2010-07-07
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Zdarzyło się w Limanowej. (czytano: 334 razy)
Ostatnio słyszę bardzo często w radiu, telewizji, rozmowach międzyludzkich, że coś dobrego lub nawet całkiem zwykłego jest: wspaniałe, rewelacyjne, boskie, genialne, cudowne, idealne, fenomenalne, kapitalne, fantastyczne etc., etc.
Przyznam,że bardzo mnie to irytuje, dlatego mocno się staram, aby tych słów nie nadużywać.........................
Tegoroczny wyjazd do Limanowej był ....WSPANIAŁY!!!
No, to teraz będzie dłuuuugo :)
Wyjechałem z domu w piątek o 15.00.
Nie spieszyłem się , wiec postanowiłem "przelecieć" - aż za Kraków – autostradą.
Szło całkiem sprawnie, lecz zgodnie z przewidywaniami przed Katowicami stanąłem sobie w korku spowodowanym - jak się później okazało - przez "wypadek".
Te 40 minut postoju nie było jednak nudne.
Korzystałem z kąpieli słonecznych ,zapewnionych na ten czas przez Zarząd Dróg i Autostrad.
Porozmawiałem z dwoma kierowcami Tirów, z czego jeden wypowiadał z szybkością karabinu maszynowego słowa zaczynające się z reguły na k, ch, p, j, więc po 5 minutach pod pretekstem załatwienia potrzeby fizjologicznej udałem się do drugiego, i z nim rozmowa się już kleiła.
"Porozmawiałem" z dwoma Holendrami, którym udzielając informacji co się stało, uderzałem pięścią w otwartą dłoń i mówiłem: - "umfal", "umwal" nie będąc zupełnie pewnym czy używam dobrego słowa.
Oglądałem sobie przejeżdżające w następującej kolejności samochody:
- policji, karetki pogotowia, która już po kilkunastu sekundach odjechała(?!) i dwóch jednostek specjalistycznych straży pożarnej.
- Ja p...ę do k...y nędzy, jasna k...a w d...ę j...a, przez ten p...y rozpiździej( czy jakoś tak) wyj...ą mnie z tej p...j roboty – "mówił" mój pierwszy rozmówca.
Nagle, ku naszemu wielkiemu zdziwieniu, samochody zaczęły ruszać.
Kiedy przejeżdżaliśmy obok „rozbitych” aut, zauważyłem najpierw, jak mój drugi rozmówca wychylił się z okna swojej ciężarówy i spoglądając w moim kierunku zaczął mocno pukać się w głowę.
Już za chwilę zrozumiałem dlaczego.
Otóż ten „wypadek”, który utworzył kilku ( może nawet kilkunasto) kilometrowy korek i do którego wezwano policję , karetkę pogotowia i dwie jednostki specjalistyczne straży pożarnej, to jeden Opel Astra z lekko(!) zarysowanymi drzwiami i jedna ciężarówka, która to zarysowanie spowodowała...................
Potem jeszcze był 20 minutowy korek przy wyjeździe z autostrady.
Potem 5 minut sprawnej jazdy i...znów korek
Do Bochni się już nie pchałem. Nawróciłem na podwójnej ciągłej i do Limanowej podążyłem już bocznymi, wąskimi, krętymi i momentami bardzo stromymi drogami.
Za to widoki były...cudowne.
Do Limanowej dotarłem ok. 20.30.
Zrobiłem małe zakupki i udałem się do internatu.
Tu pierwsza miła niespodzianka w postaci Asi i Sławka, którzy powitali mnie w bramie wjazdowej.
Zaprowadzili mnie do recepcji , później do tajemniczego pokoju nr.2 ( który z niewiadomych przyczyn zmieniał jeszcze kilkakrotnie numerację)
Ok. 22.30 przyjechała Rodzina Kucharskich.
Powitanie było tak "ciche", że z pokoju obok wyszedł jakiś mocno zaspany i mocno wzburzony pan, który w kilku słowach wyjaśnił nam co o tym myśli.
Chociaż śmialiśmy się z tego i żartowaliśmy, to Pan miał niestety rację, więc bardzo go teraz przepraszam.
Pogadaliśmy chwilkę i rozeszliśmy się do swoich pokoi.
Pokój miałem..."genialny" i "idealny".
Przez cały dzień świeciła w okno wielka słoneczna żarówa, powodując, że temperatura panująca w nim nijak nie nadawała się do spania.
Kiedy spocony i mokry przewracałem się z boku na bok - nagle - ciszę rozdarł jakiś przeraźliwy odgłos wydobywający się z ... nie wiem skąd, ale na pewno wpadający prosto przez okno do mojego ucha i uderzający prosto w bębenek z siłą młota pneumatycznego.
Okazało się ,że był to przedpotopowy agregat, który umilał czas wielu nocującym w internacie biegaczom.
Rano , bez pośpiechu udałem się do sklepu i zakupionymi wiktuałami wprosiłem się do Gaby na śniadanie, które spożyłem w przemiły towarzystwie Piotrka, Jakuba, Jasia i Jerzyka, że o Gabie nie wspomnę, ale to już się chyba rozumie samo przez się :)
Ale po co ja tu przyjechałem??????
AAAAA!!!! BIEGAC!
Pogoda była...rewelacyjna, więc do biura zawodów udaliśmy się ubrani w stroje startowe.
A podczas spaceru, w biurze, przed startem, w autobusie toczyliśmy nieustanne rozmowy.
Rozmowy na każdy temat.
Rozmowy o sprawach ważnych, mniej ważnych i tych zupełnie nieważnych i niepoważnych
( tych zresztą było najwięcej).
Bardzo to lubię podczas moich biegowych wyjazdów.
W biurze zawodów spotkałem wielu znajomych w wśród nich Mirka, Ciutka oraz nieznane mi dotąd towarzyszące im dziewczyny, czyli Anię i Agnieszkę.
Jak się później okazało od tego momentu trzymaliśmy się już razem przez cały pobyt w Limanowej.
Mnie się podobało :)
Na start wiozły zawodników dwa autobusy i nie muszę chyba dodawać ,że były to dwa bardzo wesołe autobusy.
Pan Dyrektor Tusik opowiadał podczas podróży na start, co nas czeka podczas biegu a jego wypowiedzi były co rusz komentowane i co kilka zdań wybuchy śmiechu przerywały Mateuszowi.
Jako ,że nie wyglądał na zdegustowanego , to nie żałowaliśmy sobie i żartom nie było końca.
Nie wiedzieć czemu, najwięcej radości , śmiechu i komentarzy – szczególnie męskiej części - wprowadziła informacja o...lodach.
Dowiedzieliśmy się z niej np., że każdy uczestnik ma zapewnionego na trasie loda, i to nie jednego.....
Było oczywiście jeszcze wiele różnistych wariacji , których głównym bohaterem był lód.
Później przez cały nasz pobyt, lody przebijały się na pierwszy plan.
Start umiejscowiony był na Górze Św. Justa, która momentalnie została przemianowana przez brać biegową na górę "Dżasta"
Zaraz po starcie przekonałem się co to są biegi górskie.
Pierwszy podbieg i pierwszy zbieg okazały się jednak najłagodniejszymi.
Później było już tylko gorzej:)
Biegłem dzielnie do 4 km ale kiedy podbieg zaczął się robić coraz bardziej stromy powziąłem decyzję ,że jeszcze tylko dobiegnę do tej pary, która idzie przede mną i też przechodzę do marszu.
Kiedy do nich dobiegłem, dziewczyna obejrzała się i z pięknym uśmiechem odezwała się do mnie w te słowa :
- No,no! Podziwiamy.
Sam nie wiedząc dlaczego, pobiegłem dalej.
Tzn. słowo „dalej” może w pełni nie oddawać sytuacji, ponieważ zacząłem iść po przebiegnięciu następnych 100 metrów.
Zaczęło się robić coraz bardziej stromo.
Wreszcie dobrnąłem do 6 km , na którym był sklepik ze słynnymi już lodami.
Nie skorzystałem jednak z oferty zachęcającej mnie i zapraszającej kobiety i zrosiwszy sobie(obficie) głowę zimną wodą, pobiegłem dalej.
Skończył się asfalt i zaczęło być coraz bardziej stromo.
Zacząłem sobie rozmyślać , na którym to ja kilometrze mogę być.
Wyszło mi , że gdzieś na 8.
Wtedy dogoniłem pierwszego ( a może ostatniego) rowerzystę. Było to na najbardziej stromym odcinku.
Przemiły chłopak zapytał mnie ,czy chcę wody i podzielił się ze mną swoim niedużym już zapasem tego zbawiennego zbawiennego i bezcennego płynu.
Poza tym poinformował mnie ,że przebyliśmy już dziesięć i pół km(!).
