2012-08-25
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Półmaraton Henrykowski (czytano: 572 razy)
11 sierpnia. Rano zdecydowałem się pobiec w innych butach niż zazwyczaj. Mając w pamięci poszarpany asfalt na długim podbiegu, wolałem mieć choć ślad bieżnika w bucie. Moje buty z Lidla na tamten dzień miały na liczniku ponad 900km, a grubość podeszwy na śródstopiu jest w nich na tyle iluzoryczna, że wyję z bólu po stąpnięciu na ostry kamień. Zapakowałem więc jazzy 13 do plecaka, w których bieżnik pomimo podobnego przebiegu trzyma się całkiem nieźle, chociaż w jazzach biegałem głównie na piętach...;)
Całą drogę do Henrykowa padało. Miałem cichą nadzieję, że podczas startu będzie lało jak z cebra. Uwielbiam biegać w deszczu, organizm się nie przegrzewa, a ja należę do ludzi, którym wiecznie jest za gorąco. Nie mówiąc już o tym, że przy zaliczeniu połówki w ulewie można zyskać miano "herosa":):).
Zapisałem się na Henrykowski jak tylko się o nim dowiedziałem. Odebrałem zatem wczesny, bo szósty numer startowy. Co za nieprawdopodobne zrządzenie losu! Szósty start w połówce, szósty numer! To chyba dowód na istnienie tego co go nie ma.
Miejsce startu było oddalone od biura o chyba dwa kilometry, z lenistwa oczywiście podjechaliśmy samochodem. Pogoda zaczynała się psuć, nawet zaczęło wychodzić to okropne słońce, blee. Start po kostce przed stacją PKP w Henrykowie. Spotykam Wojtka, na tradycyjne pytanie "jak dzisiaj?", odpowiadam, ze wszystkiego poniżej 1:45 będę zadowolony.
Start, zaczynam spokojnie 1km 4:40. Przebiegamy obok łąki z krową, nie lada atrakcja dla takiego mieszczucha jak ja!:) Drugi w 4:36. Początek biegu to dobra pora na przywitanie się ze znajomymi. Najpierw minął mnie spóźniony 39,5, a potem za włosy pociągnął mnie Jacek, który jednak szybko zaczął się ode mnie oddalać. Trzeci kaem znowu w 4:36, punkt z wodą, których na trasie było chyba 8! Głęboki ukłon w stronę organizatora. Kolejny km w 4:50. Zaczyna się dość długi podbieg przez las, staram się biec naprawdę spokojnie. 5:23, 5:47, 5:27. Sporo ludzi mnie wyprzedza, kiedyś było inaczej!:) Chyba pora wrócić na regularne treningi na Cholerną Górę;). W końcu szczyt i bardzo długi, przyjemny zbieg z ładnymi widokami na wzgórza. Puszczam nogę i wykorzystuję niemałą wagę ciała. Kolejne kilometry w 4:10, 3:50, 4:16. Po 10km mam czas 47:43. Całkiem, całkiem przyzwoicie. Przez kolejne 10km trasa jest pofałdowana, ale bez jakichś wielkich przewyższeń. 4:34, 4:53. 4:45, 4:31, 4:40, 4:37, 4:58, wyprzedza mnie Wojtek i gna do mety jak gazela, a ja jadę na oparach sił;). 4:38, 4:57. Zaczyna się długi fragment z nierówną kostką brukową, czuję ją porządnie na stopach. Zabawiam się w oszusta i biegnę miejscami równie nierównym poboczem:), równoległym do trasy, zatem przynajmniej nic nie skróciłem:). Przebiegamy przez parking, przez jakiś mostek, a potem zaczyna się malowniczy podbieg przez park do klasztoru. Mury, brama, finisz na dziedzińcu. Piękna trasa. Czas brutto 1:42:22, całkiem przyzwoicie:).
Medal śliczny z klasztorem i jakimś dziwnym napisem: "Day, ut ia pobrusa, a ti poziwai" to po marsjańsku?:)
Za rok wracam:).
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Arkadiusz Trojan (2012-09-02,19:56): sprawdź w necie, a będziesz zdziwiony.... Jaszczurek (2012-09-03,12:00): Napis?:) To był żart:)
|