2009-11-07
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Motywacja zewnętrzna (czytano: 375 razy)
Ten tydzień nie nalezy do jakichś szczególnie udanych biegowo. Wracanie do treningów idzie mi opornie. Pogoda i okoliczności nie sprzyjają, a na dodatek na brak pracy też nie narzekam i całą silną wolę szlag trafia gdzieś między 5.15 (pierwszy dzwonek budzika), a 5:33 (trzeci dzwonek, ostatni żeby sensownie wyjść).
Co ciekawe, te dwa treningi, które w tym tygodniu odbyłam, odbyłam przy lodowatym porywistym wietrze, częściowo mżącym deszczu. Jak już w czwartek i piatek sie zrobiło w miarę ciepło, motywacja z mnie uszła jak powietrze z przekłutego balonika.
Mam niejasne wrażenie, że brakuje mi motywatora w postaci celu startowego. A ten jakoś nie bardzo chce mi się wyznaczyć... No, zobaczymy.
Mając więc świadomość postu biegowego i niedosytu biegania w minionym tygodniu, pojechałam dziś na Grand Prix Warszawy - edycję specjalną, nieliczoną do klasyfikacji, bardziej z ciekawości. Bo bieg miał się odbyć w zupełnie nowym miejscu, pod Mostem Siekierkowskim. Jak zapewne wiecie, polscy mistrzowie trenują pod mostami. A pod Mostem Siekierkowskim chyba jeszcze nie biegałam. Plan był na lajtowe 50 minut (czyli granice przyzwoitości). Ot, tak towarzysko.
Na Siekierkach okazało się, że tym razem na Grand Prix frekwencja jest taka sobie. Na dodatek zdecydowana większośc zamierza pobiec 5 km - bo przecież za 4 dni Bieg Niepodległości, więc nie ma sie co spinać. No cóż.
Ruszyłam ze środka stawki, nie za szybko. Ale nogi poczuły chęć biegania. Po 300 m udało mi się wyminąć grupę tarasującą chodnik :> i nieco przyspieszyłam. W rezultacie okazało się, że pierwszy kilometr pobiegłam dość szybko, na drugim rozum zaczął mi przypominać, że biegniemy dyszkę, a nie jakiś inny dystans, ale nie do końca posłuchałam, potem już jednak jakieś resztki rozsądku się odezwały.
Trasa biegu (dwie pętle) była mocno pokręcona, kilkakrotnie przebiegała w okolicach mety, a poza tym sprawiała, że co jakiś czas widziało się zarówno tych, ktorzy byli mocno z przodu, jak i tych za sobą. To sparwiało, że spacerek na trasie - jak mi się czasem na Kabatach zdarza - tu nie wchodził w rachubę. To by była kompromitacja.
Nawierzchnia był taka sobie, bo wszechobecna kostka bauma, ale ponieważ i treningowo ostatnio biegam głównie po kostce, jakoś dotkliwie tego nie odczułam. Od trzeciego kilometra biegłam ciut wolniej, ale cały czas bradziej niż przyzwoicie (powiedzmy szczerze - szybciej niż na ostatnich kilometrówkach w tygodniu). Na szczęście nie wzięłam pulsometru, bo wyłby pewnie od startu do mety.
Na ostatniej prostej do mety ze zdumieniem zerknęłam na zegarek.
A na mecie okazało się, że przybiegłam w czasie zaledwie 2 sekundy gorszym (moj stoper wskazywał identyczny) od mojej "kabackiej" zyciówki. I nawet jeżeli trasa była minimalnie krótsza niż 10 km (GPS i inne wskaźniki róznie pokazywały, podobno ok. 250 metrów brakowało) to i tak czas miałam znakomity. 45:11 :)
I jakby tego było nie dość, okazało się, że przy tak niewielkiej liczbie osob i małej liczbie kobiet, przybiegłam na metę jako, uwaga, DRUGA kobieta :) Co spowodowało, że zaczekaliśmy na dekorację, a tym razem były i puchary i nagrody, i to aż dla 6 najlepszych. I stałam na podium, i dostałam pucharek. I pucharek teraz stoi na honorowym miejscu i ma służyć za zewnętrzny motywator do treningu. Tak jak wzrok kolegów był dziś motywatorem, żeby nie zwalniać :)
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora szpaq (2009-11-11,10:34): ... a moją motywacją do biegania jest czytanie tego, jak ktoś wstaje o 5:33 i idzie biegac... niemozliwość do kwadratu ;-)
|