2012-01-19
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| kogo obchodzi wpisowe (czytano: 1021 razy)
Jest bosko.
Wczoraj wlazłem na stronę Półmaratonu Ślężańskiego, żeby zobaczyć do kiedy i jakiej wielkości startowe będę musiał zapłacić za udział w tej imprezie. Nie, to wcale nie będzie o tym, jak zajebiaszczo drogie się zrobiły półmaratony. O tym już przecież było i wszyscy są w temacie świetnie zorientowani. Choć akurat nie wszystkim to przeszkadza. A szkoda.
To co mnie kompletnie - podczas tej krótkiej wizyty na wspomnianej stronce - rozwaliło, to ilość już zgłoszonych osób. Wczoraj, czyli na ponad dwa miesiące przed datą startu, było grubo ponad 2400 ludziów! Szykuje się zatem blisko dwukrotnie większa frekwencja w porównaniu do zeszłego – rekordowego roku.
Jeśli chodzi o mnie, to ponieważ źle się czuję w tłoku, to ta informacja rozwiązała problem wysokiego startowego.
Zrezygnowałem.
Tak naprawdę to pomyślałem też, że nie mam ochoty być statystą w Mistrzostwach Wojska Polskiego. Bo, żołnierzy na liście startowej jest coś koło 1350! Organizator przez ten fakt został zmuszony do wprowadzenia limitu uczestników biegu na poziomie 2000 osób. I spoko. Tyle, że jeśli limit zostanie utrzymany, to 2/3 ogółu biegaczy przed imieniem będzie nosić dziwny przedrostek w stylu: starszy szeregowy.
2400 osób! Jak oni chcą ich wszystkich obsłużyć w tej hali? Jak to będzie wyglądało na punktach odżywczych? A jak na starcie? A co, jeśli pierwszy kilometr pięciuset szeregowych poleci na hurra? No, nic. W końcu to już nie moja brocha.
Jest bosko. Po prostu bosko.
Nie sądzę, żebym szybko wrócił do biegania. To znaczy nie tak szybko, jak bym tego chciał. Mięsień piszczelowy nie chce nawet odrobinę odpuścić. Mimo częstych okładów lodowych i gęstego smarowania maściami, boli jak bolało. I dalej cała okolica urazu jest mocno opuchnięta. A to znaczy, że stan zapalny rozgościł się i czuje się w moim organizmie wprost cudownie. Trzymając się teorii definiującej długość przerwy przy złamaniach i naderwaniach zmęczeniowych zaczynam się obawiać, że znów będę musiał pauzować kilkanaście dni. Dziś jest szósty dzień bólu i nie zanosi się na to, że do jutra czy pojutrza całkowicie ustąpi. Gdyby puściło - na ten przykład - w niedzielę, czyli dziewiąty dzień, to zgodnie z sensowną i sprawdzoną zasadą, mówiącą o dodatkowej przerwie tzw. bezbolesnym okresie kontuzji, wyjdzie mi w sumie 18 dni. I w odróżnieniu od zeszłorocznego shin splintsa nie mogę podtrzymywać kondycji trenując zastępczo w fitnesowni, bo przez następne dwa tygodnie będę zajebiście zapracowanym Łodzianinem.
Osiemkurwanaście! Trzy tygodnie! Ja jebie.
A potem tydzień poniżej 50% tego kilometrażu, który biegałem przed kontuzją, i jeszcze następny tak z 75%. I wszystko w truchciku, ma się rozumieć.
Pięć tygodni w plery. 1/4 całego cyklu.
Myślę, że chyba właśnie wysokość wpisowego do maratonu w Łodzi też mnie przestaje już interesować. Chyba trzeba będzie polubić czerwcowe terminy. I bieganie w słońcu. Albo na czas wystartuję dopiero na jesień.
Autor zablokował możliwość komentowania swojego Bloga orb1t (2012-01-20,09:43): Stary zobacz leczenie fala udeżeniową, u mnie po przeciążeniu świetnie pomogła, trochę drogo ale w Łodzi jak mówisz będziesz to znam tanie miejce. Jeśli to zapalenie to tabletki DicloDuo sa dobre na tego typu bóle. raFAUL! (2012-01-20,12:20): spoko, biorę właśnie diclo. literatura fachowa autorstwa prof. Dziaka twierdzi, że trzeba zimnem. orb1t (2012-01-20,15:07): Ta ale ja zapalenie to rozgrzewam ^^ a przeciążenie zimnem. Spróbuj kompres czy tam czym co to rozgrzeje.
|