2009-10-14
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Mogłem wyprzedzić zwycięzcę maratonu..... (czytano: 461 razy)
To był mój trzeci maraton ,i jakże różny od pozostałych.
Na pierwszym ,w Poznaniu, umierałem kilka razy i była to droga przez mękę.
Na drugim, we Wrocławiu, same pozytywne doznania. Poprawiłem się o pół godziny a na trasie...bajka, szczególnie od 31 km.
Jaki był Poznań 2009?
Był super.
Był super, bo znowu dowiedziałem się o sobie i swoim organizmie kilku nowych, ciekawych rzeczy. Chociażby to, że biegnąc wolno, tez się można zmęczyć...:)))
Tak jak na Wrocław wszystkie elementy przygotowań były przeze mnie zrealizowane prawie :) dobrze, tak przed Poznaniem wręcz przeciwnie.
Jako, że miałem biegnąć wolno, odpuściłem sobie niemal wszystko.
Dieta białkowa: nie było
Długie wybieganie : nie było
Wypoczynek, długi sen: nie było ( za to była impreza do 4 rano, „ trochę” zakrapiana)
Sprzęt: nie było.
Po prostu nie zakupiłem odpowiednio wcześniej nowych butów, chociaż stare były w stanie agonalnym. Aż nie chce mi się myśleć ,co by się stało jakbym w nich wystartował. Już we Wrocku załatwiły mi nogę. No po prostu pełny profesjonalizm :)
Wystartowałem w nowych butach, które zakupiłem w sobotę ( brawo Radziu).
Zdrowie: nie było.
Moja kontuzja po Wrocku ( zapalenie pochewek ścięgnistych i związana z tym mocno opuchnięta noga – patrz buty) odzywała się jeszcze delikatnym bólem w piszczelu i wszelkie znaki na niebie i na ziemi wskazywały na to, że się odnowi.
Z takim oto bagażem wystartowałem w 10 Maraton Poznań i powtórzę :”No po prostu pełny profesjonalizm”
Było jednak takie malutkie ”COŚ”, co podpowiadało mi , że :WSZYSTKO BĘDZIE DOBRZE”.
W niedzielę tradycyjnie już przedstartowa nerwówka.
Na szczęście organizatorzy udźwignęli ciężar w postaci ponad 4000 zawodników i wszystko przebiegało sprawnie.
Na starcie ludzi było dużo, ale nie powalało mnie z nóg :)
Dopiero jak ruszyliśmy, i z górki było widać morze głów przed nami i za nami, dotarło do mnie ,że ...4000 to jednak duża liczba.
Odnaleźliśmy się w ostatniej chwili z Kryśką i Agą, i ustawieni przy balonikach na 4.30 czekaliśmy na start.
W końcu, trochę z zaskoczenia, ruszyliśmy.
Po przebiegnięciu kilkudziesięciu metrów swój udział w maratonie niemal zakończyła Aga, która biegła na czołówkę ze znakiem ustawionym na środku drogi. W ostatniej chwili uniknęła zderzenia tylko dzięki refleksowi i wygimnastykowanemu ciału i...pewnemu nieznajomemu, który troszkę ją ściągnął w bok za rękę , krzycząc przy tym wniebogłosy :))
Już widzę te tytuły w gazetach: „ Tragedia podczas maratonu ( zupełnie zniszczony znak)”,
albo, „ Agnieszka – dziewczyna, która do STARTU nie dobiegła”.
I tak biegliśmy sobie wśród żartów i rozmów wszelakich.
Tłumy były nieprzebrane.
Gawędziliśmy sobie z różnymi ludźmi, ale w pewnym momencie stwierdziłem, że w tym miejscu na drugim okrążeniu już będzie tylko ...CISZA i walka z samym sobą.
Kilku zawodników jakby posmutniało?
Biegliśmy w tempie 6.35/km. Co prawda Krysię cały czas coś ciągnęło do przodu, więc co kilkaset metrów musiałem ją słownie ( i nie tylko) stopować.
Gdzieś na 16 km, podczas zamieszania przy „wodopoju” zawieruszyła się nam Aga. Wypatrywaliśmy jej z przodu i z tyłu, ale w tym wielkim tłumie trudno się było odnaleźć.
Aga chciała zresztą przyspieszyć nieco po półmetku, więc stwierdziliśmy, że pognała do przodu.
