2010-09-09
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Z Bawarii do Piły. (czytano: 490 razy)
Kiedy opuszczałem Kalisz miałem za sobą 17 godzinną podróż z Bawarii.
Po przekroczeniu granicy wykonałem dwa telefony celem zorientowania się jakie mam możliwości dostania się do Piły z Poznania.
Oczywiście miałem tu na myśli jazdę samochodem , ponieważ rozkład jazdy pociągów miałem opanowany do perfekcji.
Chwilę po wybraniu numeru w słuchawce odezwał się miły głos Natalii, która po naświetleniu sprawy zgodziła się mnie zabrać.
Wiedząc jednak, że Wiesiu może wyjeżdżać szybciej ( a mnie groziła kilkugodzinna posiadówa na dworcu) wykręciłem do niego numer.
Tak samo jak w pierwszym przypadku już po chwili odezwał się miły głos Wiecha.
Po naświetleniu sprawy zgodził się mnie zabrać i....zaoferował nocleg.
- Ależ ja będę w Poznaniu ok.3 rano – odpowiedziałem
- No to będziesz o 3 – uciął Wiesiu.
Chociaż miałem „leciutkie” wyrzuty sumienia, to propozycję przyjąłem z radością :)
Po kilku godzinach nierównej walki z polskimi drogami dotarliśmy w końcu do Kalisza.
Tu szybkie przepakowano do samochodu i w drogę.
Właścicielka samochodu stwierdziła, że słabo w nocy widzi i niepewnie się czuje, więc poprosiła mnie abym prowadził.
Co prawda planowałem małą drzemkę, gdyż w autobusie oka nie zmrużyłem, ale na propozycję przystałem.
Początki nie były łatwe.
Marzena dawała mi dyspozycje kiedy mam zmienić bieg i pas ruchu.
- Oj!!! Niedobrze!!! – pomyślałem, ale wykonywałem polecenia.
Po kilku kilometrach podróży zaufanie Marzeny wzrosło na tyle ,że rozmawialiśmy już sobie o wrażeniach z wycieczki.
Cały czas nie przekraczałem 70- 80km/h.
- Biedny Wiesiu, będę go musiał budzić o 3 rano – przeszło mi przez głowę i postanowiłem nawet, że jak dojedziemy do Poznania o 3.00, to poczekam na dworcu.
Po następnych kilku kilometrach zaufanie Marzeny( albo zmęczenie) wzrosło do tego stopnia ,że ...zasnęła.
Jako ,że zmęczenie dawało mi się we znaki, przyspieszyłem znacznie ( jak wykazały badania kierowca popełnia mniej błędów przy większej prędkości)
No i sprawdziło się. Przy 120-130km/h sen skutecznie odszedł ode mnie.
O 1.30 zameldowaliśmy się w Poznaniu.
Po chwili błądzenia, dokładnie o 1.44 dzwonię do Wiecha, który cierpliwie tłumaczy mi jak do niego trafić.
Kiedy idę z tobołami z samochodu do mieszkania Wiecha ( ok. 50 m) zaczynam sobie zdawać sprawę, że droga z dworca w Pile do biura zawodów byłaby drogą przez mękę.
Wiesiu pokazuje mi co i gdzie i mówi:
- To Ty się tu zagospodaruj a ja jeszcze się trochę prześpię ....
Kiedy włażę pod prysznic mój wzrok pada na nogi, a konkretniej na staw skokowy.
Patrzę i oczom swoim nie wierzę.
-Gdzie są moje kostki , do jasnej cholery – pytam sam siebie i dokonuję dokładnych oględzin moich stóp.
Kostek niestety nie znalazłem ( wzrokiem) wiec dla pewności pomacałem rękami.
- Są!!! – odetchnąłem z ulgą.
Po niemal 20 godzinnej podróży nogi mi tak napuchły, że wyglądały jak podłużne worki foliowe napełnione wodą.
Nieprzyjemny widok.
Kiedy przyłożyłem głowę do poduszki....obudziłem się o 5.30.
Te dwie i pół godzinny snu były zbawienne dla mojego organizmu.
Kostki wróciły na swoje miejsce a i ogólne samopoczucie się poprawiło.
Krótkie śniadanko, pakowanko, ubierano i…wyjazd.
Z rozmarzeniem w głosie mówię do Wiecha:
- Żeby wszystkie takie wyjazdy były.
Wiesiu doskonale rozumiejąc aluzję uśmiecha się tylko.
Podróż do Piły mija - bez zakłóceń - na rozmowach i ładowaniu akumulatorów dobrą muzyką.
Meldujemy się w jeszcze pustawym biurze, potem odwiedzamy puste, czyściutkie i pachnące „toj-tojki”.
Spacerujemy w okolicach biura i wdajemy się w dłuższe lub krótsze dyskusje z napotkanymi koleżankami i kolegami
Dzwonię do Krysi, która informuje mnie ,że będzie za półtorej godziny ( to znaczy ,że za dwie)
Spotykamy Marysię i „bardzo pomagamy” jej w zakupach.
