2012-01-16
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Życiowy kogel-mogel... (czytano: 1760 razy)
Wielu z nas, końcem każdego roku lub z początkiem nowego, robi wszelkiego rodzaju podsumowania, oceniając miniony rok pod kątem sukcesów i porażek, jak również próbuje wygenerować cele główne na kolejny rok. Też myślałem o tym, ale nie mam "pomysła" jak tego dokonać, bo w moim przypadku 2011 był to rok urozmaicony, pełen wzlotów i upadków, ale ostatecznie rok najpiękniejszy, choć to akurat dzięki mojemu życiu "pozabiegowemu"... wtajemniczeni "kumają o co kaman"... ;)))
Któż nie lubi zamykać roku ze świadomością, że wykonał w jego trakcie kawał dobrej roboty...? No właśnie... były fajne starty, były nowe "życiówki" pomimo braku stabilności i systematyczności w treningach... Końcówka była jednak do bani... Eeeech! "Rypło się" wszystko... Miałem być już na końcu drogi z przygotowaniami do mojego pierwszego maratonu, który chciałem pobiec początkiem lutego w Apeldoorn (Holandia)... Zamiast tego jestem w ciemnej d... i światełka na końcu tego tunelu nie widzę... ;) A tak fajnie "żarło" na jesieni... była forma, była lekkość i nawet dłuższe wybiegania (głównie po górkach) nie przysparzały mi żadnych trudności...
Za cel główny na jesień obrałem "połówkę" w Kościanie, gdzie obowiązkowo miałem zgrzać moją życiówkę z ubiegłorocznych Katowic (1:33:25)... Wszystko szło ku dobremu, a moje wcześniejsze jesienne starty wychodziły mi tak jak sobie tego życzyłem... gdzie nie wystartowałem to poprawiałem swoje ubiegłoroczne wyniki na tych samych trasach, więc byłem pewien swego... do tego stopnia, że postanowiłem w Kościanie zejść poniżej 1:30... A jak było? Fajnie, ale tylko do 17 km... ;) Do tego momentu szło... a raczej biegło wszystko według planu, jak w szwajcarskim zegarku... a nawet byłem ociupinę lepszy mierząc sobie międzyczasy na 5, 10 i 15 km... Na piętnastce zanotowałem nawet życiówę (poprawiłem o ponad 1,5 minuty), więc musiało być dobrze... Może i było dobrze, ale jednak nie tak dobrze jak sobie założyłem... Co prawda ustanowiłem swój nowy "personal best" (1:30:56), ale kac moralny pozostał do dziś, że nie zjechałem poniżej tych 1:30... Było tak blisko i dopiero na 17 i 18 km się schrzaniło... Cóż, jest robota do wykonania w 2012... ;)
Gdy już zamknąłem rozdział Kościan 2011, na nowej stronie czekał kolejny... Maraton w Apeldoorn. Czasu niewiele, ale zamierzałem utrzymać to co wypracowałem jesienią, zrobić dodatkowo kilka sprawdzianów i powalczyć w Holandii o jakiś fajny wynik w debiucie, choć byłem i jestem świadom, że początek roku to nie jest najlepszy okres na dobre wyniki, zwłaszcza w moim przypadku, kiedy to "moja machina" pracuje na właściwych obrotach dopiero od czerwca do listopada ;) Niemniej jednak postawiłem sobie za cel złamanie 3:30, a co... ;) Jak już spaść, to z narowistego mustanga, a nie z kucyka... ;) I co z tego...? Miało być tak pięknie, a wyszło tak jak zawsze... dupa! Nawet na konia nie wsiadłem, a już spadłem... ;) Teraz to tylko śmiech, bo zdążyłem już ogarnąć złość, ale kolorowo nie było...
Końcem listopada posypały się wszelkie plany... złapałem półpaśca, a raczej on mnie, bo ja wcale go nie goniłem. Totalna załamka! Trzy tygodnie bez biegania, formę diabli wzięli, a ja stanąłem na rozdrożu bez drogowskazów... I co tu wybrać? Dumałem, dumałem i wygrzebałem z otchłani swego "umysła" strzępki rozsądku... ;) Dobrze że nawet porządne formatowanie nie potrafi całkowicie wyczyścić "twardziela", dzięki temu mogłem jeszcze coś odzyskać... ;) Stało się... ostatecznie podjąłem decyzję o odpuszczeniu sobie maratonu, bo samo tylko zaliczenie w grę nie wchodzi... nic na siłę... Jeszcze zdążę... Przede mną przynajmniej 34 lata życia i oby aktywnego biegowo... Zamierzam bowiem zrobić na złość ZUS-owi i dożyć swojej emerytury... Dużo nie będzie, ale może na jakieś zawody wystarczy ;)))
Wracając do tematu... Po przerwie zrobiłem już kilka treningów, ale to już nie to samo... jestem ciężki (przybyło mi z 89 na 95 kg), wolny i trochę obolały... dlatego też jestem coraz bardziej przekonany co do słuszności mojej decyzji. A co do planów to na razie takowych nie poczyniam, bo i tak wszystko diabli wezmą, jak znam życie... Miały być Strzelce, miała być Trzebnica... Eeeech! Na zawody wyskoczę bardziej spontanicznie... Na pewno jakieś tam starty w 2012 przewiduję, ale głośno nie mówię, bo los złośliwy bywa... :) Trzeba jednak jeszcze trochę pocieszyć się bieganiem, zanim nadejdzie ten koniec świata A.D. 2012... ;) Moja forma jest w lesie, zatem na razie biegam po okolicznych kompleksach zadrzewionych, by ją odnaleźć... dotychczas bezskutecznie, dlatego uczciwego znalazcę proszę o kontakt na priva... ;))) 10 % znaleźnego oczywiście odstąpię... ;)
Żeby puenta nie była przygnębiająca to napiszę coś z innej beczki... Mój Kochany Skarb cały czas gaworzy "tatatata...", choć teoretycznie "mamamama" jest łatwiej... ;))) I tym miłym akcentem się żegnam i do następnego razu...
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora mamusiajakubaijasia (2012-01-16,05:36): "A w oczach ma błękitu dwa wiadra" :) Twój szkrab oczywiście:)) jacdzi (2012-01-16,06:52): Minka na zdjeciu wrecz rozbrajajaca! Truskawa (2012-01-16,08:01): To jest mądre dziecko. Mała dobrze wie kto w blogu pisze i stąd to "tatata". :) A Szlakówna jest piękna. Zdjęcie wymiata! :)) Truskawa (2012-01-16,08:02): A do czasu Twojej emerytury to ZUS zniknie. :)) Truskawa (2012-01-16,11:10): Tomek, ja obstawiam, że mała się tak jeży jak ojca widzi. :))) szlaku13 (2012-01-16,11:32): Gaba... mam nadzieję, że już tak pozostanie i że oczka nie zmienią koloru, jak często bywa u szkrabów... ;) szlaku13 (2012-01-16,11:34): Może i piękna i rozbrajająca, ale na pewno "szatanek"... ;))) I co tu kryć... beksa straszna ;))) szlaku13 (2012-01-16,11:38): Coś mi się Trus zdaje, że masz rację z tym ZUS-em... obawiam się że zniknie wraz z naszymi emeryturami... ;) To dopiero będzie sztuczka godna Davida Copperfielda... taki numer na oczach milionów ludzi... ;) szlaku13 (2012-01-16,11:41): Ja marudzę?! A zaglądasz Wiechu czasem w lustro? ;)))
O wagę zbytnio się nie przejmuję, bo mi z nią dobrze, a nadmiar zbiję szybko... kac moralny jednak pozostanie długo, że plany poszły w piz... do kubła ;))) szlaku13 (2012-01-16,11:43): Tomku... poczytaj niżej Truskawę... po raz kolejny intuicja jej nie zawodzi ;))) A prąd za drogi żeby się nim bawić jeszcze w trakcie kąpieli ;))) Marysieńka (2012-01-16,14:37): Przyznaj się bez bicia, ze ten Twój Skarb już robi z Tobą co chce....i chyba nie muszę pisać, że jest śliczna :))) tdrapella (2012-01-16,21:59): śliczna ta wasza mała :) A maratonem się nie przejmuj. Na pocieszenie powiem Ci, że ja też miałem zaplanowany i już opłacony start w Rzymie, ale nie pojadę. Choć forma by i była na życiówkę. Ale trudno się mówi i biega się dalej :) Gosiia (2012-01-17,18:15): O Panie!
Przerażająca !!
Przecież to laleczka Chucky !!!
UCIEKAJCIE !!!!
;)))) szlaku13 (2012-01-18,00:46): Pierwszy który się poznał ;)
Wiele wspólnego nasz "szatanek" ma z tą legendarną laleczką, tylko nie wiem, czy się akurat z tego cieszyć... ;)))
|