2010-08-19
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Agresja 10 (czytano: 607 razy)
Rano obudziłem się na podłodze.
Nie ,nie , to nie to co myślicie.
Po prostu Piotrek dostał czteroosobowy pokój, w którym były 3 łóżka :)
Była godz. 7.00 a przez okno wpadały promienie słoneczne.
Gdzieś tak ok. 7.30 zaczęło jednak padać i padało już niemal do ostatniego biegu.
O 8.00 poszliśmy na śniadanko.
Czułem się tak jakoś….niemrawo.
Co prawda kaca nie było ,ale ilość spożytego wczoraj złocistego płynu pozostawiło w moim organizmie trwały ślad .
A może to nie piwo, tylko ta uczta muzyczna?!
Rozpoczęły się starty do biegów.
Jak zwykle najwięcej adrenaliny i emocji było przy biegu pierwszym.
Przerażała mnie wizja oczekiwania do 15, ale cóż – sie nie zapłaciło na czas, sie nie biegnie, tylko sie czeka.
Sam będąc zupełnie pozbawiony agresji starałem się ją wzbudzić w Natalii i Ewie.
- „Agresja 10, agresja 10!!!” - ryczałem do stojących w boksie startowym dziewczyn, które jakoś tak na mnie dziwnie patrzyły, bo widziały, ze agresji we mnie jest gdzieś tak na…1,3.
Chodziliśmy sobie z Miłoszem od startu do startu, od mety do mostku, od mostku do startu, od startu do mety…….
Miłosz robił zdjęcia i mókł a ja tylko mokłem.
Pogoda nie napawała optymizmem.
Co rusz słychać było odgłosy burzy a kilka razy nawet widzieliśmy błyskawice.
Co prawda burza była daleko, ale z Matką Naturą nigdy nic nie wiadomo.
W końcu zrobiła się godz. 14.00.
Podopingowaliśmy z Miłoszem wszystkie „nasze” dziewczyny (w tym Biedronkę)
i stwierdziliśmy ,że jeśli i tak mokniemy, to lepiej już moknąc w stroju startowym i... poszliśmy się przebrać na salę.
Na sali królował charakterystyczny dźwięk odrywanej taśmy.
Pomimo iż do biegu pozostawało już coraz mniej czasu moja agresja wzrosła tylko do 2,5.
Kiedy wyszliśmy z sali naszym oczom ukazał się niesamowity widok.
Nie padało a zza chmur wyjrzało słońce.
Myślałem, że jak wejdę do boksu startowego to już sam fakt mnie troszkę pobudzi. Niestety nic takiego się nie wydarzyło. Agresja dalej oscylowała w okolicach 2 – 3, chociaż przez moment podskoczyła do 3.5
Bardzo podbudował mnie przyjazd Krysi i Jacusia, i chociaż mieli odjechać zaraz po moim starcie, to i tak się cieszyłem ,że byli przy mnie chociaż przez chwilę.
Nie wiem co się ze mną działo ( a może wiem) ale w momencie startu nie udzieliły mi się prawie żadne emocje….i to mnie martwiło.
Przyszły Nata z Ewą i próbowały mnie zmobilizować, ale jeszcze bardziej mnie zdołowały, bo były już suchutkie, czyste, uśmiechnięte :))) a ja dopiero stałem na starcie.
W końcu nadszedł moment, na który czekałem niemal przez cały dzień
10…9…8…7…6…5…4…3…2..1……..START!!!
Po skoku do wody przejściu kilkunastu metrów znalazłem się w środku stawki, ale boczkiem, boczkiem i już po chwili byłem w czołówce.
Zawsze dobrze szło mi bieganie w wodzie, więc nie było problemów :)
Agresja na szczęście troszkę wzrosła, ale i tak nie przekroczyła 8 :)
Przy pierwszym wyjściu z jeziora byłem….1.
Na brzegu słyszałem zdziwione głosy:
- „Ej, to Radek”
- „Radek na pierwszym miejscu”?!
Ta ostatnia wiadomość dotarła zresztą do Krysi, która myśląc, że chodziło o wyjście z jeziora po przeciwnej stronie, zaczęła po cichu liczyć, że mam szanse na pierwszą piątkę.
Już po kilku metrach po wyjściu zaczęli mnie wyprzedzać kolejni zawodnicy.
Przy następnym wejściu do wody byłem ok. 40-50.
Ale w wodzie znowu boczkiem , boczkiem i…dobrnąłem bez problemów do czołówki.
Cały czas szedłem na 2-5 miejscu ale musiałem zwalniać, więc przyszedł mi do głowy pomysł , aby zaatakować i choćbym zyskał chociaż 50 m to w rowach już tak łatwo się nie dogania.
Nawet raz spróbowałem ,ale po uzyskaniu kilkumetrowej przewagi zniosło mnie na prawo i już po chwili mijali mnie kolejni zawodnicy.
Spadłem na 10 pozycję, a pomocna dłoń pozwoliła mi wskoczyć do węża.
Pomimo tego żałuję , że nie podjąłem tych prób wcześniej i więcej razy.