Okazało się ,że pokonałem właśnie najwyższe wzniesienie i później było już tylko "łatwo" i "przyjemnie".
Gdzieś tak na 13 km wyrżnąłem się jak długi.
Na szczęście było to na końcu zbiegu i do tego wylądowałem na piasku.
Wydepilowało mi trochę kolano, a 20 cm siniak wyszedł mi przy piszczelu dopiero w poniedziałek
Kiedy do mety pozostawało mi ok. 1 km, na jednym ze zbiegów( tym ze źródełkiem) postanowiłem rozluźnić trochę mięśnie i... "sie puściłem".
Niestety zrobiłem to troszkę za wcześnie i mało co, asfalt zostałby mocno uszkodzony, przez padające na niego moje ciało. Przebierałem nogami tak szybko, że obserwator patrzący z boku na pewno ich nie widział, a jeśli tak , to widział ich chyba 15.
Na szczęście stromizna się wypłaszczyła i to uratowało mnie przed wywrotką.
Zresztą nie byłem jedynym, któremu puszczanie się nie idzie najlepiej.
Już po biegu Ania stwierdziła z taką nutką smutku w głosie:
- Wiecie, ja to się jednak nie umiem puszczać :))))
Do mety dobiegłem w dość dobrej formie, ale padłem przed ogromnym krzyżem na kolana i ucałowałem w podzięce ziemię.
Co kilka chwil dobiegali nowi zawodnicy i po kilku minutach ukazali się Ania z Mirkiem a następnie Aga z Ciutkiem.
Kiedy tak siedziałem na trawie i rozkoszowałem się słońcem i wspaniałymi widokami, zacząłem się troszkę martwić o Gabę i jej ekipę, czyli siódemkę dzieci, w tym pięcioletniego Jerzyka i dwie siedmioletnie dziewczynki.
Trasa nie była łatwa i liczyła 18km i 200m.
Kiedy obliczyliśmy, że dotrą na metę za ok. 5 godz. postanowiliśmy zejść na dół ( gdyż do internatu pozostawało nam pomimo skończonego biegu jeszcze ok. 3.5 km.) i stamtąd zadzwonić do Gaby i dowiedzieć się co i jak.
Niestety komórka Gaby nie miała zasięgu i w dalszym ciągu nic nie było wiadomo.
Kiedy już wykąpani i przebrani spotkaliśmy się pod internatem, mój telefon rozdzwonił się na dobre i po naciśnięciu guzika usłyszałem wesoły i spokojny głos Gabrysi.
Od razu się uspokoiłem, gdyż już po pierwszych słowach wiedziałem, że wszystko w porządku.
Byli właśnie na 11-12 km ( czyli najgorsze mieli za sobą) i wszyscy dobrze się bawili.
Teraz już uspokojony mogłem udać się na …PIWO w przemiłym towarzystwie Ani,Agi, Mirka i Macieja.
Zaczęliśmy szukać lokalu, ale żaden kolejny nie przypadał nam do gustu.
Jeden w stylu "Wczesny Gierek", drugi "Późne Rokokoko"....
W końcu zdecydowaliśmy się na jakąś knajpkę i zamówiliśmy dania.
Dziewczyny po pierogach, chłopaki po kotlecie a ja na pierwsze danie piwo a na drugie... - ku zdziwieniu kelnerki - ...piwo.
Po spożyciu obiadku udaliśmy się po...zimne piwo na ognisko, z tym ,że było tak ciepło, że kupowaliśmy tylko po dwa, a ewentualne braki postanowiliśmy uzupełniać sukcesywnie.
Tusik wręczał puchary za rozegrany „Bieg towarzyszący” a podczas dekoracji docierał do nas całkiem smakowity zapach smażonych na grillu kiełbasek.
Kiedy na placu pojawiła się - nazwijmy ją – Ekipa Gaby - powitały ją rzęsiste i gromkie brawa wszystkich zebranych.
Oj należały się im, należały, a szczególnie wszystkim dzieciaczkom , które w dobrej formie pokonały tą trudną, 18 km trasę.
Natychmiast po zakończeniu dekoracji rozpoczęła się część integracyjno-zabawowo-ogniskowa przy grillu.