Co chwilę przybywają nowi znajomi.
- Troszkę się ich uzbierało – pomyślałem sobie co rusz ściskając się z kimś na powitanie.
Jest już Darek( jak ja Go dawno nie widziałem),Mateusz, Tomek z córką, Asia ze Sławkiem, Karolina z Piotrkiem.
Na hali natykam się na trzy piękne dziewczyny. Dwie z nich znam, a trzecią… poznałem.
Wyciskałem Natę i Ewę z wielką przyjemnością, ponieważ bardzo je polubiłem.
Po wyjściu z hali widzę uśmiechniętą Rufi.
Kiedy padamy sobie w ramiona stwierdzamy, że...bardzo nam się to podoba i przez następne 20 minut witamy się tak jeszcze z 10 razy .
- Na zawodach to nie grzech – wypowiada Ela ze śmiechem tę złotą myśl i po chwili znów się ściskamy
Znajomych jest tak dużo, że nie sposób ich tu wszystkich wymienić.
Znowu dzwonię do mojej pierwszej żony, która informuje mnie ,że już jadą.
Z niecierpliwością wyczekuję na Jej przyjazd. W końcu nie widzieliśmy się już 9 dni.
Po kilku minutach otrzymuję telefon od Krysi, że już jest na miejscu i idzie w stronę biura.
Wychodzę Jej naprzeciw i kiedy Ją zauważam wypowiedziałem na głos to ,z czego właśnie sobie zdałem sprawę :
- Chyba się za Tobą stęskniłem ,Żono moja.
Na szczęście miejsce naszego spotkania było ( całkiem przypadkowo) dość odludne, więc powitanie było....miłe.
Co prawda nie ściskałem się z Krysią tyle razy co z Rufi, ale ...
Czas zaczął nas gonić , wiec przebraliśmy się w samochodzie Wiesia.
Rufi dobrała mi najbardziej właściwy kolor koszulki( do spodenek), zapytała czy okulary pasują do….całej reszty, powiedziała co myśli o noszeniu staników podczas zawodów i już po chwili truchtaliśmy w stronę startu.
Po krótkiej acz solidnej rozgrzewce ustawiłem się na linii startu, choć do linii to ja miałem ze sto metrów.
Umówiłem się z Natą i Ewą, że spotkamy się przy balonikach na 1.40, a jak się nie zobaczymy to będę krzyczał.
No cóż, krzyczałem. Darłem się nawet za co spadły na mnie gromy od otaczających mnie biegaczy.
Zresztą mogłem się drzeć w nieskończoność , bo dziewczyny stając pewnie otoczone wianuszkiem wielbicieli i tak by nic nie usłyszały.
W końcu padł strzał, chociaż stojąc tak daleko niczego nie słyszałem .
Do linii startu szedłem dokładnie 1 minutę i 14 sekund, ale kiedy ją przekroczyłem rozpoczął się prawdziwy bieg.
Było co prawda tłocznie, ale nic nie przeszkadzało mi w osiągnięciu dowolnie wybranej przeze mnie prędkości.
Plany biegowe nie były ambitne.
Plan minimum zakładał 1.45.
Wszystko poniżej mnie satysfakcjonowało. Bardziej martwiło mnie to , aby dobiec zdrowym.
Rozpocząłem wolno, choć z zakładanych 5.00/km zrobiło się 4.50 – 4.45.
Biegło mi się bardzo dobrze i lekko, wiec po 7-8 km. postanowiłem zwiększyć tempo do 4.30.
Biegłem tak sobie do 15 km a potem jeszcze podkręciłem.
Kolejne 2 km przebiegłem po 4.10 a do 18 doleciałem w 4.00 no i zaczął się mój odwieczny problem czyli kolka.
Jak biegnę w okolicy 4.00 i poniżej zaczyna mnie łapać kolka.
Tak było i tym razem.
Do 19 jakoś przewalczyłem(4.11) ale ostatnie dwa kilometry aż zginało mnie w pół.
Starałem się jednak nie zwalniać, tylko uciskając ręką bolące miejsce parłem naprzód.
Od 20 km ból był tak duży ,że odbierał mi ochotę do dalszej walki.
Najgorsze było to, że aż łamało mnie w pól i ta bez żadnego ostrzeżenia. Nie miałem nad tym kontroli.
Do mety dobiegłem w 4.50, więc i tak dobrze.
Nie finiszowałem już jednak a na doping znajomych, który BARDZO pomagał już nawet nie reagowałem.
Kiedy przekroczyłem linie mety byłem - jak zwykle – zadowolony z biegu.
Co prawda kolka jeszcze mnie trzymała i łamała moje zmęczone ciało w pół, ale uśmiech nie schodził mi z twarzy.
Okazało się ,że na 5 km byłem 778, na 10 – 669, na 15 – 488 a na mecie 468.
