2011-03-16
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Bochnia 2011 częsć II , w której więcej na sportowo. (czytano: 3380 razy)
Obudziłem się tradycyjnie o godz. 6.00 i przypomniałem sobie po co tu przyjechałem.
Bolała mnie głowa.
Ciekawe po czym !?
Chciałem spojrzeć za okno aby sprawdzić jaka pogoda , ale pracujący na zwolnionych obrotach mózg podpowiedział mi:
- Baranie! 212 m pod ziemią , to raczej nie ma okien, nie?!
Trudno się było z nim nie zgodzić.
Po szybkiej toalecie zjadłem profesjonalne śniadanie.
Sucha bułka z kabanosem szybko dostarczyła mojemu delikatnie zmęczonemu ciału potrzebnej energii i już po chwili wróciłem do żywych ( choć 200metrów pod ziemią to zdanie brzmi dość dziwnie)
Czas mijał szybko, więc wskoczyłem w ciuchy biegowe i udałem się na start honorowy, który przysługiwał mi z racji tego, że rozpoczynałem naszą sztafetę
Kiedy wszyscy zawodnicy z pierwszych zmian stawili się w umówionym punkcie, wyruszyliśmy na start.
Niemal od razu pojawiły się schody… a dokładniej ok.300 schodów, prowadzących w górę.
Następnie przedostaliśmy się korytarzem do kaplicy, gdzie odbyły się krótkie przemówienia Panów w garniturach i zrobiono nam pamiątkowe zdjęcie .
Miałem tę niekłamaną przyjemność, że przebywałem w towarzystwie Gabrysi, która też rozpoczynała bieg swojego „Arcybractwa Uciech Wszelakich”
Gaba należy do tych osób, w których towarzystwie dobrze się czuję.
Nie muszę nawet z nią rozmawiać.
Wystarczy ,że jest…
A że rozmawiać z nią lubię , to już inna sprawa…..ale….chyba odbiegłem nieco od tematu….
Podzielili nas na kilka grup ( po około 10 -12 osób) oddalonych po 100 metrów jedna od drugiej i we wspaniałych humorach oczekiwaliśmy na start.
No i w końcu się zaczęło.
Zaczynaliśmy w tej cieplejszej części, wiec dziwiłem się , skąd te narzekania zawodników ( startujących w poprzednich edycjach), na koszmarne zimno bijące w jakiejś tam części trasy.
Już po dwóch minutach przekonałem się co nas czeka na każdym „kółku”.
Kiedy wbiegłem za zakręt korytarza, uderzył mnie w twarz zimny podmuch.
Podobno i tak nie było tak źle, bo na górze nie było mrozu.
Zimno robiło jednak wrażenie.
Grabiały mi ręce i nogi i było po prostu…nieprzyjemnie.
Ta sytuacja powtarzała się niestety na każdej rundzie, ale nie zdecydowałem się do końca na założenie długiego rękawa.
- W końcu nie spotkaliśmy się tu dla przyjemności – powiedziałem sobie i już byłem na pierwszym nawrocie.
Kiedy zacząłem biec z powrotem było już lepiej.
Co prawda dalej było zimno, ale już nie wiało w twarz.
W drugiej części było już ciepło.
Pot rosił twarz i skapywał w dużych ilościach na płyty, po których biegaliśmy.
Już jestem na drugim nawrocie.
Po niemrawym początku ciągle przyspieszam i zaczynam nieźle sapać.
Nie wiem jeszcze jakim tempem biec , ale w końcu wyrównuję je, i dobiegam w strefę zmian.
Wypatruję z daleka Miłosza a sędzia wywołuje głośno nasz numer.
Zatrzymuję się i wołam głośno Miłosza.
Nie widzę Go jednak i decyduję się na kontynuowanie biegu.
Kiedy odwracam się w kierunku biegu, słyszę jednak ( a zaraz potem widzę ) - przedzierającego się przez tłum oczekujących zawodników - Miłosza.
Klepiemy się w dłonie i Miły rwie w kierunku zimnego korytarza.
Przy strefie zmian tłumy, ale już po kilku rundach ludzi ubywa.
Na kolejna zmianę leci Michał a kończy Zulus.
Przed biegiem ustaliliśmy, że biegamy przez 12 godz. każdy po jednej rundzie.
Pierwsza zmiana mnie zaniepokoiła.
Nogi nie niosą mnie dobrze i są dziwnie ociężałe.
Składam to na karb złej rozgrzewki i twardej nawierzchni, ale niepokój jak będzie dalej pozostaje.
Pierwszą rundę przebiegłem w 10.30, czyli jak na mnie dość szybko.
W końcu nadszedł czas na drugą zmianę.
Teraz biegnie mi się zdecydowania lepiej i planuję, że zrobię równe 11 min.
