2010-10-05
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Na imię mam Support (czytano: 583 razy)
Półmaraton w Katowicach to bieg, jakby to ująć: mobilny. Start i meta nieodmiennie w innym miejscu: praktyczna nauka nawigacji po mieście, które zdążyłam już polubić..
W sobotę za dwadzieścia trzecia zajeżdżam na Trzy Stawy, jak się okazuje dokładnie z drugiej strony. Robię kilkanaście kroków w kierunku parkingu, żeby dopytać o drogę, w moją stronę podjeżdża auto, szyba odjeżdża w dół i brodacz wyglądający na informatyka pyta aksamitnym głosem: „Czy ma pani ochotę na hot-doga?” ?? Przenoszę wzrok na kierowcę: ładna kobieta, uśmiecha się zachęcająco.. Co znaczy taki tekst? Umówili się z kimś, kto na hasło ma odpowiedzieć odzewem np. „Hot-dogi jadam tylko z musztardą”? Brodacz uśmiechając się miło powolnym ruchem wyjmuje zawiniątko w papierze, odpakowuje.. Hot-dog. Tu wokół nie ma żadnej gastronomii..dziwne miasto..
Wracam się kawałek i spotykam dwóch idących spacerowym krokiem gawędzących łebów. Wiedzą gdzie: nawrócić, wykręcić, ze środkowego pasa..raczej nie trafię od strzału.."A moglibyście" bezceremonialnie przechodzę na ty bo czas nagli „podjechać ze mną, spieszę się do biura zawodów, tu bieg będzie jutro”. Taki parking, takie miasto.. Propozycja wprawia łebów w jeszcze lepszy niż chwilę wcześniej humor..”To z drugiej strony jeziora zajedziemy..A zresztą..” Wsiadają i po siedmiu minutach jesteśmy na parkingu przy Pan de Rossie. „Jak was spotkam powtórnie macie u mnie dobrą kawę” dziękuję i przyspieszam kroku. Dzień jest ładny i dość słoneczny, lubię tę organizacyjną robotę. Przypada mi stanowisko biegu na 7km – przychodzą stremowani debiutanci, którym dokładnie objaśniam gdzie start, jak przypiąć chip i numer; niektórzy trochę tak oczekują moralnego wsparcia: że dobiegną. Ja również tu, na Sztauwajerach, pierwszy raz startowałam w biegu ulicznym, 2005r, tak szybko zleciało. I później kolejne edycje, z wyjątkiem zeszłorocznej. Moje stanowisko umiarkowanie ruchliwe, więc zabieram się za spinanie agrafek. Mniej więcej po półtorej godzinie mam w głowie projekt prostego zestawu, który czas nizania powinien skrócić tak ze 30%, może coś takiego przygotuję gdybym jeszcze kiedyś bawiła się tą robotą. W ostatniej godzinie pracy biura zawodów montujemy z Tomkiem i Dorotą taśmę do pakowania pakietów, prawdziwą, jak u Forda :)
W dzień zawodów pojawiam się na starcie na styk, jeszcze przed rozpoczęciem biegu słyszę od Magdy, że z zapisami rano coś poszło nie tak. Mało mnie to w tej chwili obchodzi, uwagę skupia fantastyczna pogoda: słońce, umiarkowana temperatura i siła wiatru; idealne warunki do biegania, cieszy oczy udająca lato jesień. I piękna zielona trasa, z tych szybkich. Ciężko mi się biegnie tak od 16km; dopiero od półtora miesiąca robię kawałki 10-15km, żadnej dłuższej trasy w tym roku. Zaliczam wesołą rozmowę z nieznanym wcześniej biegaczem..Rewelacyjna ta trasa..
W niedzielę po wszystkim zaglądam na forum i tradycyjnie się zaczyna narzekanie:
że klęska urodzaju,
że medali zabrakło. Ja też medalu nie dostałam. I dobrze mi tak – było trenować uczciwie, to bym się później nie kulała pod koniec stawki; zresztą po kiego grzyba mi ten medal: do trumny sobie włożę? będę oglądać z nostalgią jeżeli przyjdzie czas, że już nie będę mogła biegać?
że jedzenia zabrakło – bananów ja też już nie zastałam. I chwała Bogu. Zmądrzałam w momencie i przepraszam się od następnego startu z żelami, choć ich nie lubię. Bo lepiej liczyć na swoją przezorność i nie mieć niespodzianek takich jak m.in. w zeszłym roku na Alpinie, gdzie paliwa na półmetku nie stało. Można w takiej chwili pomyśleć: wytknę to po biegu organizatorom, ale na wytykaniu następnych 7km się nie przebiegnie.. Robiący zdjęcia kawałek dalej Radek i Piotrek nie mieli spożywki, ale dziewczyna z dzieckiem w wózeczku, dopingująca męża, owszem, wyżebrałam od niej wafelek.
że wody zabrakło na trzecim kółku – faktycznie, kiepścizna bez dwóch zdań. Ale taka już uroda biegaczy na końcu - albo psy pogryzą, albo spodenki na krytym szwie jednak obetrą..
że lokalni wazeliniarze atakują niezadowolonych – przypomniał mi się jeden mój start w znanym krakowskim półmaratonie – trasa złożona z pętli, na części kółka jakieś roboty drogowe. Przebiegając pierwszy raz pętlę na zakręcie omal nie wpadłam w wyrwę w chodniku, zwyczajnie płyta chodnikowa obsunięta i dziura. A że trasa była niezamknięta dla ruchu i równolegle z biegaczami poruszali się spacerowicze, rowerzyści, rolkarze zasłaniający widoczność – szansa na uszkodzenie nóg była realna. Co ciekawe, dziura była w tym miejscu nie zabezpieczona do końca biegu, a już po nikt o sprawie nie wspomniał. „Lokalny patriotyzm” pomyślałam wtedy i zła byłam na siebie i innych, że nikt poważnego błędu nie wytkną. A teraz myślę inaczej: besztanie organizatorów po fakcie nie miało żadnego sensu. Ktoś powinien był wziąć na stronę osobę odpowiedzialną za zabezpieczenie trasy i wymierzyć jej solidnego kopniaka za zaniedbanie bezpieczeństwa uczestników. A każdy sąd na tej planecie od zarzutu samosądu uniewinnić.
że w pakiecie były rękawice, których ktoś nie dostał, a po biegu nie było pryszniców. Taka ewangeliczna scena: bo jeśli nikt w regulaminie nie obiecywał rękawic albo pryszniców to o co się, bracie, strzępisz..
Mam w biurze koleżankę, która opowiada kawały o optymiście i pesymiście. W jej teście zawsze wypadam jako (niepoprawny) optymista.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Marysieńka (2010-10-05,14:41): Czyżbym o mały "włos" do tej samej "dziury" nie wpadła...miło było Ciebie spotkać....:)))) Toya (2010-10-05,14:42): bartess nie dostał rękawic - patrz dyskusja na forum, na pewno by mu się przydały w zimny dzień, bo biegacz z niego szybki :)
|