Przy wyjściu z jeziora utkwiła mi na moment noga i na brzeg wyszedłem około 10 pozycji.
Na kolejnym kilometrze było trochę przetasowań. Szacowałem, że wyprzedziło mnie jeszcze 8-10 osób a ja wyprzedziłem ze dwie, wiec myślałem , że biegnę na 16-18.
Plan był taki, żeby zmieścić się w 20 i zrobić czas w okolicy 1.05, wiec na razie szło dobrze.
Biegło mi się dobrze, chociaż w połowie stawki zaczęły mnie boleć troszkę nogi nadwyrężone wczorajszym biegiem do tyłu.
Postanowiłem nie szarżować i delikatnie zwolniłem, choć równo parłem do przodu.
Stawka się mocno rozciągnęła.
Za moimi plecami widziałem dość blisko(20 m) dwóch zawodników a później duża przerwa ( ok. 100m) i kolejnych 4-5.
Przewaga wydawał się bezpieczna.
Kiedy dogonił mnie ten co szedł za mną, podałem mu rękę, a kiedy mocno zdziwiony ją złapał przeciągnąłem Go przed siebie.
Kiedy po następnych kilkuset metrach dogonił mnie ten drugi, też mu podałem dłoń i przeciągnąłem przed siebie.
- „ Nie wiem , czy dam radę” – powiedział.
- „ Najwyżej mnie później puścisz” – odpowiedziałem i walczyliśmy dalej.
Kiedy dobiegłem do miejsca, gdzie były bardzo wysokie rowy przy wyjściu, popełniłem poważne błędy. Zresztą wynikały one z wcześniejszego , który polegał na odpuszczeniu grupki przede mną.
Nie widziałem po prostu, gdzie wychodzący stawia stopę i……miotałem się przez kilka sekund zanim trafiłem na właściwą opcję.
W tym czasie zdążyli się do mnie trochę zbliżyć następni zawodnicy.
W końcu dotarłem do pomostu.
Nie wiem dlaczego wybrałem lewą stronę , czyli tę, gdzie brakowało jednego sznura.
Źle mi szło to wchodzenie.
Ostatkiem sił zarzuciłem nogę powyżej głowy i jakimś cudem złapałem się obydwiema rękami barierki.
Wydawałoby się, że już jestem na górze.
Nic bardziej mylnego.
Wisiałem pod tak dziwacznym kątem , że nie miałem siły się podciągnąć, aby stanąć przy barierce prosto. Po dwóch pierwszych próbach pomyślałem nawet, wskoczę z powrotem do wody i spróbuję jeszcze raz, ale nadludzkim wysiłkiem podciągnąłem się do góry i szczęśliwy stanąłem na górze.
Przelazłem niemrawo przez barierkę i podszedłem do drugiej,
Facet z boku zaczął krzyczeć:
- Skacz, skacz!!!Tu jest głęboko!!! Nie bój się!!! Skacz!!!
- „A mogę przejść najpierw przez barierkę”? – zapytałem i zacząłem się gramolić na drugą stronę.
Kiedy skoczyłem, woda w wielkich ilościach wlała mi się przez nos do gardła.
Bleee!!! Nieprzyjemne uczucie.
Pod pomostem spojrzałem się jeszcze na prawo ,ale poza jednym zawodnikiem - „siedzącym’ mi na plecach - nikogo nie było widać.
- „Jest dobrze” – pomyślałem – Już nikt nie powinien mnie przegonić
Po wyjściu z jeziora czułem , że mam jaszcze dużo sił, więc następne 300 metrów pociągnąłem naprawdę mocno, chociaż w perspektywie miałem jeden z cięższych odcinków przed sobą.
Kiedy dobiegłem do błota moim oczom ukazał się dziwny widok. Trasa była miejscami szeroka na kilkanaście metrów a taśm trzeba było dobrze wypatrywać.
Starałem się bardzo biec po trasie, bo pomimo tego ,że ta właściwa była najbardziej „rozbebłana”, to i tak był problem z jej znalezieniem.
Nagle z tyłu pojawili się nie wiadomo skąd kolejni zawodnicy.
„ A Wy skąd się wzięliście” – zagadałem zdziwiony obróciwszy się do nich.
„ Patrz się do przodu a nie do tyłu” – usłyszałem w odpowiedzi
Szkoda ,że w tym trudnym i newralgicznym punkcie biegu nie było wszędzie taśm.
Wtedy nie byłoby żadnych wątpliwości.
Oczywiście nie posądzam żadnego z zawodników o skracanie, bo nie widziałem.
Co prawda coś za szybko się do mnie zbliżyli, ale może to oni mieli taka parę w nogach a ja osłabłem.
W każdym razie jeszcze raz podkreślam:
NIE MAM ŻADNYCH PRETENSJI DO ZAWODNIKÓW ANI ORGÓW!!!
Poza tym sam nie jestem pewien, czy prawidłowo pokonałem ostatni błotny odcinek.
