Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [7]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
tak
Pamiętnik internetowy
->

Tomek Kowalski
Urodzony: 1988-08-29
Miejsce zamieszkania: Opole
1 / 5


2012-04-18

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
39. Maraton w Dębnie 15.IV.2012 (czytano: 1585 razy)

PATRZ TAKŻE LINK: https://picasaweb.google.com/discoverZakopane/DebnoMaraton2012Czesc1#5732272557807560738

 

10:05 - początek rozgrzewki obok ekipy zza wschodniej granicy - naśladuję ich rozciągając się. Uwiera mnie w kieszeni spodenek żel energetyczny - wyciągam go i na samo wspomnienie tego smaku i konsystencji mnie mdli - po chwili namysłu wyrzucam go do kosza, banany zawsze mi na trasie wystarczyły. Potem 3km truchtu - wieje! - znów rozciąganie, tym razem dokładniejsze - i na koniec 2km truchtu z akcentami MR i skipami. Z głośników lecą słowa refrenu jakiejś pop piosenki: "relax, take it EEEeeeasy for there is nothing that we can do" - mówię sam do siebie, że pasuje idealnie przed startem - o 10:54 melduję się w grupie na linii startu i od razu odnajdujemy się z Edkiem, kolegą z Rożniątowa - wioska pod rodzinnymi Strzelcami Opolskimi - mamy ten sam cel - ZŁAMAĆ 3 GODZINY.

11:00 - START
1.km Nie ma odliczania i wystrzał startera wszystkich zaskakuje. Po 10 sekundach mijam linię startu i wyprzedzam łosi, którzy ustawili się nazbyt z przodu stawki. Zaraz odnajdujemy się z Edkiem w tłumie, który zgodnie z radą Tomka Koteluka, naszego innego kolegi z rodzinnych stron, chce się mnie trzymać, bo "mam równe tempo i będę go stopował". To lecimy. Tomek tym czasem z tyłu spróbuje powalczyć o życiówkę poniżej 3:10. Pierwszy kilometr ładnie - 4:13
2.km Zaczynają się krystalizować grupki biegaczy. Trasa biegnie w dół i z wiatrem więc mkniemy lekko.
Zagrzałem się już, łapię gąbkę na punkcie odświeżania i pokrapiam głowę wodą co jakiś czas. Trwa wymiana krótkich zdań - ja odpalam "na ile lecicie" - słyszę zewsząd "trzy,zero". Wokół widzę dwóch biegaczy z takimi samymi koszulkami z zeszłorocznego krakowskiego maratonu. Pobijam dziś tamtejszy rekord aż o 11 minut, więc symbolicznie po raz pierwszy założyłem ją na zawody. Widzę też biegaczkę ze smoczym tatuażem na odsłoniętej łopatce. Przypomina mi się film "Girl with a dragon tattoo" który oglądałem parę dni wcześniej. Już za chwilę tracę ją z oczu, gdy okazuje się że 2.km polecieliśmy tempem 4:29 - najwolniejszy kilometr całego maratonu. Przyspieszam nie wiedząc, że jeszcze się spotkamy i wpłynie to na nasze wyniki na mecie.
3.km Pędzimy lekko grupą, nic specjalnego się nie dzieje. Wiatr lekko popycha do przodu, trasa biegnie ciągle w dół - to Dębno jest naprawdę takie płaskie? Znów trochę za wolno - 4:18
4.km Pierwszy punkt odżywiania, powerade w dłoń. Picie w takim tempie jest karkołomne - 2 łyczki lądują w gardle, reszta na moim ryle. Wycieram usta i ręce gąbką. Tempo nadaje dwóch biegaczy z Nowej Soli. Ciągle w dół. Nie można tego biegu nazwać równym, bo lecimy 4:08. Dla odmiany najszybszy kilometr całego maratonu.
5.km Na punkcie odświeżania zamaczam gąbkę - nie nasiąkła za bardzo. Bardzo mi pomaga ocieranie sobie twarzy, dłoni, karku - nie robiłem tego na wcześniejszych zawodach.
Znów w dół! 4:12 5km - 00:21:20
6.km "Dargomyśl wita" - i to ładnie nas wita, bo dużo ludzi na poboczach, rozlega się wycie syreny strażackiej. Przebiegamy nad Myślą po raz pierwszy, zapominam wcisnąć "lap" na kolejnym kilometrze, ale słyszę prowadzących Ślązaków, że "4:10 - nie za szybko? nie, bo z górki"
7.km Zaraz za rzeką lekki podbieg, skręt w lewo, las i długa prosta. Drzewa chronią przed wiatrem. Edek ciągle gdzieś obok i z tyłu. Grupa jest rozciągnięta ale już wyraźnie oddzielona od pozostałych - jest nas około dziesięciu. Wyraźnie zwalniamy, gdy kończą się zbiegi - 4:26
8.km Lasy, lasy, lasy. I punkt odżywczy - powerade, 2 łyczki. Omijam żarcie celowo - jeszcze za wcześnie. Stoły są dość krótkie, ale wybór jest bogaty - woda, powerade, herbata, banany, pomarańcze, czekolada, cukier, ciastka - jaka szkoda, że w czasie biegu nie wypada żreć.
Tym razem idzie sprawniej. Wróciliśmy do tempa rejsowego - 4:12
9.km Drzewa lekko rzedną, a my zaczynamy doganiać grupę przed nami. Skręt w lewo na Dębno, zaczyna wiać - biegniemy pod wiatr. Na zakręcie wychodzę na zawnętrzną by znaleźć się w ogonie grupy - boję się wiatru, ciągle mam w głowie "oszczędzaj siły od początku, chowaj się za plecami". Edek również podąża za mną, co za zaufanie. 4:11
10.km Długa, 5,5km prosta. Doganiamy grupę przed nami. Wow! Jest nas dziewiętnastu mężczyzn. Wspaniałe uczucie. Czuję się bezpiecznie w tym gronie, jakby to karkołomne zadanie było o wiele łatwiejsze z tej perspektywy. W grupie widzę biegacza z koszulką "Cracovii", innego z Kwidzyniem na plecach, dwóch z Leszna. Ślązacy już nie dyktują tempa. Jest lekko za szybko, ale nie czuję tego w grupie póki co - 4:10. 10km - 42:28 Czyli tempo "na styk" jak dotąd.
11.km W grupie raźno. Punkt odświeżania. Wymieniam gąbkę na nową - to naprawdę daje ulgę. 04:12
12.km Tak dobrze mi się biegnie, że się rozpraszam i podziwiam stroje biegaczy, ich technikę biegu. "Sorry!" - Musnąłem butem biegacza przede mną - podnosi dłoń w geście "nic się nie stało". Grupa się mocno zbija w miarę narastania wiatru. Wkrótce wybiegniemy spomiędzy drzew i wtedy ci z przodu dostaną w kość. 4:18
13.km Punkt odżywiania. Przeciskam się do prawej po powerade i banana. Z piciem radzę sobie już sprawnie, ale banan myks! ucieka mi między palcami. Głośne "aj!" wydobywa mi się z ust jakby mnie ktoś nadepnął. No nic, następnym razem. Koniec lasu, mijamy tabliczkę "Dębno" i aleją drzew wbiegamy pomiędzy pierwsze zabudowania. Głębiej oddycham - okazuje się że ostatnie 3km przed Dębnem to lekki ale długi podbieg. No i pod wiatr. Dobrze że jest się za kim chować. 4:16
14.km Z naprzeciwka truchta jakiś gość w czerwonym stroju bez numeru startowego, wysoki - "wygląda jak Gardzielewski" mówi do mnie Edek, który wydaje się odczuwać rosnące tempo. Faktycznie, wysoki przybysz dołącza do czoła grupy i w tym momencie jakby wszyscy przyspieszają, a grupa się zaczyna rozciągać. Rośnie doping na trasie. Nie podoba mi się taka huśtawka szybkości i mówię do Edka "za nawrotem odłączam się, za szybko biegną. Teraz nie możemy odpuścić, bo nas wiatr zgasi" - on tylko przytakuje. 4:09
15.km Nawrót w lewo zrobiony ciekawie, bo na łuku w prawo i dość szeroko, nie trzeba zwalniać. Zaczynamy drugie okrążenie. Wokół głośny doping, barierki szczelnie wypełnione kibicami ale jakoś mnie to nie rusza - myślę o opuszczeniu 20-os grupy, rozważam "za" i "przeciw". Widząc na nawrocie jak się rozciągnęliśmy, zostaję z tyłu, a ze mną jest pięciu innych. Jest Edek, biegacz z koszulką kwidzyńską, cracovia i dwóch starszych z Leszna. Punkt odświeżania - wymieniam gąbkę, ale nową już tylko pocieram twarz i od razu wyrzucam. Czapka nasiąknęła wodą kompletnie i czuję przyjemny chłód na dyni, którego nie chcę już potęgować. Biegnie się wyraźnie lżej - znów z wiatrem i lekko w dół. 4:12. 15km - 01:03:35. Złapaliśmy trochę zapasu.
16.km Ci przed nami musieli piętnasty kilometr poniżej 4:05 zrobić, bo już są dość daleko. Utwierdzam się w dobrej decyzji. Wokół nastroje dopisują, Edek z Kwidzyniem i Cracovią zaczęli szczebiotać. Ja tylko słucham i skupiam się na biegu po cięciwach na pozakręcanym odcinku trasy. Kolegom najwidoczniej jest obojętne zaoszczędzenie tych parunastu metrów, bo uparcie trzymają się lewej strony. Odruchowo wciskam "lap" na stoperze przy białej tabliczce i wychodzi - 3:52? Zanim się skapnąłem, że pomyliłem ją z żółtą, minąłem właściwą.
17.km Cracovia nas żegna czując przypływ sił. Odczuł też pewnie spadające tempo, które uszło uwadze reszty. Jest nas już pięciu i zwolniliśmy, bo dwa ostatnie km wyszły średnio po 4:19.
18.km Wyraźniej wychodzę do przodu chcąc podkręcić lekko tempo. Cracovia zbliża się do grupy lecącej około 30s przed nami. Wyglądają jakby ochłonęli i już nam nie uciekają. Punkt odżywczy! W końcu jakieś jedzenie. Czuję się zmulony poweradem i jakoś ciężej się biegnie - czas na banana i wodę. Wodę łapię, ale rękę wyciągniętą po banana zaraz muszę cofać, bo chłopiec z obsługi znalazł się nie po tej stronie stołu! "Złaź z trasy!" wołają do niego koleżanki, ale jest już za późno - robię unik by nie staranować młodego - na pierwsze jedzenie jeszcze nie czas. Wkurzam się jedyny raz na całej trasie. Mam ochotę krzyknąć za nimi, po raz pierwszy na trasie czuję, że zaczynam słabnąć. 4:09
19.km Znów jest nas sześciu. Dogania nas starszy facet w pięknej, niebieskiej koszulce. Dla kontrastu - biegnie bardzo niezgrabnie. Niesymetrycznie macha rękami, krok ma nienaturalnie długi. "Berlin Feuerwehr" na plecach - aha! Przejmuje pałeczkę i prowadzi naszą szóstkę na łagodnym zbiegu przez Dargomyśl. Syreny strażackie jakby na nas czekały. 4:13
20.km Widząc lekki podbieg przyspieszam chcąc jak najszybiej być "po" - pozostała piątka jakby wpadła na ten sam pomysł i ani na chwilę się nie rozdzielamy. Kilometr w tempie 4:15, podobnie jak średnio 19 poprzednich: 20km - 01:25:00
21.km Na zmianę Niemiec, Leszno prowadzą. Na łuku lecę po cięciwie wysuwając się na 2m przed nich - ludzie! gdzie tutaj logika biec po zewnętrznej?. Edek wydaje się słabnąć. 4:21
22.km Półmaraton za nami! Mijamy go w szóstkę z zapasem 23s poniżej 3h. Kruchy wynik, tak jak moje samopoczucie - jak na połowę powinienem być mocniejszy. Pociesza mnie, że nie jestem sam. Punkt odżywczy! Po raz ostatni wybiegam przed Niemca, łapię wodę, przekładam do drugiej ręki, łapię banana, dwa gryzy, łyk na popchnięcie, reszta na pobocze. Poszło bardzo sprawnie i - kwestia raczej psychiki - czuję się wyraźnie lepiej. Niemiec również, bo wyraźnie przyspiesza. Na moje oko poniżej 4:10. To wystarczy, by mnie zniechęcić - jak chce sam na tym wietrze walczyć, to proszę bardzo. I znów zostajemy w piątkę. Edek dyszy dwa razy mocniej niż ja. Pozostali panowie również wydają się słabsi - a we mnie wstępują nowe siły po tym bananie. Prowadzę grupę do skrętu na Dębno, gdzie zamierzam schować się za kimś. 4:16
23.km Skręcamy na Dębno, ja na zewnętrzną, Leszno się na mnie ogląda z dziwną miną, chowam się za nich i... zwalniamy! i to wyraźnie. Po chwili zmiana planów - poprowadzę.
Wieje nie tak mocno, bo wciąż sporo drzew wokół, ale... tempo wytrzymuje tylko Edek. Kwidzyn i panowie z Leszna odpuszczają bez słowa. Zanim zdążyłem spytać go, czy będziemy się zmieniać pod ten wiatr, mówi: "Lecę z Tobą, ale zmiany Ci nie dam." - po raz pierwszy czuję lęk przed porażką. Wiem, co wiatr ze mną robił na treningach.