Wychodzi 10.46.
Runda ma 2420m.
Na następnych zmianach próbuję nieco zwolnić, ale za każdym razem wychodzi 10.49.
Po kolejnej zmianie Michał już sam pyta:
- I co ?! 10.49?!
Sprawdzam zegarek i z niedowierzaniem potakuję.
Najszybciej z naszej ekipy biegnie Zulus i też trzyma równe tempo.
To właśnie jego sylwetki wypatruję na każdej zmianie.
„Żalę” się moim kolegom , że to niesprawiedliwe, że oni czekają o dwie minuty dłużej ode mnie.
Cały czas siedzimy przy strefie zmian, a do schodzenia na dół schodami zmusza nas tylko pęcherz.
Tak wiec biegamy sobie i biegamy a czas powolutku upływa.
Wkrótce minęło 6 godzin biegu.
Doświadczeni biegacze mówili, że po tej godzinie zaczną się kryzysy.
Na szczęście nas omijają.
Bardzo trudne do „przeskoczenia” było dla mnie zmieniająca się godzina na zegarze.
6.00.03….6.00.02….6.00.01….6.00.00…..i wreszcie upragniona 5 z przodu. W głowie gdzieś zapala się sygnał, że jak 5 z przodu , to już tylko 5 godz.
Ale to przecież 5.59.59….5.59.58 czyli tak naprawdę 6 godz.
Oj trudne to było do zaakceptowania przez coraz bardziej zmęczone ciało.
Po 7 godzinach coraz częściej słychać było teksty o naciągniętych łydkach, bólach kolan czy rezygnacji z biegu.
My biegliśmy swoje i na razie każdą z rund pokonywaliśmy niemal w tym samym czasie co na początku a co najważniejsze przesuwaliśmy się do góry w kwalifikacji.
U mnie mały kryzys zaczął się między 8 – 9 godziną biegu.
Jedno z okrążeń biegło mi się tak ciężko, że wydawało mi się , że stoję w miejscu, jednak kiedy po dokonaniu zmiany spojrzałem na zegarek okazało się ,że zamiast spodziewanych 13.30-14.00 było 11.15.
Michała i Zulusa zaczęła męczyć kolka i choć trzymali tempo , to nie mogli się z nią uporać.
Zresztą mnie też w końcu dopadła.
Kiedy schodziłem po jednej z rund powiedziałem do Michała:
- No to jest nas trzech – mając na myśli kolkę.
Michał spojrzał wtedy na mnie troszkę zdziwiony i pomyślał, że coś mi się stało i od teraz biegają już tylko w trójkę.
Osobne słowa uznania należą się naszej serwisantce, która dzielnie wspierała naszą sztafetę.
Nie wiem czy ona sama zdaje sobie sprawę jak dużo znaczyła jej obecność ( przynajmniej dla mnie)
Przy zwiększającym się coraz bardziej zmęczeniu każdy gest, każde podanie picia, kurtki, żart, rozmowa miały dla mnie dużą wagę.
DZIĘKI IKA!
Oczywiście masażu to Ci nigdy nie wybaczę….:)
Ciekawy rundę miałem między 9-10 godz. biegu.
Złapała mnie mocna kolka .
Biegłem dalej ale łapałem tylko pół oddechu.
Już po chwili byłem w szoku, jak brak tlenu „odcina” mi zupełnie nogi.
Docieram jednak do mety z czasem koło 12 min.
Następna runda jest już wolna od kolki, oddechy są pełne i nogi odzyskują swoją sprawność.
Coraz bliżej do końca.
Już jedynka z przodu ale to przecież dwie godz..
Powoli obliczamy kto pobiegnie ostatnią rundę. Na razie wychodzi na mnie i jakoś nie bardzo się cieszę.
Biegniemy cały czas dość równo i widzimy , że zaczynamy wyprzedzać te ekipy , które w początkowej fazie biegu nas wyprzedzały.
Nawet te gnające harpagany już tak szybko się nie oddalały.
A’propos harpaganów, to najbardziej zaskoczyło mnie tempo rozgrywania biegu.
Oni pędzili jakby stado wygłodniałych wilków za nimi puścili.
Wyprzedzali to z lewej, to z prawej, to środkiem.
Zmiany na pełnym gazie. SZOK!!!
Kiedy do końca pozostały dwie godziny, Miłosz ma problemy z kolanem.
Informuje nas , że chyba nie da rady.
Podejmuje jednak decyzję , że jeszcze jedno spróbuje.
Nie zachęcamy Go do tego , ale chłopak biegnie.
Pokonuje rundę w niezłym czasie i definitywnie rezygnuje, do czego Go zresztą namawiamy.
1.00.01……1.00.00…….0.59.59.
Godzina do mety.
Jestem dość mocno zmęczony i nie za bardzo mam ochotę na biegniecie ostatniej zmiany.
Zulus mówi, że on pobiegnie swoją, i dokończy te ok. 4 minuty , które zostaną.
Po przemyśleniu jednak dochodzimy do wniosku, że pobiegnę jednak ja.
Trochę odpocznę i zdążę przelecieć ten najzimniejszy odcinek, a tak Zulus spocony i zmęczony będzie się musiał jeszcze zmagać z lodowatym wiatrem.
Kiedy Zulus daje mi zmianę, na zegarze są jeszcze 4 minuty i 10 sekund do końcowej syreny.
Ruszam jak Ben Jonson na dopingu i w mgnieniu oka doganiam zawodnika biegnącego przede mną.
Powietrze uchodzi jednak ze mnie na następnych 100 metrach.
Ledwo się wlokę( przynajmniej tak mi się wydaje)
Robię nawrót i nie chce mi się już biec.
Niby chcę , ale mi się nie chce…..
Dobiegam do zakrętu i dostaję znowu dopalacza.
Słyszę jak spiker woła, że zostało 25 sekund.
Zbliżam się do strefy zmian i przez głośniki słychać końcowe odliczanie.
10…9…staram się jeszcze przyspieszyć i mijam strefę zmian 8…7…6….5….4….3…2….1….KONIEC
- Koniec męczarni – mówi zawodnik biegnący przede mną i padamy sobie w ramiona.
Sędziowie podchodzą do nas i zaznaczając naszymi numerami miejsca , w których zakończyliśmy.
Schodzimy na dół.
Nie mogę się doczekać kąpieli.
Rozbieram się i lecę pod prysznic.
Jest bosko.
Nogi mocno nie bolą , a zmęczenie gdzieś odpływa.
Za oknami już ciemno ale my tego nie widzimy.
Całą naszą paczką zajmujemy strategiczne miejsce przy kibelkach i z lubością obgadujemy wchodzących i wychodzących z niego ludzi.
Z lubością wypijam też zimne piwko, które smakuje jak nektar.
Siadamy w końcu przy stoliku a Szafar tłumaczy nam dlaczego jego drużyna tak dobrze wypadła i wypowiada te słowa:
- Bo Kris dobrze ciągnął ……..
Po tym stwierdzeniu niemal spadamy z krzeseł.
Najbardziej spadła Luiza, która podchwyciła temat i już nie puściła do końca
A tak na marginesie, to Kris naprawdę …biegł jak szatan i jeszcze do tego stać go było na odpowiadanie na moje namolne pozdrowienia podczas mijanek.
Szacun - Kris.
Siedzimy wiec tak sobie przy stolikach, opowiadamy różne historie i w końcu o 3.00 kładziemy się do łóżek.
Ależ wygodny był mój materac.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu mamusiajakubaijasia (2011-03-16,07:03): No i ciesz się tym wygodnym materacem, bo opisując niedzielę już tego nie napiszesz. Wtedy, zapewne, przeczytamy słowa: "Ależ cudowna była moja pierwsza żona" :)) Hepatica (2011-03-16,12:17): Wiesiu zawsze można jeszcze Radka pokochać:))). golon (2011-03-16,16:40): gratki występu :) mnie na 1.5h coś wzięło co biegliśmy na tej samej zmianie co Ci mówiłem że nie daje rady wyszło najgorsze 10:16 a tak ok. 9min sie kręciło :) dzieki za spotkanie ! Truskawa (2011-03-16,18:39): Pierwszy przeczytałam. Drugiego nie będę za kurde zazdroszczę Ci tak, że nie masz zielonego pojęcia!!! :)))) Przeczytam jak mi trochę ta zazdrość przejdzie. Przysięgam. :))) Toya (2011-03-16,20:37): No NIE!! Uwierzyłam, że nie opowiesz tej anegdoty :) Kedar Letre (2011-03-16,23:57): Dzięki, dzięki Mati. Mam nadzieję , że za mocno Ci nie "dokuczałem" tymi 8 minutami :)) Kedar Letre (2011-03-16,23:59): Ależ Truskawko! To właśnie jest druga część, więc teraz już nie masz wyboru. Zabieraj się do czytania pierwszej:) Kedar Letre (2011-03-17,00:00): Luiza,wiesz najlepiej ,że i tak nie opowiedziałem wszystkiego :))) ikusia (2011-03-18,19:54): właśnie nie zdawałam sobie z tego sprawy dlatego miło przeczytać takie słowa - dzięki :) a masaż? co się odwlecze... ;) mamusiajakubaijasia (2011-03-21,14:05): A co z niedzielą? Nie będzie opisu???? Zasmucasz mnie...wszak na niego czekam. WSTRZYMUJĄC ODDECH! Uduszę się w końcu ;)
|