic apetytu, pozbawiana smaku i ochoty na cokolwiek. Czekałam aż minie. A barrrrdzo chciałam wyzdrowieć. Sama nie wiedziałam jak silne to paskustwo się przypałętało i jak silna jestem ja… czy ten kilometraż ostatnio może był zbyt duży… najpierw to śmiganie w Dąbrowie potem pykanie w Sobótce… może ja zbyt pewnie się czuję… może ja przesadzam …
Ciekawe jak silną mam psychę… co jest tak silne, silnie ode mnie … że sprawi, że zwątpię.
Potem sen… Puszcza Zielonka się śniła… jedno z długich i morderczych wybiegań w kopnym śniegu po łydki. Miało być 20 km a potem jak zwykle zgubiliśmy się i obudziłam się na 26 km … ze snu pamiętam siebie uśmiechniętą, zadowoloną… przecież tak to lubię…
Może to znak, że mam walczyć, że jeszcze nie wszystko stracone… a już byłam gotowa rezygnować z Dębna… może wystartuję kilka tygodni później w Krakowie albo w Katowicach… przecież miejsce nie ma znaczenia…. Maraton to maraton, mój ulubiony dystans. I przeplatały się chwile zwątpienia z tlącą się jeszcze gdzieś w środku iskierką nadziei. Byle iskierka nie zgasła. Byle nie zgasła.
W Poniedziałek w południe wyrzuciłam Pitera na trening :) w Lasku Marcelińskim :) w Wielkanoc :) w śniegu:)… a sama wstałam i zaczęłam zmieniać pościel, prysznic, wietrzenie chaty i powrót do życia… kilka prostych czynności a ja padłam… po dwóch godzinach spałam. Be sił. Zmęczona. Czułam, że choroba powoli ustępuje… w końcu na to czas… skoro chce mi się spać to śpię. Teraz czas na regenerację. We wtorek urlop… jeszcze jest szansa na odpoczynek – samopoczucie zdecydowanie lepsze. Kryzys zażegnany. To już 7 dni jak nie biegam. Trudno. Jak nikt nie patrzy dotykam swoich nóg… mięśnie są, oglądam swój brzuch… nic się nie zmieniło… tylko oczy.. oczy takie zmęczone…
Środa – nie biegałam jeszcze – tak dla pewności. Czy to 8 dni czy 7 … co za różnica… zostałam jeszcze w domu, by choroba się nie wróciła. Ale wczoraj był czwartek. Zaplanowałam dyszkę przedmaratońską w tempie pierwszej dychy z 42 km. Starałam trzymać się planu, hamować… Michała obok … gadu gadu , Cytadela, trasa Parkurn, jeden, drugi, trzeci podbieg czasem z górki… ale nogi jak szalone… idą niekontrolowanie szybko… szukałam wolniejszego rytmu biegu ale trudne to było… ciało głodne biegania rwało do przodu. Chciałam sprawdzić czy może nie zamienić tej opaski na ‘delikatniejszą’ = wolniejszą… Nie. Nie ma takiej konieczności. Byle tylko w niedzielę wystąpiła tzw dobra dyspozycja dnia i będzie good.
Bo przecież będzie good i nie ma innej opcji!
Tak sobie myślę, ze maraton to nie tylko te 4 godziny biegu… to jeszcze dużo więcej tego co przed, że ważnym elementem jest siła. I nie mam tu na myśli siły biegowej nóg czy mocy z treningu. Mam tu na myśli siłę, która jest w środku, w nas. Nie wolno się poddawać, rezygnować. Pokonywać tydzień za tygodniem a przeciwności pokonywać niczym skacząc przez płotki. Tych miesięcy biegania, treningu, tej radości w zmęczeniu nie zabierze mi nikt. Robiłam to już nie raz. Wiem, że kiedyś może przyjść zwątpienie… ale ja wiem co sobie wtedy powiem: prawdziwy trening zaczyna się wtedy, kiedy chcesz zrezygnować.
Na zdjęciu: ja :) w Puszczy oczywiście [24-03-2013 wiosną :) ]
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu snipster (2013-04-05,09:54): choroba to też trening ;) najważniejsza jest głowa, przerabiałem to parę razy, m.innymi na Maniackiej w tamtym roku ;) dasz radę Marysieńka (2013-04-05,10:52): Dużo siły...tej którą masz w sobie...żeby "uwolniła" się podczas maratonu, i żeby na cały dystans starczyła:)) paulo (2013-04-05,11:44): "prawdziwy trening zaczyna się wtedy, gdy chcesz zrezygnować". Piękne. Może mi się przyda przed Łodzią za tydzień. Nie wiem. Zobaczę. Dzięki jagódka (2013-04-05,14:25): Agnieszko, będę mocno trzymnać kciuki za Twój start. Niech Cie nogi niosą, głowa niech ma moc, a wiatr niech wieje w plecy!Dasz radę Babo!:)) Honda (2013-04-05,21:28): Jestem pod wrażeniem tej siły! Życzę powodzenia w Dębnie! :) gerappa Poznań (2013-04-05,22:42): już słyszałam legendy o wichurach na trasie w Dębnie... Boze! niech będzie bezwietrznie! I boże daj mi dyspozycję dnia! :) a po stokroć podziękuję! jacdzi (2013-04-06,23:53): Infekcja przed maratonem to zlosliwosc losu! Bede trzymac kciuki.
|