2012-07-24
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Morze i góry (czytano: 619 razy)
Po ostatnim starcie wiosennym zakończonym życiówką na atestowanej dyszce (38.07; na nieatestowanych udało mi się zejść poniżej 38) przyszedł czas na urlop.
W tym roku wybór padł na Francję, Lazurowe Wybrzeże – w okolicy Marsylii. Kawałek do przejechania był (1.700km), a sprawę komplikował fakt, że cały tydzień przed urlopem siedziałem w Pradze i wracałem do domu w piątek, wrzucałem rodzinę i rzeczy do samochodu i zaraz ruszałem do Francji:)
Na szczęście mamy opracowaną z żoną od lat taktykę jazdy w nocy na zmianę – jedno jedzie 2-3h drugie w tym czasie śpi (w tym naprawdę pomaga duża poduszka) po czym zmiana;) I świtem mamy już na liczniku ponad 1.000 km więc jak się budzą dzieci to jesteśmy prawie na miejscu;) W tym roku było trochę dalej, ale dojechaliśmy bardzo komfortowo w 16h (z postojami, w tym jednym dłuższym na śniadanie i rozruszanie dzieci)
Francja piękna. A Lazurowe Wybrzeże – co, przyznam szczerze, mnie zaskoczyło - klifowe. Stąd ten lazurowy kolor wody. Wakacje bardzo udane, dużo pozwiedzaliśmy (Marsylię szczerze odradzam, ale małe miasteczka, wioseczki, góry, rezerwaty to palce lizać) a i biegowo było jak nigdy.
Mimo upalnego klimatu biegają tam tłumy ludzi. Sprzyja temu m.in. system ścieżek rowerowych, które są praktycznie wszędzie. Pomiędzy wszystkimi okolicznymi miasteczkami były trasy rowerowe – asfaltowe pobocze drogi o szerokości 1-1,5 po obu stronach drogi. A w miasteczkach przechodziły płynnie w chodniki. Możesz biegać gdzie chcesz, szczególnie, że ruch samochodowy był niewielki (odwrotność okolic Bałtyku). I co najważniejsze – praktycznie zero płaskich kawałków. Góra, dół, góra, dół i tak w kółko...zrobiłem więcej siły biegowej niż łącznie przez wszystkie lata biegania. Tempo –koszmarne (max. 5.30/km), ale to w sumie dobrze, bo ja zawsze biegam za szybko. A tam się nie dało:)
No i pięknie się to wpisało w przygotowania do Maratonu Karkonoskiego:)
A w zeszłą sobotę zrobiłem sobie mały test kawałka trasy MK. Co prawda niby człowiek chodził po tych górach i je zna, ale to wszystko było w czasach „przed dziećmi” czyli praktycznie prehistorycznych;)
Wjechałem kolejką na Szrenicę i ruszyłem na Snieżkę. Trasa momentami bardzo fajna do biegania (początek, zbieg do Przełęczy Karkonoskiej), momentami piękna widokowo, momentami zdradliwa (zbieg koło Szyszaka), a momentami dramatyczna – same wystające kamienie (Odrodzenie – Słonecznik). No i na koniec ściana Śnieżki, która – jeśli ktoś jest nieprzygotowany psychicznie – może człowieka rozbić na kawałki i rozrzucić po okolicy...szczególnie, że na Śnieżce wiało jak diabli a i temperatura było niezbyt przyjazna (4 stopnie).
Ogólnie – trasa fajna, ale zapomnij o jakichkolwiek widokach. Każdorazowo przy podniesieniu wzroku (żeby np. odpowiedzieć na pozdrowienie) walka o utrzymanie się w pozycji pionowej. Ja, jak zwykle, szybciej podbiegam niż zbiegam i tutaj trudno coś zmienić – próby szybszego zbiegania były zarąbiste (co za uczucie), ale kończyły się podkręceniem kostki co na dłuższą metę jest równoważne zabawie w rosyjską ruletkę. Z sobą samym. Pogoda była bardzo dobra – temperatura pomiędzy 12 a 4 stopnie, wiatr tylko momentami silny, słoneczko, zero deszczu. Fajnie byłoby taką mieć za 2 tygodnie.
Co mogę powiedzieć – fizycznie i psychicznie jestem gotowy na MK po starej trasie tj. Szrenica – Śnieżka – Szrenica. Kluczem będzie jednak podbieg ze Szklarskiej, który doszedł w tym roku – jak go pokonać żeby się strasznie nie zajechać ale nie stracić za wiele...
Aha – na koniec zbiegłem do Karpacza. Razem wyszło 30km (21.050 km Szrenica-Śniezka – co za precyzja + 9km do Karpacza), które czuję jeszcze dzisiaj.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |