2009-09-17
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Czas zaklinania (czytano: 316 razy)
Swoje wybiegałam. Do niedzieli - jakieś tysiąc kilometrów. Więcej chyba nie mogłam zrobić, a to, co zrobiłam, starałam się robić dobrze. Umknęły mi, z różnych powodów, jakieś 3-4 treningi na... 50. Czyli niecałe 10 proc. Na odatek starałam się, by te umykające nie były aż tak istotne, jeżeli umykał mi ważny akcent, nadrabiaąłm go kosztem wybiegań regeneracyjnych. Mówi się, że jeżeli ktoś zrealizował plan Pana G. na 90 proc. - ma w zasadzie gwarancję sukcesu. Więc teoretycznie sukces sobie zapewniłam.
Od niedzieli zaczął się czas zaklęć.
Po pierwsze dieta. Podobno nie ma ona specjalnego sensu, ale mnie się już dwa razy sprawdziła, a raz jej brak mnie sporo kosztował. Więc od niedzieli ograniczyłam węglowodany do niezbędnego minimum, zapychając się jajkami w majonezie, makrelą z puszki, kurczakiem sote, galaretką z kurczaka, sałatką z kurczakiem, drobiowym gerberkiem dla niemowląt (pfuj). W tej sytuacji ostatnie dwa treningi były trochę nerwowe, bo we wtorek po 8 km odcięło mi zasilanie, musiałam dospacerować do domu. W srodę dałam radę, dałam radę też dotrwać w diecie do dzisiejszego poranka.
Buty. To może kiedyś będzie osobna historia, ale ostatecznie stanęło na Pegasusach. Nówkach, raptem od 10 dni w nich śmigam. Ale to w Pegasusach poleciałam w Amsterdamie jak na skrzydłach.
Urlop. Wystarczyłby piątek, ale do Katowic pojechalam zajechana, zestresowana, niewypoczeta. Nieee, relaksowałam sie od dzisiaj. Spędzając m.in. trzy godziny w salonie kosmetycznym (mam taki swój ulubiony) - tak jak przed Amsterdamem.
Po powrocie zmieniłam pościel, żeby mi się dziś dobrze i wygodnie spało. Do snu czytam Skarżyńskiego - jak przed Amsterdamem.
Jutro rano zrobię jeszcze malą przebieżkę - jak przed Barceloną, Amsterdamem, Katowicami.
Piję dużo wody. Po 2 litry dziennie - jak przed...
Zakupiłam batoniki na przedmaratońskie śniadanie - te same co w Barceolnie, Amsterdamie, Katowicach.
W glowie analizuję kazdy bieg i staram się przypomnieć, co i jak robiłam i jak to się skończyło. Zaklinam rzeczywistość :)
I tak ją zaklinając zauważyłam, że nie ma ani słowa o Dubaju... No więc: przed Dubajem nie było diety. Nie było pasta party. Nie zdążyłam kupić batoników. Pobiegłam w złych butach. Poleciałam tam przeziębiona, zmęczona, zabiegana. W Berlinie wszystko ma być inaczej.
Jedno tylko Berlin i Dubaj mają wspólne :) Haile. A w tym roku też mnie :) I oby każde z nas sięgnęło w Berlinie po to, czego nie dosięgło w Dubaju.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Isle del Force (2009-09-17,23:46): Trzeba iść po szampana, i czekać na znak, że wymiotłaś konkurencję. Kkasia (2009-09-18,08:46): jeśli będzie relacja w TV - będę Cię zaklinać przez ekran, a ja niezła czarownica jestem... zrobiłaś kawał dobrej roboty. A te batoniki to jakie? może i mnie pomogą Beauty&Beast (2009-09-18,10:39): No dobrze, ostatnie 6 km dziś rano przeczłapane ;-) henioz (2009-09-22,20:36): Gratulacje. Na filmiku wcale nie wyglądasz na zmęczoną.
|