Kiedy wyruszyłem w trasę aby kibicować Krysi i wszystkim innym, spotkałem na 200 przed metą wyczerpanego gościa, który na pytanie , czy wszystko w porządku nie potrafił udzielić mi odpowiedzi,
Kiedy złapałem Go w pół, gościu osunął się na ziemię.
Ułożyłem Go na poboczu a po chwili podbiegł do mnie z pomocą inny zawodnik.
Wezwaliśmy karetkę i staraliśmy się pomóc facetowi , który tracił co chwilę kontakt z rzeczywistością.
Okazało się chłopak zaczął pić dopiero po 15 km(!)
Na metę wbiegali kolejni zawodnicy.
Ewę( Ewulkę) przeoczyłem ale zacząłem głośno dopingować drugą Ewę .
Ta nie wiedząc kto to tak ryczy rzuciła tylko oczami na bok, ale od razu znalazła się metr przed biegnącym z nią zawodnikiem.
Kiedy zobaczyłem Natalię zacząłem ryczeć:
- Dawaj Nata!!!!!! Dawaj!!!!! Agresja 20!!!!
No i proszę, Natalia tak przyspieszyła, jakby przebiegła dopiero 1 km a nie 20. Ma jeszcze dziewczyna rezerwy .
Niestety po zakończeniu biegu – i tu był największy ból -musieliśmy szybko się ewakuować, ponieważ znajomi, którzy mieli nas zawieść do Złotowa bardzo się spieszyli.
Z tego co się dowiedziałem mamy czego żałować.
Ominęły nas LODY WE WSPANIAŁYM TOWARZYSTWIE!!!
No cóż, nie wszystko można mieć.
Teraz nie mogę się już doczekać maratonu w Berlinie.
Już się boję , bo później znowu „trzeba” będzie tyle pisać.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Rufi (2010-09-09,14:36): no cóż, wiedziałam, wieeeeedziałaaam :-) nata75 (2010-09-09,14:40): Radziu dzięki za wielki doping - oj była agresja 20 haha z Twoim dopingiem dam radę i maraton w Poznaniu przebiec ;) buźka Kedar Letre (2010-09-09,15:05): Ja też wiedziaaaaaałem :))) Kedar Letre (2010-09-09,15:06): Doping masz Nata jak w banku Kedar Letre (2010-09-09,15:08): Ja już chyba niestety nie umiem krótko pisać Iza. A Marzena nie wyglądała na zdziwioną, ale to chyba przez to zmęczenie. nazajutrz na pewno oglądała , czy jej się lakier na masce od prędkości nie zmarszczył :) dario_7 (2010-09-09,15:24): Radziu, gratuluję pięknej życióweczki!!! Co wyście tam z Wiesiem po nocach wyczyniali, że takie czasy, takie czasy...??? :))) Tom (2010-09-09,15:31): Radek...Miło było Ciebie zobaczyć, nawet w przelocie. :))) jacdzi (2010-09-09,15:56): Radek-szczesciarzu! Tyle pieknych dziewczat wokol Ciebie w Pile bylo! mamusiajakubaijasia (2010-09-09,16:04): Się gniewam:( ...........No dobra, nie gniewam się, tylko popłakuję w kąciku:( Złamałeś mi serce - wiesz? golon (2010-09-09,19:25): ciesze się że znów się spotkaliśmy ! :) było świetnie :) nie tylko Ciebie lody ominęły w świetnym towarzystwie :( ale ja czekam już na Maraton POZNAŃ :) Twój doping pomaga też chcę go miec :D ale Marysi i Wojtka też mi pomógł Kedar Letre (2010-09-10,07:13): Mnie było również miło, a ta przybita piątak dodała mi energii na dalszą cześć trasy. Kedar Letre (2010-09-10,07:13): JAcek, fakt to niezaprzeczalny :)) Kedar Letre (2010-09-10,07:15): Gaba, nie popłakuj już proszę, bo przecież Ty i tak wiesz,że..... Kedar Letre (2010-09-10,07:17): MAti, spotkanie jak zwykle przesympatyczne. A jakbyś zaczął "trochę" wolniej biegać to i na trasie byśmy pogadali :)))) dario_7 (2010-09-10,09:46): No tak, a mnie olał i nie odpowiedział... Idę się przytulić do Gaby, też mi złamałeś serce... :"( Kedar Letre (2010-09-10,12:10): Dareczku, jak mogłem....Już Ci odpowiadam, chociaż może nie, bo najpierw bym się musiał Wiesia spytać czy mogę zdradzić co w nocy robiliśmy:))) A życióweczka, to tak przez przypadek :) Renia (2010-09-10,19:45): Radziu! Jesteś wielki:) mamusiajakubaijasia (2010-09-10,19:51): No to chyba pozostaje mi przytulanie z Darkiem (co mogłoby być wcale miłe) i wspólne popłakiwanie w kąciku....Ty, Ty, Ty....SERCOŁAMACZU!!!! mamusiajakubaijasia (2010-09-10,19:52): No dobra...już nie płaczę i wiem ..... :) Ciekawe, czy każda wie ...? ŻARTOWAŁAM Taka filutka za mnie ;)
|