"Trzymaj się!" odpowiadam mu i wracamy do tempa rejsowego na 3:00. 50m z przodu pędzi Niemiec, kolejne 50m dalej grupa, którą opuściliśmy 9km temu. Pożałowałem tamtej decyzji. 4:12
24.km Lecimy w dwójkę. Punkt odświeżania - łyk wody. Pocieszające, że żołądek nic nie protestuje, posłusznie milczy. 4:24
25.km Trzeba się zebrać, byle do nawrotu! Edek odpada bez słowa, słyszę go coraz dalej za sobą. Przede mną Niemiec dogania grupę, która... również się rozsypuje w oczach. Widzę jak mija kolejnych biegaczy. Nie tylko mi jest ciężko na tej prostej. Znów za wolno. 4:19 25km 01:46:33 Tylko 16s przewagi nad 3h...
26km Sam w lesie. Wiatr nie dokucza tak mocno. Mimo starań, nie udaje mi się wrócić do tempa rejsowego. Trzeci km z rzędu za wolno - 4:20.
27.km Punkt odżywczy - powerade po raz ostatni, bo odczuwam lekką kolkę po nim. Uciskam na chwilę prawe podżebrze i ból zaraz ustępuje. Dębno wita. Wieje, ale nie tak mocno, jak gdy się rozgrzewałem. W końcu dobre tempo mimo wiatru i podbiegu - 4:14
28.km Znów doping, do tego ktoś mnie wyprzedza! Łapię się i lecimy jak dla mnie za szybko, ale przynajmniej nie wieje tak mocno. To jakiś miejscowy maratończyk, bo wielu go na trasie dopinguje i spiker też dorzuca swoje trzy grosze. 4:09
29.km Znów jestem sam, na nawrocie odłączam się - mój chwilowy zając niesiony dopingiem jeszcze bardziej zaiwania. Tym razem ostry skręt w lewo nieprzyjemnie daje się odczuć na całym, usztywnionym już ciele. Zaczynamy ostatnie kółko! 4:08
30.km Kogo my tu mamy, no no - doganiam Ślązaków, którym przewodzi "Gardzielewski" - kto wie, może to faktycznie on sam - biegnie lekko jak łania, żartuje, śmieje się. Wyraźnie siedli, bo jest z górki, z wiatrem, mają pacemakera a tempo słabe. Łykam ich, po cięciwach pokonuję łuki, pulsometr pokazuje 4:15. "Maraton zaczyna się po 30-stce" - dla mnie jeszcze nie, bo trzymam się. Ale jeśli nie nadejdzie ratunek, sam nie wytrzymam jeszcze 12km takim tempem. Nie wyobrażam sobie tego po prostu. 30km - 2:07:39 i 31s przewagi nad 3h. Tyle co nic.
31.km Wyprzedzają mnie - Dziewczyna ze smoczym tatuażem i Cracovia, w sensie - ta sama koszulka, ale biegacz jeszcze inny niż poprzednio. Mają za mocne tempo, poniżej 4:10. Jestem ciekaw, kto tutaj kogo prowadzi - biegną ramię w ramię. 4:18
32.km Punkt odżywczy - banan, woda i lecimy. Znów jakoś lepiej się poczułem, bo już zaczynałem słyszeć swoje tupanie, bicie serca, dudnienie w uszach. Przede mną Cracovia przyspiesza i Dziewczyna zostaje sama, biegnie teraz moim tempem jakieś 50m z przodu. Zaczyna się wyprzedzanie tych, którzy odpadli - niektórzy maszerują, inni po prostu zwolnili. 4:15
33.km Próbuję dogonić biegaczkę z przodu, wyczuwam szansę, ale po prostu nie potrafię! Nogi jakby zaprogramowały się na 4:15 i ani trochę szybciej. Ona z przodu też chyba tak ma, bo dłuższy czas biegniemy w tej samej odległości. Dargomyśl wita już bez syreny, wyprzedzam samochód z napisem "koniec maratonu" a przed nim pierwsza dublowana przeze mnie biegaczka - oj, nie uda jej się tego skończyć w limice. 4:13
34.km Krótki podbieg na twardych nogach, jakby na przekór bólowi zbieram się w sobie. "Nie możesz odpuścić!" krzyczą myśli, zaczynam prowadzić w myślach dialog z sobą coraz intensywniej. 4:17 - ładnie! Mam już 35s przewagi nad 3:00 - to znaczy że na ostatnich ośmiu kilometrach mogę już biec po 4:19/km - w myślach liczę sobie.
