2010-08-28
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Moje Vancouver. (czytano: 383 razy)
Tym razem nie będzie w telegraficznym skrócie...
Obudziłam się już przed szóstą, a mięśnie miałam napięte jak struny. Za oknem padał deszcz, zachęcał do dłuższej drzemki a ja już czułam się wyspana. Poprzewracałam się jeszcze z boku na bok i wreszcie wstałam. Reszta rodziny jeszcze spała, a kiedy rozdzwoniły się budziki, zbuntowali się i nie chcieli wstać. Jakoś jednak udało się zdyscyplinować towarzystwo (zmotywowała ich wizja zakupów w Decathlonie) i... pojechaliśmy. Przed wyjściem Krzysiek nieśmiało zapytał jednak: "Może nie pojedziemy?". Widząc moją minę, nie czekał na odpowiedź. Czułam, że chcę tam pojechać.
Wieje, leje, jest zimno, a my nic. Jedziemy. Byliśmy w Świdnicy sporo przed czasem. Nadal było pochmurno i padało. W tych warunkach zrezygnowaliśmy ze startów dzieci. Po zgłoszeniu się w biurze, poszliśmy do baru, zamówiliśmy kawę i oddaliśmy się bilardowi. Na godzinę przed startem przestało padać i zaczęło się przejaśniać.
Oddaliśmy dzieci do przedszkola i poszliśmy na start.
Rozglądałam się za Ewą. Wiedziałam, że gdzieś tu jest. Wiedziałam, że jest w życiowej formie. Pomyślałam, że (jak kiedyś) razem damy radę. Nie spotkałyśmy się jednak przed biegiem. Pobiegłam sama. Skupiłam się na równym tempie i wyniku jaki chciałam osiągnąć. Po pierwszym okrążeniu, wiedziałam już, że utrzymać stałe tempo będzie trudno. Pierwszy kilometr wchodziło się i wychodziło z zakrętów w parku, drugi był bardzo dłuuugi i prosty, trzeci to makabryczny, ostry podbieg (który kosztował sporo sił), czwarty to fantastyczny, długi zbieg. Dopiero piąty był zwyczajny i banalny. Nie wart uwagi;)
Tę wnikliwą analizę przeprowadziłam trzykrotnie:), wykrzesałam z siebie maksimum ambicji, determinacji i siły. Doczekałam się wreszcie ostatniego kilometra. Wiedziałam, że jest dobrze. Wynik, który zobaczyłam na tablicy był lepszy niż przewidywałam. Poprawiłam życiówkę na 15 km!
Bardzo się cieszę, bo do tej pory stałam w miejscu, a kiedyś komuś obiecałam, że do 40-tki będę się rozwijać;)
Zastanawiałm się, czy to będzie moje Waterloo czy moje Vancouver?
Moja Świdnica.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Siemach (2010-08-28,22:44): Gratuluję życiówki, która na pewno niebawem zostanie poprawiona. kokrobite (2010-08-31,10:46): A jak tam zakupy w Decathlonie? Po takim biegu nagroda się należy :-) Renia (2010-08-31,12:50): Dziękuję. Okupiliśmy się wszyscy. Wedle zasług;)
|