Całkiem niepotrzebnie zjadłem kilka kiełbas popijając je(całkiem potrzebnie) kilkoma piwkami.To popijanie było mi naprawdę bardzo potrzebne. Wszak trzeba się było mocno nawodnić na jutrzejszy Bieg Główny, w którym miałem zamiar odegrać znaczącą i wiodącą rolę :))
W końcu przyszedł czas na wzięcie w garść gitary.
Śpiewałem tak pięknie, że już po pierwszych taktach 3/4 zgromadzonych zniknęła niemal w oczach.
- Pewnie polecieli po kartki na autografy – pomyślałem i piałem dalej.
Oczywiście Gaba śpiewała ze mną ,ale bidulka nie miała szans przebić się przez decybele wydostające się z moich ust.
Repertuar skończył mi się dość szybko ,ponieważ znam z każdej piosenki ok.5-7 pierwszych słów.
Na szczęście była Gaba, dzięki której każda zaczęta piosenka nie kończyła się tak szybko.
Na koniec imprezy obiecałem Gabie ,że na następny raz nauczę się co najmniej trzech piosenek...CAŁYCH!!!
Gitary mieliśmy nastrojone na taką tonację, która nie pasował ani Gabie ,ani mnie, ale po co zmieniać jak można się dzięki temu porządnie podrzeć.
Kiedy zmęczeni naszymi- choć chyba raczej moimi - rykami współbiesiadnicy zaczęli się rozchodzić do pokoi, na placu boju pozostało kilka osób.
Zrobiło się bardzo kameralnie i...przeraźliwie zimno.
Pomogliśmy Tusiowi posprzątać i udaliśmy się na zasłużony odpoczynek.
Tak mocno przemarzłem, że upiorna temperatura panująca w moim pokoju wydała mi się nawet przyjemna.
Kiedy przyłożyłem głowę do poduszki włączył się agregat....
cdn. :))))
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Kedar Letre (2010-07-07,15:53): A to jeszcze Iza nie koniec:))) shadoke (2010-07-07,16:09): Podoba mi się sposób, że aby nie skorzystać z oferty loda na trasie, trzeba obwicie zrosić głowę zimną wodą;)))) adamus (2010-07-07,16:17): Pisz Radek, pisz!!! Strasznie fajnie jest wrócić choć na chwilę do Limanowej czytając Twoję relację, to były piękne dni:))) I na pewno jeszcze kiedyś wrócą !!!! Kedar Letre (2010-07-07,16:22): Oprócz zimnej wody trzeba było jeszcze naprawdę silnej woli , aby z tego loda nie skorzystać :))) Kedar Letre (2010-07-07,16:23): To były piękne dni min. dzięki Tobie Mirek mamusiajakubaijasia (2010-07-07,16:25): Komentarz Iwony spowodował, że ryknęłam straszliwym śmiechem, aż mój pierworodny przybiegł wyraźnie zainteresowany z pytaniem: "Mamusiu, co takiego wujek Radek napisał, że tak się śmiejsz?"............................................A na marginesie - powszechnie znana jest historia z pewnej komisji wojskowej,na której to komisji lekarz wydał potencjalnemu poborowemu polecenie: "Proszę sobie zmoczyć główkę":) Kedar Letre (2010-07-07,16:27): Jak to napisałem, od razu miałem skojarzenia z "tą komisją" :)) golon (2010-07-07,18:10): Radek dzięki za 2dni w Limanowej ! fajnie było się spotkać, pogadać i pośmiać :) fajnie wyszła ta nasza fotka na mecie Biegu Towarzyszącego :) dario_7 (2010-07-07,22:27): To moja pierwsza książka w tym roku... I nie żałuję!!! Radek, poproszę o tom II... A niech tam... Będzie rekord w czytaniu! :D Kedar Letre (2010-07-08,11:08): Mnie też było miło Mateusz, a najmilej jak na mecie zdziwiony powiedziałeś: - "Radek, Ty już niedługo będziesz mnie wyprzedzał",z czym oczywiście natychmiast się zgodziłem:)))))...............może w innym wcieleniu Mati :) Kedar Letre (2010-07-08,11:11): Jeśli chcesz poprawić statystyki, to zacznij czytać innych autorów, bo ja trochę "rzadkawo" pisuję :) dario_7 (2010-07-08,22:09): Radek, Twoja rzadkawość jest dla mnie częstością :))) jacdzi (2010-07-10,21:15): Radek, zazdrosc mnie zzera! mamusiajakubaijasia (2010-07-15,09:56): Radeczku, nie chciałabym być namolna, ale....kiedy dalszy ciąg ?!!!
|