2011-07-25
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Motywacja ? (czytano: 644 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: https://picasaweb.google.com/Aqualani/Mazury2011#slideshow/5630432407358080562
Dochodzę do wniosku, że nie chce mi się trenować. W sensie takich treningów, gdzie sie do czegoś dąży, np do poprawienia życiówki, gdzie jest jakiś plan itd. Po prostu przestaje widzieć w tym sens, nie mam motywacji. W tym roku były takie dwa przełomowe punkty.
Pierwszy pod koniec marca. Od stycznia mocno trenowałem, na przemian treningi biegowe, rowerowe i pływackie. Pod koniec marca odechciało mi się. Ale nie dlatego, ze fizycznie nie dawałem rady. Po prostu nie miałem na nic czasu i w końcu się wkurzyłem. Odpuściłem basen - a w planach miałem ambitne nauczenie sie pływania kraulem metodą total immersion. W zeszłym roku płynąłem w Wińcu klasycznym, to w tym roku tez popłynę. I tak, moge sie założyć, wyjde z wody w pierwszej połówce.
Drugi moment to tegoroczne wakacje /foty w linku - głównie Kicios ;) ). Z jakimś tam bólem, ale w końcu przyznałem się sam przed sobą, że nie kręci mnie trenowanie, nie chce mi się i już. Dlaczego mi się nie chce ? Bo mam tyle innych pasji, rzeczy które mnie pociągają, że zwyczajnie szkoda mi czasu. Kiedy zaczęło to do mnie dochodzić, wypłynęło pytanie - po co tyle trenować, jaki to ma sens, wreszcie, jakie korzyści z tego płyną ? Chciałem na swoje 40-te urodziny zaliczyć ironmanna. Plan raczej spokojny, bo przeciez mam na to jeszcze 3 lata. Ale z drugioej strony przez 3 lata poświęcać wiele różnych innych ciekawych rzeczy. Po co ? Zeby podnieść swoją samoocene, czy co gorsza, budować ją na tym - niewątpliwie - osiągnięciu ? Na wakacjach było tak wspaniale, że zwyczajnie było mi żal wychodzić na trening. Więc trochę odpuściłem, w ogóle nie zabrałem ze sobą roweru, jakby przeczuwając o co chodzi, chociaż powód był praktycznie inny.
Dochodzę do wniosku, że mi wystarczy rekreacja, więc moje treningi zaczynają byc rekreacyjne, na Mazurach najdłuższym dystansem jaki przebiegłem to 10 km.
Walka też mnie nie kręci - chyba się juz w życiu nawalczyłem. Przez całę życie byłem wojownikiem na maxa, przez co było więcej problemów niż korzyści. Od paru lat jest coraz lepiej, wreszcie zaczynam być trochę bardziej "przyjemny w dotyku" Bo trening to trochę taka walka ze samym sobą a na zawodach z innymi.
To też nie jest tak, że odżegnuje sie od sportu. Mnie tylko męczy dążenie do czegoś - do lepszej formy, do lepszego czasu do większego wysiłku, do większej wydolności. Po co ? Nie lepiej robić coś dla samej przyjemności ? Bez żadnych założeń, planów, pomiarów, maxymalnych wysiłków, żeby sprawdzić samego siebie. Muszę sie jeszcze tego nauczyć.
Dziś od rana w Poznaniu piękne słońce, wymarzona pogoda na rower. Ale nie pojechałem, bo dwa dość mocne treningi za mną a dziś trzeba jednak trochę tą żabką popływać. Bez sensu.
Po prostu jakaś część mnie nie zgadza sie jeszcze na przejście na rekreacje i dlatego jestem taki trochę skłócony w sobie.
A do Wińca już niedaleko :) Bardzo się cieszę z tego wyjazdu, fajna atmosfera, taka nawet rodzinna, fajna okolica, fajni ludzie. W tym roku na pewno jestem lepiej przygotowany niż w zeszłym, aczkolwiek pływanie pozostało bez zmian ;) Niemniej i tak będzie przyjemnie, czuje to przez skóre. Wczoraj zrobiłem jesden z bardziej morderczych treningów biegowych w ostatnich czasach :)) Może to troche nie pasuje, do tego co napisałem powyżej, ale były dwa powazne powody :D
- przede wszystkim wymyśliłem sobie trening rano i miałem potrzebę zrobienia takiego treningu - nie wynikało to z żadnego planu, nie było żadnego przymusu, była motywacja wewnętrzna,
- co prawda za dużej bazy biegowej to ja nie mam, ale w końcu trzeba zacząć szlifować chociaż to cos, co jest, bo bieg na 10 km w traithlonie to nie maraton - trzeba biec :)
Po wprowadzającym treningu w połowie tygodnia : 100, 200, 300, 400, 500, 400, 300, 200, 100 - ale na luzie bo ten trening może zabić nawet konia wyścigowego ;) - tak, czy inaczej polecam - w przerwach taki sam dystans truchtem, na niedziele wymyśliłem sobie 25 x 200 - drugie 200 truchtem. Po pierwszej 10 doszedłem do wniosku, że sie zajade, więc w sumie zrobiłem 2 x 10 x 200 i w przerwie pomiędzy 2000 truchtu. Na trening pojechałem rowerem, daleko na Olimpie nie mam, chyba jakies 6 km. Kicios pojechał samochodem i czytał książkę na leżaczku a ja biegałem. Było przed południem, temperatura idealna dla mnie, ok 20 stopni, lekkie przymglone słońce i sredni wiatr. Biegałem w tempie 3:10 - 3:15. Ale znów się czegoś nauczyłem :) Pierwszą dziesiątkę biegłem tak jakby siłowo, ale wiadomo 200 m to rytm, trzeba biec rytmicznie, więc trzeba trochę siły włożyć. Jednak na drugą dziesiątkę wymyśliłem sobie, że w ogle sie nie będę spinał a szybkość będzie wynikała jedynie z rozluźnienia. Czas oczywiście były te same 38-39 sekund a wydawało sie wolniej. Pewno dlatego, że mniej bolało :) Wyszło tak, że pierwsza dycha mnie zmęczyła a drugą biegałem na .... luzie. No właśnie ! Pewno gdybym tak biegał od początku to pobiegłbym 25 jednym ciągiem.
Teraz mam ochote na 5 x 2 x 400 :)) - czyli 400, minuta przerwy, 400 i tak 5 serii.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Marysieńka (2011-07-25,14:57): W błędzie ten, kto sądzi, że w niedzielę lekki trening biegałeś....oj chciałabym tak samo móc..gratki:)) Truskawa (2011-07-25,22:44): jaaaacie.. Rufi (2011-07-26,07:42): Zdjęcia piekne. Niejedno nadaje się na powieszenie na ścianę. Mam na mysli te z krajobrazem i przyrodą :-) Rufi (2011-07-26,07:43): A kryzys treningowy czasami przychodzi :-) Do mnie też ;-) tygrisos (2011-07-26,09:16): Marysiu - ciężki, ale interwały najlepiej mi robią. tygrisos (2011-07-26,09:17): Ela, dzięki :) Ja nie wiem, czy to kryzys, czy przewartościowanie jakieś.
|