2012-05-16
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Jelczańska Masakra Tarczą Słoneczną (czytano: 469 razy)
W tym roku wszystko jest inaczej – zimą zamiast spokojnie truchtać latałem jak głupi zawody po śniegu, lodzie, po wodzie i na mrozie. Warto było.
Wobec tego wiosną mi się już nie chciało startować, więc truchtałem.
Jako, że zbliżał się mój ulubiony, coroczny firmowy półmaraton za zachodnią granicą trzeba było jakoś sprawdzić formę. Bo z samopoczucia to wychodziło słabo tzn. jakbym był jeszcze w trakcie zimy:)
Półmaraton był 6.05 więc jedyny możliwy sprawdzian wypadał 1.05.
Jelcz-Laskowice, miejsce zimowych zmagań, kojarzące mi się jednak raczej z upałami – biegałem tam 2x ćwiartkę maratonu i raz pełny maraton. Był pełen wachlarz warunków pogodowych – od gorąca przez upał po piekiełko;)
Wszelkie prognozy wskazywały, że trend będzie podtrzymany…
Zapisałem się przez internet i we wtorek 1 maja ruszyłem na zawody. Wyjechałem lekko spóźniony więc dotarłem w ostatnim możliwym momencie – 20 minut przed startem…
Ledwo zdążyłem się przebrać, przyczepić numer i łyknąć trochę wody i już trzeba było truchtem ruszyć na linię startu…
Jako, że w ciągu ostatnich 2 lat tylko raz biegłem 10km wolniej niż 40 minut, a ostatnio (tj. na jesieni biegałem regularnie spokojnie 38.30-39.15) to ustaliłem tempo spokojnie na jakieś 3.52-3.55/km – zależnie od samopoczucia.
Ruszyłem po 3.55, pierwsze 2km spokojnie, następnie 2km szło też nieźle. Biegliśmy w kilka osób i było lekko, choć gorąco. A nawet bardzo gorąco…
Po 4km zaczął się dramat, tempo z kilometra na kilometr zaczęło siadać, grupa mi odeszła, mijali mnie kolejni biegacze. Był nawet km zrobiony w ponad 4.10…katastrofa…
Nogi ciężke jak z kamienia, łeb rozgrzany jak piec i tylko jedna myśl – paść w cieniu i pić pić pić
Ostatnie 700m (dystans oficjalny wynosił 10,550 – mi wyszło trochę ponad 10,700) udało mi się zebrać, wyprzedzić 1 zawodnika i przebiec tempem 3.42… jedyny plus…
Wynik – dramat (42.46) –gorzej o 40 sekund niż 2 lata temu. Tempo ponad 4.00/km – o wiele gorsze niż tempo w biegu sylwestrowym bieganym po śniegu i po górkach w Trzebnicy…
Wyduldałem butelkę wody, wsadziłem łeb pod kran i za karę zafundowałem sobie karną rundę – drugą ćwiartkę maratonu w narastającym upale. Jako, że byłem już poza zawodami nie korzystałem z żadnych punktów z wodą (nic nie piłem, nie polewałem się wodą itd.). Mimo, że wlokłem się po jakieś 5.20/km to i tak trudno było biec szybciej. Ludzie dookoła wyglądali też na porządnie nadgryzionych przez słońce, a to przecież nie był jeszcze półmetek…
Mimo, że na to nie zasłużyłem, odpaliłem w domu paczkę czeskich, przepysznych, zmrożonych browarków i leżąc na leżaczku z piwem w dłoni łączyłem się w bólu z wciąż jeszcze walczączymi z jelczanskimi piekielnym upałem maratończykami…
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |