2010-05-28
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Zabiegani... (czytano: 431 razy)
W niedzielę 23 maja doszła do skutku kolejna wycieczka biegowa. Po ostatniej "książańskiej trasie", którą biegliśmy w kwietniu, tym razem padło na okolice Sokołowska i Góry Kamienne, a więc tereny znacznie bardziej wymagające. Biorąc pod uwagę zapowiedzi potencjalnych uczestników, szykowało się dość liczne grono (nawet ponad 10 osób), ale jak to zawsze bywa... teoria z praktyką ma niewiele wspólnego... ;)))
Z całą pewnością wpływ na to miała kapryśna pogoda, która w maju nas nie rozpieszczała, podlewając obficie prawie codziennie. W dodatku prognozy na niedzielę również nie były optymistyczne, dlatego też liczyłem się z tym, że może być nas "jeno" 2-3 pewniaków... Było jednak lepiej, bo na miejscu zbiórki zameldowało się nas łącznie 5-ciu (Staszek, Adam, dwa Jarki i ja)... Nie zabrakło również stałego bywalca... Hazana (husky), który kondychą bije nas na łeb (wszystkich razem wziętych)... ;)))
Nikt sie nie spóźnił, więc zgodnie z planem, o godz. 9:40 wyruszyliśmy busem (kierunek Golińsk) do Unisławia Śl. skąd mieliśmy zacząć nasz marszobieg. Na miejscu dobry utarg miał wiejski sklepik, bo niektórzy po sobocie mieli wielkie pragnienie... ;))) Po uzupełnieniu płynów, jak również zapasów na drogę podbiegliśmy jeszcze pod kościół... gdzie miał czekać kolejny uczestnik... Widocznie coś mu wypadło, więc w niezmienionym składzie zaczęliśmy od fotosesji na tle uroczego Stożka Wielkiego (841 m n.p.m.), na wypadek gdyby ktoś miał na trasie opaść z sił, nie doczekawszy żadnego zdjątka... ;))) Następnie pobiegliśmy planową trasą w stronę Sokołowska... a aparat cały czas był w ruchu i rejestrował przebieg całej naszej wyprawy. Ten odcinek był dość łatwy, prawie płaski, ale za to bardzo panoramiczny... W dodatku jakieś dobre duchy nad nami czuwały, bo pogoda tego dnia była wymarzona... Na otwartej przestrzeni może nawet za gorąca i duszna, ale po tylu tygodniach beznadziei nikt nie śmiał narzekać, że słońce smaży.
W Sokołowsku czekał na nas długi (4,5-kilometrowy) podbieg lasem... choć na początku nieco łagodny i mało odczuwalny, to jednak w końcowej fazie trzeba było przejść do marszu... w ten sposób osiągnęliśmy przełęcz pod Granicznikiem (łącznie 8-my kilometr). Na granicy polsko-czeskiej złapaliśmy trochę świeżego oddechu w płuca, który był nam potrzebny na zmierzenie się z Ruprechtickym Spicakiem (881 m n.p.m.). Szczyt jest uroczy, z rozległą panoramą, której podziwianie ułatwia stojąca tam metalowa wieża widokowa. Zdobyliśmy go z marszu, bo biegiem byłaby niemała rzeźnia, zwłaszcza że to dopiero była 1/3 całej naszej planowej trasy... Wdrapanie sie na niego szybkim marszem też wystarczająco zatykało płucka... Ufff! ;)))
Po kilkuminutowym odpoczynku na górze zaczęliśmy zbiegać i kontynuowaliśmy w stronę najwyższego szczytu Gór Kamiennych - Waligóry (936 m n.p.m.) i schroniska Andrzejówki (14,5 km). W tym miejscu osiągnęliśmy nieco więcej niż półmetek, a dalej czekał nas dłuższy asfaltowy zbieg, by potem ponownie wbić się na wyższe poziomy. Na półmetku zrobiliśmy sobie przerwę regeneracyjną , tak by zjeść bananki, batoniki itp. "regeneratory" na spokojnie, a nie w biegu. Chwila wytchnienia dla nóżek też była wskazana... I w drogę...!
Niestety nie było przyjemniejszej alternatywy dla kilkukilometrowego odcinka asfaltowego... To taki najmniej sympatyczny kawałek drogi jaki pokonywaliśmy tego dnia... jeden z dwóch, bo drugi czekał nas na samym finiszu, już w Wałbrzychu. Z Rybnicy Leśnej przez Kamionkę zmierzaliśmy następnie do Przełęczy Koziej i choć droga była sympatyczna i przyjazna stawom, to jednak zmęczenie dawało już coraz częściej znać o sobie... Podbiegi, choć niewielkie, pokonywaliśmy już bardziej marszem niż biegiem, ale takie też założenia były, wszak trasa naszej wycieczki to nie był byle jaki "pikuś", ale "Pan Pikuś"... ;))) Mimo wszystko "dali my radę" i dotarliśmy do planowanego punktu mety, przed wałbrzyski OSiR... Victory!!! ;)))
Łącznie pokonaliśmy tego dnia 28 km (3 godz 50 min - łącznie z marszem, postojami regeneracyjnymi i na fotosesje), z czego samym biegiem ok. 23 km (2 godz. 37 min), a na deser było ok. 700 metrów różnicy wzniesień... Było super! A pogoda... miodzio... Teraz czas pomyśleć o jakiejś fajnej trasie na przyszły miesiąc...
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora szlaku13 (2010-05-29,00:06): Krupska oszalałaby na jego punkcie... jeszcze bardziej niż jej Pani... ;))) Jasiek (2010-05-29,08:06): Ciekawych tras biegowych u Ciebie dostatek, a z Hazana faktycznie przystojniak!... ale mój Misiek był przystojniejszy ;) szlaku13 (2010-05-30,20:23): Jaśku... odnośnie Twojego Miśka mogę tylko dodać, że psy często upodobniają się do właścicieli... ;) szlaku13 (2010-05-30,20:24): To z Krupskiej taka latawica...? ;))) szlaku13 (2010-05-31,08:31): Ja tęskniłem, będąc w Hiszpanii... teraz za to im nie odpuszczam... ;))) szlaku13 (2010-05-31,17:28): No to kawalera jej znaleźć... jakiegoś stałego partnera, niech wreszcie sie ustabilizuje, bo całkiem zejdzie na psy... ;))) dario_7 (2010-06-04,15:25): Dobrze znam te okolice i zawsze chętnie w nie wracam :))) Marysieńka (2010-06-09,10:11): Obiecuję, że kiedyś się do Was "przykoleguję"...Mogę???? :)) szlaku13 (2010-06-09,10:27): Maryś... zapraszamy, ale musisz wiedzieć, że żadnych medali, pakietów startowych, a tym bardziej nagród w żadnych kategoriach nie przewidujemy... ;)))) Ale jak każdy... sponsora usilnie szukamy... ;)))) To jaka funkcja Tobie pasowałaby...? Dlaczego tylko uczestnika...?! ;)))) Marysieńka (2010-06-09,14:54): Artur.....jeżeli zdecyduję na "udział w Waszej imprezie" to ze względu na miłe towarzystwo..już dawno mam za sobą "okres" zbierania medali, dyplomów...:)))
|