Biedną Krysię zaczęły atakować dolegliwości żołądkowe, ale...o nich to już lepiej niech sama napisze.
Kiedy dobiegaliśmy do półmetka, dogoniły nas ryczące syreny na motorach ( na motorach siedzieli także policjanci) i biegnący tuż za nimi, prowadzący stawkę, ciemnoskóry zawodnik ( chyba) z Kenii.
Postanowiłem trochę za nim pobiec.
To było bardzo ciekawe doznanie.
Takiego dopingu to ja już dawno nie miałem.
Licznie zgromadzona w tym miejscu publiczność, choć doskonale zdawała sobie sprawę, że ta 92 kg masa ciała biegnąca za drobniutkim „Keniolem” na pewno nie jest na drugiej pozycji, dopingowała mnie wspaniale.
- „Dawaj, dawaj, już go masz na widelcu”.
- „Dasz radę, jeszcze tylko kilka metrów”.
- „ Keniol’ już słabnie wyprzedzaj go” i tego typu podobne teksty.
Publiczność bawiła się wyśmienicie.
Ja też.
Przebiegłem tak za nim ok. 300-400 m.
Przez moment przyszło mi do głowy , żeby go wyprzedzić ,ale pomyślałem, że mogłoby to jakoś zakłócić zawody.....( teraz żałuję)
Jakież wielkie zdziwienie odbiło się na twarzach tych kibiców ,którzy stali w okolicy zakrętu w kierunku Malty i mety, kiedy zamiast biegnąć dalej prosto, skręciłem razem z prowadzącym.
Po przebiegnięciu kilkunastu metrów zawróciłem jednak, a zdziwieni kibice zaczęli się śmiać i bić brawo...
FAJNIE BYŁO!!!
Podobno to wszystko jest nakręcone i „ leciało” w TVP Sport.
Dolegliwości Krysi odzywały się co kilka kilometrów i były coraz gorsze. Dzielna dziewczyna biegła jednak do przodu. Starałem się jak mogłem, aby ją wesprzeć i...chyba się udało.
Na 36 km zacząłem Krysi tłumaczyć:
- „ Zobacz jeszcze tylko ta prosta, potem wbiegniemy na wiadukt, potem zakręt w prawo, mocny zbieg i już jesteśmy na 39”.
- Nigdy tam nie dobiegniemy – odpowiedziała mi Krystyna, ale byłem jakoś dziwnie spokojny ,że da radę.
Coraz częściej musiałem ją motywować. Nagle jakiś gość powiedział:
- „ Ona jest Wielka. Daj jej spokój. Nie męcz jej swoją gadką. Ona sama dobiegnie”.
Chyba miał rację.
Kiedy minęliśmy zakręt na 38 km, gdzie kapela przygrywała akurat w najlepsze – „ I żywy stąd, nie wyjdzie nikt, i żywy stąd nie wyjdzie nikt”, czym rozwalili mnie na miazgę, postanowiłem zostawić Kryśkę samą.
Tak więc kiedy targana kolejnym atakiem postanowiła zboczyć delikatnie w krzaczki ( jakie to szczęście ,że były) ja przybijając jej piątkę ...odbiegłem.
- No to co, finisz – pomyślałem i nieco przyspieszyłem. Nie było to co prawda tak intensywne doznanie jak we Wrocławiu, ale mimo wszystko wyprzedzanie kolejnych zawodników sprawiało mi dużo radości.
Biegłem o wiele szybciej niż mi się zdawało, bo do 40 km przebiegłem w 4.30 a do 41km w 4.31.
Postanowiłem ostatni kilometr zwolnić , aby oszczędzić siły na ostatnie finiszowe 195 metrów.
Jak mówiłem , tak zrobiłem.
Siły oszczędziłem.
Atak zacząłem kilka metrów przed matą i już kilka metrów za nią , troszkę pechowo nadziałem się na sporą grupkę zawodników.
Nic jednak nie było w stanie zniechęcić mnie na finiszu.
Z górki pędziłem już tak szybko, że znajomy nie zdążył mi zdjęcia zrobić, a kibice oczy przecierali ze zdumienia:)))
Jeszcze kilka metrów i...meta.
I znów to wspaniałe uczucie zwycięstwa.
Zwycięstwa nad samym sobą, zwycięstwa, które smakuje wspaniale.
Okazało się później,że na finiszu byłem.....11.
Dwie wielkie, czerwone plamy na mojej piersi nie wyglądają może zbyt apetycznie, ale w końcu biegłem w drużynie wilka, a to do czegoś zobowiązywało. W końcu wilk i krew .......
Kilka minut po mnie dobiega moja pierwsza żona ( druga nie biegła) cała, żywa, uśmiechnięta i do tego w tempie bardzo żwawym.
Nie muszę już chyba pisać ( ale napiszę), że spotkania z kilkoma Przyjaciółmi były......BEZCENNE.
Jako, że na losowanie samochodu nie trzeba było czekać odwieźliśmy parę takich w/w Przyjaciół na pociąg , zjedliśmy dobry obiadek w przemiłym towarzystwie Karolinki i Bartusia, wypiliśmy kawę w przemiłym towarzystwie Karolinki i punktualnie o 19.00 opuściliśmy deszczowy Poznań.
To był wspaniały weekend.
No i co ja najlepszego zrobiłem.
Jak ja mogłem tak zapomnieć.....
No , tak naprawdę ,to nie zapomniałem, ale z powodu chęci zmniejszenia objętości tekstu, o wielu, nawet istotnych dla mnie sprawach po prostu nie pisałem.
Zresztą Ci Wszyscy, których podczas rożnych zawodów na swojej drodze spotykam, dobrze wiedzą jakie uczucia wobec nich żywię i brak tekstu na ich temat NICZEGO tu nie zmienia.
O tym napisać MUSZĘ!!!!!!
SERWIS!!!
A raczej SERWISANTKA!!!
Przeurocza, radosna dziewczyna, której co prawda nie ma tam gdzie powinna być;) , ale i tak w końcu...JEST!!!
To ona dodaje mi sił nie tylko żelem czy inna odżywką, ale także......Ty wiesz IWONA!!!
DZIĘKUJĘ CI Z CAŁEGO SERCA!!!
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu mamusiajakubaijasia (2009-10-14,14:09): No i czemu nie zalepiłeś sobie wrażliwych? Nie byłoby tych mało estetycznych czerwonych plam. Choć, oczywiście, kiedy już Cię spotkałam na mecie (mojej) byłeś wykąpany przebrany i bezkrwawy:))) Gratulę...KENIOLU :))))) Kedar Letre (2009-10-14,14:14): Keniolu?!....To najpiękniejsze słowa jakie kiedykolwiek słyszałem :)))))))) od kobiety:)))) Kedar Letre (2009-10-14,15:04): I tak Cię lubię, Wiechu:)))) Jasiek (2009-10-14,15:59): Ech, czuję się teraz jakbym przebiegł ten maraton jeszcze raz! :) Tylko nie mogę odżałować, że nie widziałem Twojej pogoni za Kenijczykiem! :( shadoke (2009-10-14,15:59): Raduś.... Ja chyba sobie tę relację wydrukuję, oprawię w ramki, a gdy przyjdą doły, to będzie jak znalazł:) shadoke (2009-10-14,16:00): P.S. Serwisowanie Przyjaciołom to dla mnie zaszczyt:) Renia (2009-10-14,16:07): Słowa uznania za rozsądek (profesjonalizm;) i wsparcie dla najlepszej z żon. Widać, że dobrany z Was tandem:) Marysieńka (2009-10-14,16:29): Radeczku....:))))))) Grażyna W. (2009-10-14,17:59): Radku, jesteś mistrzem końca, tzn.końcówki, 11 miejsce - bezcenne :) relacja oczywiście świetna, ale to już normalka. Kedar Letre (2009-10-15,07:43): Dziękuję Wam Wszystkim za tak pochlebne recenzje:), to ...bardzo miłe dario_7 (2009-10-15,11:28): Radek, jesteś niemożliwy z tymi tekstami :))) Żałuję, że nie udało się nam spotkać w Poznaniu... Przed chwilą oglądałem powtórkę na Eurosporcie - ten "Keniol" miał na prawdę WIELKIE oczy ze strachu jak poczuł Twój oddech na plecach :))) Kedar Letre (2009-10-15,13:47): Też żałuję Darku,że nie wpadliśmy na siebie.A powtórkę również oglądałem.Szkoda tylko,że nie dali tej dalszej części jak się zdziwił,kiedy za nim skręciłem na Maltę :)
|