2011-11-15
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Kochana Warszawa :) (czytano: 244 razy)
33 Maraton Warszawski...
Jakże będę go super wspominał :) Czemuż to? Temuż to, że po raz pierwszy udało się skończyć królewski dystans z 3 z przodu :) Za czwartym podejściem :) Ostateczny wynik 3h 49min netto czyli jak na rok biegania całkiem nieźle tak sądzę :)
Przygotowania do tego by swój ostatni w tymże roku maraton skończyć z wynikiem ok. 3:45 szły dobrze i po męsku :)
Od rana gdy obudziłem się 25 września czułem wielkie podniecenie i emocje. Oczywiście w drogę pociągiem do stolicy zabrałem poza biegowymi ciuchami także jak zwykle w takich sytuacjach książkę i mp3 :)
Ale okazało się, że nie będą mi potrzebne bowiem jechałem w przedziale z kolegą z tras biegowych i miło się czas spędziło na pogawędce oczywiście biegowej bo o czym dwoje kumpli nieraz rywalizujących na zawodach może gadać w przedziale pociągu jak nie o sprawach biegania dotyczącego :)
Pogoda zastała mnie trochę chłodnawa by rzec zimnawa lecz myśl o epokowym wydarzeniu jakie miało mieć miejsce w mym życiu owego dnia nie pozwoliło mi marznąć.
Start coraz bliżej i bliżej. Godzina 0 zbliżała się sprinterskim czasem.
Spotkałem przed startem kilku znajomych także. Nie wiem jak wy ale ja cenię sobie tą formę relaksu tuż przed startem gdy zamienię kilka słów w dialogu ze znajomym bądź znajomą :)
Ustawienie się na starcie po solidnej rozgrzewce...
Wyczekiwanie...
Zamknąłem oczy i starałem się skupić na taktyce biegu, którą wcześniej sobie obrałem.
Kilka kobiet wcześniej już ruszyło.
Pyk !
I ruszyło kilka tysięcy maratończyków i tych, którzy tego dnia stanęli na starcie, żeby się nimi stać. Wśród nas byli też uczestnicy biegu Olimpijskiego na 8km.
Ja miałem założenie by od początku biec równym tempem.
Choć lekko bałem się czy moje nogi to wytrzymają.
1km...2km...3km...4km...5km... etc.
Kilometry uciekały. Co jakiś czas spoglądałem na garmina czy odpowiednie tempo trzymam. Tak to jet to.
Troszkę biegłem szybciej by dojść na którymś km zająca na 3:45.
Na 12km w końcu dopadłem go i biegłem z grupą kilkunastu zawodników i zawodniczek na tenże czas.
15km...16km...17km...
Trzymam się zająca. Biegnę równo tak jak reszta grupy na 3:45.
Im dalej od startu a bliżej mety ludzi jakby ubywało w grupie.
Biegnąc staram się czerpać radość z tego, że to mój czwarty (!!!) raz gdy biegnę maraton :)
Co jakiś czas gdzieś na poboczu słyszę brawa a pod mostem (chyba Siekierkowskim...) zespół muzyczny Pogotowie Energetyczne, który to rytmicznie wykonywał swój własny utwór zagrzewający do nieustannego pokonywania kolejnych metrów :)
30km...
lekki kryzysik...
Trzymam się grupy coraz szczuplejszej.
34km...
Nogi zaczynają boleć i zwalniam. Biegnę w odległości 200m może 250m od zająca.
Myślę sobie "Trzymaj tak".
Trzymam i się nie daję.
37km... Skurcz w lewej łydce...
Karwasz twasz!!! Staję i rozciągam ból. Przechodzi.
Biegnę dalej. Ale tempo mi spadło. Już nie widze zająca.
40km. Patrzę na czas i kalkuluję. Jak utrzymam to tempo będzie 3:50 netto.
Wyprzedzam kolegę z przedziału :)
Później on mnie wyprzedza bo ja przez dosłownie 50m idę... Ale uważam że to nie wstyd dla biegacza, że kawałek przejdzie podczas maratonu. Wszakże jestem człowiekiem z wody krwi i kości i mam pełne prawo przejść te 50m spacerem :)
41km przyspieszam. Tłumy kibiców po lewej i prawej stronie trasy. Nie mogę sprawić by ich oklaski poszły na marne więc biegnę ile fabryka dała :)
Meta!!! Wbiegam żwawo choć nogi bolą ale z okrzykiem radości pokonuję matę wyznaczającą kres biegu :)
3:49 netto :)
Uśmiech zmęczenie radość ból...
Nikt nigdy mi nie zabierze pierwszego zejścia poniżej 4h :) Cudowne uczucie :)
Tuż za metą gratuluje mi Sobek (Jego nie muszę przedstawiać).
Biorę z 6 "pałerejdów" i siadam obok drzewa tam gdzie większość :)
Poznaję kolejnego biegacza wymieniamy się spostrzeżeniami z biegu :)
Dochodzi do mnie, że mam czym sie już pochwalić :) Czuję się jakbym coś wygrał :) Tak!!! Wygrałem i każdy z was wie co :)
Wracałem do Łodzi dumny szczęśliwy choć zmęczony i obolały ale głównie szczęśliwy :)
Jeszcze w stolicy pewien przechodzień starszy rozpoznał we mnie maratończyka bo szedłem o sztywnych trochę nogach i pytał czy aby czasem nie biegłem dziś maratonu :) Miłe uczucie :)
Czas w przyszłym roku zrobić może 3:30...?
Do Warszawy mam szczęście :)
Co nastawiam się na życiówkę to ja robię :)
O kolejnej życiówce najnowszej w mojej karierze opisze następnym razem i tez działa się sytuacja w Warszawie :)
Pozdrawiam :)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Aussie (2011-11-19,04:56): Gratulacje!
Za tę życiówkę oraz za tę, którą jako następną nam tu opiszesz:).
|