Co prawda kilka razy zaliczyłem błotko po pachwiny a przy płocie ledwo, ledwo wytargałem nogę, ale z opowieści poprzedników z 10.00 i 11.00 wynikało, że niektóre co smakowitsze kąski musiałem nieświadomie ominąć.
Momentami trzeba się było dobrze przyjrzeć aby wypatrzyć resztki taśmy.
Po skoku przez płot to już była tylko formalność.
Świadomość, że już tak blisko meta dodawała sił.
Chwila wątpliwości, przy oszklonych drzwiach, by po chwili dojrzeć w ich dolnej części wyciągniętą szybkę.
Jeszcze tylko drabinka, kolejny skok przez płot i już zbliżam się do piachu( nie kojarzyć z trumną i pogrzebem).
Na zakręcie fotograf informuje mnie ,że jestem 14.
Cieszę się , chociaż później na mecie troszkę było szkoda.
Pozostał mały niedosyt, bo do 3 miejsca zabrakło 3 minuty a do srebrnej podkowy tak niewiele( a akurat tylko jej brakuje mi w kolekcji)
Po wbiegnięciu na piach wyłaniają się kibice.
Choć już po 16.00 to jest ich całkiem sporo.
- „Radek!!! Radek!!! Dawaj!!! – słyszę okrzyki, oklaski.
Nie wiem kto to tak dopinguję ,ale to jest naprawdę piękna chwila.
Mnie w takich momentach ściska mocno w gardle wpadam w stan euforii.
Nie widząc kto stoi po prawej wskakuję pod mostek., pod którym wraz z haustem powietrza łapię również trochę „wody” o pięknym, brunatnoczarnym kolorze.
Na szczęście nie przełknąłem.
Na pomoście ktoś przez mikrofon krzyczy:
- Radek, Radek, Radek!!!
Wydaje mi się ,że to głos Michała W. ,ale do dzisiaj nie wiem kto to był.
Wpadam szczęśliwy na metę i podpuszczony przez orgów ściskam mocno - zawieszającą mi podkowę na szyi - Mariolę.
Na mecie czekała na mnie niespodzianka w postaci Żony i Jacusia.
Nie , nie - jeszcze nie dają żon za ukończenia Katorżnika, ale kto wie, może już niebawem.
A później nadeszło najgorsze, czyli pożegnania i…… KONIEC .
Katorżnik 2010 przeszedł do historii.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu dario_7 (2010-08-19,22:36): Rety, Radek z "bazin"" - czytając czułem jakbym tam biegł obok Ciebie... GRATKI!!! :)) Kedar Letre (2010-08-19,22:39): Biedronki powinny się bez trudu zmieścić :) Kedar Letre (2010-08-19,22:40): Dario z bazin też brzmi dobrze. To co, Dareczku, w przyszłym roku?! golon (2010-08-19,22:48): gratulacje wyniku ! :) tak pożegnanie i wyjazd było najsmutniejsze z tego wspaniałego wyjazdu - weekendu w Kokotku :) Tom (2010-08-19,23:44): Radek... Pokazałeś, że w taplaniu się w błocie należysz do czołówki. :)) Kedar Letre (2010-08-20,08:44): Będę musiał Tomek zmienić dyscyplinę, albo wiem!, będę biegał z workiem błota na plecach :) Kedar Letre (2010-08-20,08:45): Ja zdecydowanie wolę przed biegiem :) Isle del Force (2010-08-20,09:20): Pewnie biegłeś na takiej znieczulicy iż te błoto to jak zabawa w piaskownicy, a woda sama ustępowała ci drogi w jeziorze. Marysieńka (2010-08-20,09:23): O nie!!!!! Ja nie jestem "gorsza"...za rok "paplam" się z Tobą" w tym SPA:))) Raz jeszcze gratki, wielkie gratki:)) Kedar Letre (2010-08-20,09:29): Polecam Marysiu z całego serca. Tylko nie zapomnij zabrać ze sobą kilku rzeczy ze sklepu :)))) Marysieńka (2010-08-20,09:31): Jakich rzeczy...mała podpowiedź:))) Gosiulek (2010-08-20,09:40): takiego stanu euforii na finiszu doświadczyłam w Kołaczkowie jak mnie dopingowałeś:)))nagle znajdują się siły i energia która tak na prawdę nie istnieje:))) po Twojej dość szczegółowej relacji obawiam się że ten wodny odcinek by mnie pochłonął:))) Kedar Letre (2010-08-20,09:45): Marysiu,Ty już wiesz co :))) Kedar Letre (2010-08-20,09:46): Nie pochłonąłby Cie ani wodny odcinek , ani błotny, ani żaden inny. To co, już się szykujesz?! Gosiulek (2010-08-20,09:52): jakby mi ktoś krzyczał "skacz tu jest głęboko" to moja agresja wyniosłaby 11 i wepchnęłabym go własnoręcznie:) jak stan wód trochę opadnie to kto wie:))) Renia (2010-08-21,18:21): Straszny z Ciebie "walczak":). Szkoda, że Ci zabrakło do srebrnej... Kedar Letre (2010-08-23,10:07): Jakbym był "strasznywalczk", to bym był w pierwszej piątce:)
|