2010-05-06
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Stadion. (czytano: 391 razy)
Wczoraj, od niepamiętnych czasów postanowiłem pobiegać....na stadionie.
Zaplanowałem 8x400m z 4km przed i 4km po.
Plan zrealizowałem, a, że łatwo nie było, poczytajcie sami.
Najpierw kłopoty z wysłużonym już i zajechanym w lesie samochodem (co zresztą słusznie co jakiś czas wypomina mi moja pierwsza żona).
Podczas drogi do Kępna usłyszałem jakiś podejrzany dźwięk dobiegający z przodu samochodu , później trzask a następnie znów, ciężkie do określenia głośnie dźwięki.
- No to po samochodzie – powiedziałem do siebie , pewien, że to jakaś poważna awaria.
Na szczęście okazało się ,że to oderwała się tylko…..cześć silnika, chłodnica , miska olejowa i kolumna kierownicy, że o rurze wydechowej nie wspomnę...:)
...Tak naprawdę to oderwała się tylko plastikowa osłona silnika i tarła się o asfalt wydając przerażające odgłosy.
Wyrzuciłem resztki osłony( zaśmiecając środowisko naturalne) i kontynuowałem podróż dalej.
W Kępnie ,jak to w Kępnie. KORKI!
Korki pokonałem i dotarłem do stacji benzynowej celem…zatankowania paliwa.
Po pięciokrotnym sprawdzeniu - czy na pewna leję właściwą benzynę – wetknąłem rurkę do dziurki i...NIC!!!
Nie leci!
Za to leci pani z informacją ,że się zacięło.
Dokładnie po 5 minutach walki, udało się pani odblokować i życiodajny strumień popłynął wartko w czeluści baku a cyferki informujące o należności razem z nim.
Kiedy pojawiła się dwójka z dwoma zerami i leciało dalej, wolałem odwrócić wzrok.
Teraz pozostało „tylko” wydostać się ze stacji, co w Kępnie po 15.00 nie należy do łatwych zadań.
Będąc jednak zaprawionym w bojach – łamiąc kilka przepisów ruchu drogowego i mocno ścierając gumę w oponach – już po kilku minutach włączyłem się do ruchu.
Teraz tylko 10 minut do świateł (ok.500m) i następne 500m do stadionu stało przede mną otworem.
Pokonałem je sprawnie i dojechałem do stadionu.
A TU STADIONU NIE MA!!!
W miejscu, gdzie jeszcze kilka dni temu był, pracowało sobie spokojnie kilka koparek, spychaczy i jakieś inne niezidentyfikowane maszyny.
Zdesperowany wysiadłem, mając jeszcze nadzieję, że bieżni nie ruszyli...
Ruszyli.
- Ja MUSZĘ dzisiaj pobiegać na stadionie – krzyczałem w myślach.
Nagłe olśnienie przypomniało mi o bieżni przy liceum.
Podążyłem tam czym prędzej i już po 15 min, podczas których pokonałem ok. 2 km. byłem na miejscu.
Krótkie oględziny były zadowalające.
Bieżnia jest, ławeczki stoją, cisza, spokój….
Rozebrałem się więc i wyruszyłem na trening.
Pierwsze kółko pokonałem spokojnie, ale już drugie mocno mnie zaniepokoiło.
Czy tu na pewno jest 400m?!
Okazało się, że…nie ma.
Jako, że krok mam wyćwiczony w lesie przy szacunkowym odmierzaniu stosów i kłód drewna, przeszedłem (dwukrotnie) całe kółko i...wyszło 290 m.
Żeby chociaż 300.
A tu nie, 290!
Teraz wystarczyło tylko odmierzyć 400 m. i mogłem spokojnie przystąpić do treningu.
Zakładałem, że każde 400 m będę biegał po 1.30 – 1.35, lecz kiedy rozpocząłem pierwsze metry, na stadion weszły dwie długonogie i długowłose dziewczyny , przycupnęły sobie na ławeczce i obserwowały sobie co ja takiego robię.
Kiedy wcisnąłem guzik stopera na linii - z wyrytym patykiem - napisem”400”, ujrzałem.......1.20 :)
- No chłopie, weź się w garść, bo przy takim tempie ducha wyzioniesz.
Następne kółka już były dobre i pokonywałem je w zamierzonym tempie, po 1.33 każde.
Ale to jeszcze nie koniec moich „przygód”.
Gdy zaczynałem drugą „czterysetkę”, w przylegającym do stadionu ogródku, jakaś miła pani rozpaliła stertę śmieci.
Śmierdziało strasznie.
Co tam się paliło Bóg tylko jeden( i ta pani) raczył wiedzieć.
Dym pokrył znaczną cześć stadionu.
Grające w kosza dzieci opuściły czym prędzej boisko, a ja przebiegając przez gęstą i śmierdzącą chmurę dymu głośno narzekałem na swój los,
Kiedy podczas końcowej przebieżki , znów coś tam głośno skrytykowałem, dorzucająca ciągle do pieca pani usłyszała to, i …palnęła w odpowiedzi:
- I co Ci nie pasuje SZCZENIAKU!!!
Nawet nie wiedziała, jak wielki to był dla mnie komplement :)
Po zakończeniu treningu , w obawie ,żeby coś mi się jeszcze nie przydarzyło, wracałem bardzo wolno i uważnie.
Do końca dnia nic już mnie nie spotkało.
A wieczorem, tuż przed snem Jacuś z pełnym impetem przywalił w kant drzwi i na czole wyrósł mu guz wielkości i koloru śliwki węgierki….
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Hepatica (2010-05-06,15:35): O ??? Stadion lekkoatletyczny w Kępnie przed przebudową??? Zupełnie nie rozumiem co im sie nie podobało??? Nie było tak źle:))) Ale skoro będzie lepszy???:))). dario_7 (2010-05-06,17:42): Radek, kurna!... Zacząłem czytać Twój wpis w chwili jak zaczęło mnie cisnąć na pęcherz... O mało nie popuściłem!!! :D A teraz... JAK JA TO DONIOSĘ???!!!... ... ... Biedny Jacuś :( shadoke (2010-05-06,17:57): Pamiętam, że jak Cię poznałam osobiście...to powiedziałam do Jaśka...to jest facet, któremu zawsze przydarzają się cudowne historie;)))) Marysieńka (2010-05-06,17:58): Jak zwykle...uśmiałam się do łez....SZCZENIAKU:))) Jasiek (2010-05-06,20:24): Ech, Radzio!... chyba najwyższy czas pomyśleć o spisaniu niesamowitych przygód Radka Ertela - to będzie wydawniczy bestseller! :))) Kedar Letre (2010-05-06,21:30): Darku, jak nie doniesiesz , to będziesz mógł to opisać:) Kedar Letre (2010-05-06,21:35): Iwonka, te historie zaczynają być cudowne dopiero po kilku godzinach,ale niektóre z nich w danym momencie nie są zbyt miłe. Ja już po prostu mam takie szczęście,że od najmłodszych lat ściągam różne wydarzenia na siebie. Kilku nie opisałem, bo....i tak by nikt nie uwierzył :) Kedar Letre (2010-05-06,21:36): Śmiech to zdrowie!!!Widzisz Marysiu jak dbam o Ciebie. Kedar Letre (2010-05-06,21:37): Pomyślę o tym Jasiek za.....50-60 lat :)
|