35.km Dziewczyna z tatuażem powoli się oddala. To fakt, zaczynam zwalniać. Nie potrafię się zmusić do tempa rejsowego. 4:26 35km - 02:29:00 i 25s przewagi nad ambicjami i marzeniami
36.km Przypominam sobie słowa Heńka Szosta, że 35-40km w biegu po rekord Polski biegł "na cierpieniu" - wprowadzam to w życie na tym kilometrze. Cierpię całym ciałem. Nie chcę już się męczyć, każdy ruch jest wbrew woli ciała, które ma już dość. Na punkcie odżywczym nie pamiętam nawet, czy coś zjadłem. 4:21 i 20s zapasu
37.km Od połowy maratonu przeliczam w głowie czasy poszczególnych kilometrów na zapas, jaki mi pozostał. Perspektywa jest cienka, bo otwarcie się poddaję. Zwalniam wyraźnie i postanawiam takim tempem dotoczyć się do końca. Myślę o satysfakcji z wykonanego planu treningowego - a życiówkę przecież i tak pobiję o około 10minut. Myślę o Jacku, czy mu się udało. Bardzo bym chciał, abyśmy obaj albo zwyciężyli, albo odnieśli porażkę - trudniej jest sytemu zrozumieć głodnego. Dziewczyna z tatuażem jakieś 100m z przodu na ostatniej prostej do Dębna. Mijam dublowanych oraz tych, którzy rozypali się bardziej niż ja. 4:26, 10s. zapasu
38.km Pogodzony z porażką znów rozmawiam z sobą. Głos poddania dominuje nad tym zagrzewającym do walki. Jak niewiele ja sam znaczę z siebie, ile trzeba mieć hartu ducha i woli walki by samemu biec i wygrywać takie biegi. Nagle poczułem wielki szacunek do zwycięzców. To prawdziwi tytani. Znów 4:26 - właśnie roztrwoniłem cały zapas. Musiałbym przez 4km biec po 4:16. Nie wyobrażam sobie tego. I to pod wiatr... Koniec marzeń.
39.km - Wyprzedza mnie niski biegacz w jaskrawożółtej koszulce, niczym ta moja, w której wszystkie poprzednie biegi zaliczałem. Niski, drobnym szybkim krokiem leci do mety. Łapię się go i wlepiam wzrok w słoneczną koszulkę, chwilami zamykam oczy. Odżywam. Myślę o aniołach - czyżbym właśnie jednego spotkał?
Wiem, że stać mnie na finisz na ostatnim kilometrze. Mogę tam nadrobić nawet pół minuty biegnąc do utraty tchu na metę. Niech mnie tylko dociągnie do 41.km!!! 4:15 - sekunda zapasu! Proszę!!!
40.km Jak w transie, słyszę tylko tupot nóg Tomka - bo tak ma na imię, jak sprawdziłem po biegu. Tomek w żółtej koszulce - mój anioł stróż we własnej osobie musiał tutaj zstąpić! Pewny boskiej interwencji czuję jak jakaś szalona irracjonalna energia mnie wypełnia, biegnie mi się coraz pewniej za nim. Zaczynam wierzyć w zwycięstwo, szala się przechyla w drugą stronę. Pytam się "Będzie trzy zero?" - "Na styk!" odpowiada.
Wyprzedzamy wielu biegaczy, głównie dublowanych. Dogoniliśmy też dziewczynę z tatuażem, która opadła też z sił. Wymienia 2 słowa z Tomkiem - jakby już ze sobą biegli na trasie - i dołącza do nas. 4:14 i odrabiamy bezcenne 2 sekundy. 40km - 02:50:42
41.km Coś niesamowitego - nagle mój anioł stróż jakby się potyka i coś do nas mówi - nie zrozumiałem słów, ale domyśliłem się, że to skurcz. Nie oglądam się za siebie. Chwilę lecimy ramię w ramię z Dziewczyną z tatuażem - to wysoce niekorzystna sytuacja, bo właśnie wybiegliśmy na wiatr. Ona się odzywa pierwsza "No to co, kto prowadzi" Ja od razu - "prowadzę 41., Ty 42. ok?" - odpowiada - "O nie, ja już mam dość tego maratonu, leć!" - no to lecę. To jest stan szalony. Tutaj biegnie już tylko głowa. Tylko wizja wielkiego osiągnięcia, mety, jest w stanie zmotywować kogokolwiek do takiego wysiłku. O czym piszę doskonale wiedzą Ci, którzy byli już u kresu samych siebie, swoich ograniczeń.
Dziewczyna jakby zostaje z tyłu, za to z lewej - o dziwo - wyprzedza nas ktoś. Wysoki biegacz, bardzo długie susy - lecę jak maszyna, naprawdę szybko - ale on to ma finisz! 4:09, już 10s zapasu! Uda się!
42.km Metry ciągną się w nieskończoność. Czuję, że zaczynam biec śródstopiem a nie piętami - już nie tupię, krok jest dłuższy. Słychać głos spikera w oddali, kibice krzyczą do kogoś, by się nie poddawał (do mnie?) - nie widzę twarzy, tylko drogę przed sobą. Nagle pojawia się obok Dziewczyna, wyprzedza mnie nieznacznie ze słowami "dalej Tomasz!" - albo się przesłyszałem albo... no nie pamiętam, żebyśmy się na trasie sobie przedstawiali, mimo, że 3 razy się mijaliśmy. Spinam się i zrównuję z nią. 4:09, już nie liczę zapasu, to się musi udać!
Ostatnie 195m to łuk - czuję jak przyspieszamy, a obraz się rozmazuje - nie od prędkości, ale od wycieńczenia - widać w koncu metę. Zegar na końcu wskazuje 02:59:20. Przechodzimy w sprint i tutaj zdecydowanie wychodzę przed Monikę - spiker wymawia jej imię i nazwisko. META! Cudowne uczucie. W jednej chwili zwalniam do zera, mam medal na szyi, uśmiechy i uścisk dłoni Moniki i Tomka, któremu również udało się przezwyciężyć skurcz i zmieścić w limice, ktoś pokazuje dokąd pójść dalej, siadam na schodku do jakiegoś sklepu obok dwóch innych biegaczy. Jestem w szoku. Słyszę głos spikera i jedną z mniej znanych piosenek Michaela Jacksona w tle. Nagle ogarnia mnie wzruszenie, radość, niedowierzanie. Kilka razy wybucham płaczem chowając twarz pod daszkiem czapki i kiwając głową tak jakby to się nie działo naprawdę. 02:59:40 UDAŁO SIĘ!!!
Wycieram twarz w rękaw koszulki, widzę biegacza Cracovię jak skina głową z uznaniem w moją stronę, odpowiadam mu tym samym. Rozglądam się za Edkiem - jest już po 3h, a go nie ma. Przybiegł prawie 10 minut po mnie. Wymieniam z nim kilka zdań, wygląda lepiej, niż ja się czuję.
W końcu wstaję i odkrywam, że chodzenie nagle staje się wyzwaniem. Kuśtykając wtaczam się do budynku gimnazjum. W pierwszej kolejności bez kolejki załapuję się na masaże. Potem idę do depozytu - odbieram telefon, wiadomości odebrane - jest od Jacka. "Oby mu się udało, oby mu się udało" powtarzam otwierając wiadomość -> 02:57:04! Skubany! Wybucham śmiechem i dzwonię. Chwila radosnej wymiany gratulacji, zobaczymy się jutro. Jeszcze smsy do najbliższych i zainteresowanych wynikiem. Zbieram manatki i pod prysznic. Wychodzę z niego ożywiony, znów mogę jako tako chodzić. Czas na posiłek i odebranie pakietu regeneracyjnego.
Wracam do domu, to był wspaniały, dramatyczny bieg. Nigdy go nie zapomnę, a do Dębna jeszcze kiedyś wrócę - po nową życiówkę.

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


robaczek277 (2012-04-18,09:57): Super relacja i gratulacje z wyniku







 Ostatnio zalogowani
Andrea
02:32
Marco7776
00:55
STARTER_Pomiar_Czasu
23:16
kasar
23:00
banan2203
22:58
romangla
22:41
ADAXO
22:32
kolotoc8
22:17
mieszek12a
22:04
Raffaello conti
21:59
Andrzej_777
21:30
maratonczyk
21:20
ula_s
21:04
ronan51
21:02
Stonechip
20:57
stanlej
20:51
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |