2012-04-07
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| MBT stage one (czytano: 717 razy)
WTOREK
Jest względnie wczesny wieczór. Znajduję się w bardzo dużym i przestronnym pomieszczeniu zlokalizowanym w południowej części zabytkowego budynku Starego Młyna w Przesiece. Wynająłem ten pokój do końca tygodnia. Ma mi służyć jako baza wypadowa do wycieczek górskich, treningów biegowych, ale oczywiście przede wszystkim jako sypialnia. Jest tu naprawdę czysto, schludnie, a nawet elegancko, i rzekłbym, że za dobrze, jak na moje potrzeby. Cena również nie jest wygórowana.
Przesieka, mała miejscowość pod Jelenią Górą u stóp Karkonoszy. Jest pusto w sensie turystycznym. Po sezonie zimowym, a jeszcze przed letnim. Zlokalizowałem jedynie dwa wiejskie sklepy i dwa miejsca, w których można cokolwiek ciepłego zjeść. Jedno jest dziś niestety nieczynne.
Cisza, spokój, czyste powietrze, zero ludzi, las, góry, strumyki…dużo można by powiedzieć dobrego o tej sytuacji, w której się właśnie znajduję, poza jednym – nie jest mi ciepło.
Jest naprawdę wczesny wieczór. Jest jeszcze nawet jasno. Zza okien mojego pokoju słychać jednostajny szum rzeczki, która prawdopodobnie przepływa w tym miejscu od stuleci. Leżę w ogromnym łożu małżeńskim, a w zasadzie na jednej jego połowie. Drugą zajmuje mój telefon i the Stick – patyk, którym wcześniej wymasowałem nogi po moim pierwszym biegowym treningu górskim. Jestem po uszy zawinięty w grubą kołdrę (na szczęście grubą) i próbuję się jakoś zagrzać. Jest zimno. Ale tak seryjnie zimno. Z.I.M.N.O. Kaloryferki ledwo grzeją – za słabo, by ogrzać stare, grube mury budynku, który stoi w górach, w niecce i dodatkowo blisko źródła wody. Wiem, co mówię. U siebie w domu mam zazwyczaj coś koło 19-20 stopni i preferuję ten stan, więc to, co dziś odczuwam musi być równoważne ze wskazaniem słupka rtęci w bliskich okolicach „10”. No a ja, klasyczny mieszczuch, jako piżamkę zabrałem koszulkę z krótkim rękawkiem i bokserki. No i co kluczowe – od trzech dni jestem totalnie przeziębiony. Siąkam nosem, mam kaktusa w gardle; łykam kilogramy polopiryny, witamin, ssę tabletki na chrypkę i wlewam co kwadrans tak około pół litra xylometazolinu do każdej dziury w nosie. Generalnie wszelkimi siłami staram się postawić siebie na nogi. Z tego powodu ubrałem do łóżka prawie wszystkie rzeczy, które przywiozłem do biegania. Koszulkę termoaktywną, bluzę, rajtki. Założyłem nawet skarpetki. A i tak mną telepie. Sytuacja wydaje się być katastrofalna. 21 kilometrowy trening w okolicach Zachełmia, wiodący również przez Chojnik wyssał ze mnie ogrom energii. Resztę zabrał letni prysznic. Jeśli drugi kubek gorącej herbaty nie zdoła mnie w niedługim czasie rozgrzać, to przez to przeziębienie może być jutro już po zawodach. A planuję długą i urozmaiconą trasę. Ciężką i trudną technicznie. Po to tu przyjechałem. Nie, żeby sobie poleżeć w przemiłej scenerii.
Robię szybki trening. Takie w moim mniemaniu górskie przetarcie. Nogi są lekkie i świeże, a oprócz Chojnika na wybranej przeze mnie trasie nie ma wielu takich bardzo ostrych podbiegów, więc w miarę piłuję. Nie żeby się zarżnąć, ale solidnie. Jak się później okaże, średnia za te 21 km wychodzi mi 5:23/km. Ale już na drugim kilometrze źle staję na jakimś kamieniu ukrytym w liściach i prawa stopa wygina mi się pod kątem 90 stopni ze skutkiem lekkiego zwichnięcia. Najśmieszniejsze – przechodzi mi przez głowę - że pakując się jakoś tak myślałem, że jeśli zabiorę kompresy do zamrażania (niezbędne w przypadku nawrotu shin splints) to na bank się przydadzą. No nie spodziewałem się, że akurat będzie chodzić o staw skokowy. Tak czy inaczej, nie jest tak źle. Kostka puchnie i odczuwam lekki ból, ale z racji uroku okolicy, krajobrazu, urozmaiconej nawierzchni i wzniesień biegnie mi się świetnie. Czasem lekko mnie przytyka na dłuższych podbiegach, trochę cieknie z nosa, ale generalnie jestem wniebowzięty. A co najważniejsze, moje Brooksy Grit z serii Pure, które po miejskim - parkowym używaniu zacząłem strasznie krytykować, spisują się świetnie. Jest w nich tak miękko, wygodnie i przyczepnie, że specjalnie wybieram trudniejsze ścieżki, żeby się nimi nacieszyć. Nie sądziłem, że będą się spisywać tym lepiej, im bardziej skomplikowana będzie trasa.
A teraz zgaszę światło, odłożę długopis i schowam dłoń pod kołdrę, bo mam wrażenie, że mi palce kostnieją. Zegar pokazuje godzinę 20.
Autor zablokował możliwość komentowania swojego Bloga |